W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Recenzje

Żadnych objawów, niepokojących symptomów. Informację o chorobie nowotworowej przyniosło dopiero „rutynowe badanie USG”, skądinąd przeprowadzone dzięki życzliwości, by nie rzec – natarczywości – zaprzyjaźnionej lekarki, która „postanowiła zająć się mną i moją beztroską”, wybierając „metodę zawstydzania”: „czas najwyższy przebadać się, wstyd w tym wieku być tak głupią babą”. Ten krótki fragment nie tylko pełni funkcję wprowadzenia, ale de facto streszcza właściwe źródła i zawartość najnowszej książki Krystyny Gucewicz „Jeszcze wczoraj miałam raka". Jest to opowieść o chorobie, a przy tym jakiś szczególny rodzaj autobiografii (dotyczącej strzępu życia), przybierający formę quasi poradnika.

Tegoroczny werdykt jury konkursu „O Granitową Strzałę” bardzo mnie ucieszył, w sposób zaskakująco osobisty, co dla mnie samej było niemałą niespodzianką. Annę Marię Wierzchucką poznałam na warsztatach w 2014 roku. Potem jeszcze kilkakrotnie widziałyśmy się w różnych okolicznościach, ale dość przelotnie, za każdym razem wymieniając ledwie parę zdań. Zapamiętałam ją jako osobę wyrazistą i konkretną, co przekładało się na pisane przez nią wiersze – mocne, dosadne, bezpośrednie, zwięzłe. Jej debiutancki tomik Włókien pełna jest właśnie taki, jak się spodziewałam; pierwsze skojarzenie, pierwsze słowo, które pojawia się w mojej głowie, gdy myślę o tej książce, to „rzetelność”. Ale jest też inny, bardzo pojemny, wielowątkowy i niezwykle spójny, a przy tym błyskotliwy, prawdziwy, szczery.

Abrakadabra to zaklęcie, które wszyscy znamy i utożsamiamy z czasem dzieciństwa, kiedy to rzeczywistość była przesiąknięta magią i nie istniały rzeczy niemożliwe. Dla moich rówieśników to prawdopodobnie także automatyczne skojarzenie z Gumisiami – wyraz ten pojawiał się w poprzedzającej każdy odcinek piosence, w której zresztą został krótko i zgrabnie wyjaśniony: abrakadabra to czary i magia. Ale abrakadabra to także coś niezrozumiałego, a nawet pozbawionego sensu, stąd tytułowanie tomiku przez Marcina Jurzystę tym właśnie słowem wydaje się nieco ryzykowne, tym bardziej biorąc pod uwagę opis umieszczony na okładce książki stworzony przez Tomasza Różyckiego: (…) ciąg słów budujący wiersze jest jakimś zaklęciem, dziecięcą wyliczanką w nie do końca prawdziwym języku, mającą spowodować jakąś zasadniczą zmianę, może odsłonięcie sensu, a może tylko wywrócenie całości do góry nogami. Wywrócenie – tak, brak sensu – nie. Igranie z czytelnikiem, poddawanie sensu w wątpliwość, może nawet niekiedy brodzenie w temacie, zamiast zanurzenie się w nim – tak, ale – raz jeszcze – to wszystko nie jest pozbawione sensu; nawet jeśli ten sens znika, to za chwilę znów pojawia się na powierzchni, choć czasem trzeba wyzyskać go siłą, ale warto, gdyż – parafrazując nieco autora – wypryski pełne sensów przyciśnięte palcem do muru gadają.

Translatorska działalność Olgi Lalić-Krowickiej zaowocowała w 2014 roku publikacją Na rozdrożach Dušana Vidakovicia. To kolejna pozycja w nieformalnej serii przekładów współczesnej literatury serbskiej dokonanych przez wspomnianą tłumaczkę i poetkę. Tom, ogłoszony przez Wydawnictwo Jednooki Kruk z Białej Podlaskiej, ujmuje swoją skromnością i czystością formalną. Na rozdrożach gromadzi bowiem na zaledwie 14  stronicach (nie liczę stronic redakcyjnych), jak zapowiada podtytuł książki, „haiku i dwa haibuny”, przy czym gatunek haiku prezentuje 60 tekstów zgrupowanych w dwunastu 5-elementowych cząstkach opatrzonych oddzielnymi tytułami.

Maj. Słońce. Zakwitły bzy, jarzębiny, a dzisiaj widziałam nawet pierwsze dzikie róże. Na przekór temu, dwujęzyczny zbiór wierszy Tomasza Mielcarka „Obecność/Presence” powitał mnie obrazem świata, w którym wzgórza są pogięte przez wiatr, a krajobraz nad rzeką – surowy jak sucha kromka chleba. Wiersze zaczynają się od chłodnej zimy i ten chłód utrzymuje się aż do końca, mimo że wraz z bohaterem wierszy przechodzimy przez kolejne miejsca i pory roku. Gdyby wiersze miały kolory, te byłyby szaroniebieskie jak niebo o piątej rano, kiedy niezależnie od miesiąca zawsze jest zimno i wilgotno. Z moim ogólnym wrażeniem dobrze się komponuje prosta, biała okładka z przyciągającą uwagę, ale nie „przekombinowaną” grafiką. Z ilustracji przebija zamęt i zapuszczenie przedstawionego świata, co okazuje się bardzo trafnym wstępem do znajdujących się w zbiorze wierszy.