W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Recenzje

Nareszcie zaczęła się zima, mróz i śnieg za oknem zachęcają do przycupnięcia w fotelu z ciepłą herbatą i dobrą książką. Jednocześnie, telewizja i wszystkie inne środki przekazu uparcie zalewają nas coraz bardziej niepokojącymi informacjami, a znajomi i nieznajomi robią, co w ich mocy, by dodatkowo podkręcić i tak już napięte nastroje. W takich właśnie okolicznościach sięgnęłam po nową książkę Jacka Ozaista, Wyspę Obiecaną.

Kilka lat temu, w roku 2006, ukazała się niezwykła książka, wyróżniająca się spośród wielu antologii. Słowa bielsze od śniegu to zebrane przez Jerzego Fryckowskiego wiersze wigilijne. Nie świąteczne, nie bożonarodzeniowe, a właśnie wigilijne. Ponad 120 autorów, poczynając od Jana Kochanowskiego a kończąc na poetach współczesnych.

Pewnie w końcu musiał nadejść ten moment. Albo może nie musiał. Ale nadszedł. Postawił mnie przed faktem dokonanym, rzucił zaczepnie wyzwanie: „i co teraz zrobisz, cwaniaku?”. A ja nie wiem, co zrobię. Natknęłam się na książkę, z którą trudno mi poradzić sobie werbalnie. Nie jestem pewna, czy umiem zrekonstruować w postaci słów wrażenia, których doświadczam podczas lektury, interpretacje i poruszenia, jakie stają się moim udziałem za jej pośrednictwem. Jednak grzechem byłoby nie spróbować. Ten tomik dotyka mnie na głębokim poziomie, gdzie kategorie podobania się przechodzą płynnie w eliotowskie czytanie plecami (choć w moim przypadku ośrodkiem dreszczy są raczej przedramiona). O jakiej książce mowa? O najnowszym tomie Wojciecha Kassa Przestwór. Godziny.

Najnowsza proza Łukasza Suskiewicza jest bez wątpienia książką wartą uwagi (może jednak rozbić się o pewien istotny problem). Otóż, otrzymujemy nieskomplikowaną i brzmiącą niezwykle znajomo historię o polskiej rodzinie, w której „głową domu” jest apodyktyczna i wszechwiedząca matka dwóch synów, żona „nieudacznika”, wiecznie zdegustowana i niezadowolona kobieta, która pragnie dla „wszystkich jak najlepiej”, uparcie twierdząc, że nie jest „taka żeby ludziom przyszywać łatki […] jestem zbyt wyrozumiała”. W restauracji nie zostawia napiwków, bowiem zawsze znajdzie się powód, który skutecznie ją od tego zamiaru odwiedzie: albo jedzenie jest niesmaczne, albo kelner nieuprzejmy. Z niechęcią odwiedza lekarzy, przepisujących – jak twierdzi – najdroższe lekarstwa, a co gorsza, nie okazujących pacjentom należnego zainteresowania, ponadto sprawiających jedynie wrażenie wnikliwie analizujących wyniki badań. Jedynym i godnym zaufania lekarzem jest jej mieszkający w Szwecji syn…

W polskiej poezji brakuje mi takich głosów jak ten, który słychać w Układzie scalonym Jana Barona. Ten brak bierze się prawdopodobnie stąd, że wydobycie takiego, pozornie prostego, głosu wymaga dużej odwagi. Na drugą książkę autora trzeba było czekać pięć lat i było warto.