W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Ukryte znaczenia

Jerzy Alski

Jerzy Alski o nieoczywistych związkach i znaczeniach procesów i zjawisk w sferze kultury oraz ich powiązaniach ze zdarzeniami w przestrzeni publicznej

 

Lambo można tylko kochać – Lambo jest jak piękna, nieokiełznana w emocjach poezja. Lambo to pieszczota, w której ukryte są pazury. Lambo to lśniące, gładkie futerko, pod którym kryją się moce zdolne dognać i pokonać każdego. Lamborghini. Dla wielbicieli, wyznawców, czcicieli – Lambo. Uosobienie futurystycznego boga, który pod postacią Lambo – obłego prostopadłościanu obleczonego w cudowność właściwą bytom nieziemskim – przemierza z niebywałą chyżością wielopasmowe drogi nowoczesnego świata za nic mając wszelkie policje, on – bóg Lambo. Bóg Lambo żadnego kierowcy nie potrzebuje – sam jest kierowcą każdego Lamborghini a człowiek plącze się tam przypadkiem. Rolą jego jest nie przeszkadzać – bóg Lambo jest wszechmocny i z prędkością stratosferyczną przemieści każdego człowieka od miejsca do miejsca – byle ten nie przeszkadzał. Człowiek ma mieć wiarę i znać rytuały: manetki, dźwignia, kierownica, w zamian bóg Lambo da mu ryk dziesięciu  cylindrów za plecami – jak z otwartej paszczęki przegłodzonego tygrysa – i absolutną pewność, że na łuku autostrady pokonywanym z prędkością ponad dwustu kilometrów na godzinę żadne z jego kół ani na ułamek sekundy nie oderwie się od betonu, nie pośliźnie… Lamborghini, z szoferem obdarowanym łaską przez boga Lambo, gnać będzie ku wyznaczonemu celowi z pewnością absolutną – taką pewnością, jaka cechuje istnienie metagalaktycznych pustek, w których rodzi się wszelka kosmiczna boskość. Lambo.

Tylko taka przemoc, jaką my dopuszczamy, aprobujemy, uznajemy za niezbędną. My – komisja etyczna. Albo my dwoje. Między sobą. My – którzy się kochamy. Taka przemoc, na jaką zgodzimy się oboje. Czy jest różnica pomiędzy pierwszym a drugim? Nie wiem.

Jeżeli będziemy szukać odpowiedzi na pytanie „dlaczego ptak lata”, dojść możemy odpowiedzi prostych i złożonych, zwykłych i niezwykłych, codziennych i niecodziennych, niemniej tylko jedna będzie absolutnie celna. Będzie ona zawierać w sobie niezmierzone możliwości prowadzenia dalszych rozważań, aż po loty nad wyżynami metafizyki (wszak to o ptaku i lataniu), ze świadomością jednakże, że wszystkie te rozwinięcia – tak jak pozostałe odpowiedzi – są wtórne w stosunku do genialnej prostoty odpowiedzi fundamentalnej. Dlaczego ptak lata? Bo może – i tyle. Gdyby nie mógł, to by nie latał. Aby się o tym przekonać, złamcie mu skrzydło. Nie! Na Boga, nie róbcie tego i nie o moralną naganność tego uczynku mi chodzi! Przyjdzie do was policja i spędzicie noc w areszcie, towarzystwo opieki nad ptakami rozpropaguje wasz haniebny czyn, internet zaleje ocean nienawiści do łamacza ptasich skrzydeł, sąsiedzi odwrócą się od was z odrazą i obleją wam drzwi brunatną farbą, w sklepie odmówią wam sprzedaży chleba, w finale zemrzecie w poniżeniu, samotności i głodzie.

Zajadłe czepianie się bieżących chwil jest cechą ludzką – naturalną – i żeby nie wiem jak światu przedstawiać – reklamować! – własną naturę, refleksyjną i wrażliwą, liczy się „teraz”. Poza tym: refleksyjna natura własna też najlepiej „teraz” się reklamuje. Po „teraz” w ramach refleksji można ewentualnie dzieła sztuki wyrabiać – jeśli dzieła. Głębia spojrzenia, gest i uśmiech Świętego Jana od Mistrza Leonarda – trzeba ćwiczyć. Ryzyko napotkania Salome istnieje – oczywiście, ale po cóż by żyć w takim razie? Wino niezmiennie czerwone, zaś zmieniające się zapachy, kolory włosów i tęczówek, słowa, gesty, smaki… Na przykład: orzeźwiający chrupot  śniegu pod stopami, muzyka obejmująca nas jeszcze zza zamykanych drzwi, poranek z papierosem na balkonie i widok na niekończące się, ośnieżone szczyty. Śpij, jeszcze wcześnie, zrobię kawę. Albo inaczej: plaża upalną nocą, jazgot gitar z głośników, śmiech, kostiumy kąpielowe i bermudy, nie podobasz mi się i nie wiem co to jest, przed północą budzący się wiatr i za chwilę szaleństwo windsurfingu w środku nocy, potem jeszcze jeden drink na dobranoc czy dzień dobry, rano złożeni jak łyżeczki w pudełku, kawa,  niezmiennie. Wieje? Nie wieje, śpijmy dalej, ach ty. Jeszcze coś: którąś jesienią inny spot, znowu noc, zapach wilgotnego siana, przechodzę przez ścianę, wchodzę do łazienki, przy oknie stoi paw – pióra jak wachlarz pełen klejnotów. Niemal mistyczne przeżycie. Opisałem to w swojej pierwszej powieści. Próbuję oddać aurę, klimat. Życie to furia. Kolejny papieros, kolejny drink. Kolejne wschody i zachody słońca, gdzieś w drodze – bo zawsze jest się w drodze, zawsze. W innej powieści jedna z bohaterek mówi do towarzyszącej jej podczas kremacji ciała męża przyjaciółki, że trumna pozostanie zamknięta. – Nie chciałby, abyśmy widziały go tak… pokonanego.

Życie jest furią, pomyślał. Furia – seksualna, edypowa, polityczna, magiczna, brutalna – dźwiga nas na szczyty finezji i strąca w głębie ordynarności. Z furii rodzi się tworzenie, inspiracja, oryginalność, pasja, lecz także przemoc, ból, czysta nieustraszona destrukcja, wymierzanie i przyjmowanie ciosów, po których nigdy się nie podnosimy. Ścigają nas Furie; Śiwa tańczy swój wściekły taniec, by tworzyć, ale i niszczyć. … Oto jacy jesteśmy, co ukrywamy pod powłoką ucywilizowania – przerażające ludzkie zwierzę, zarozumiałego, nieprześcignionego, autodestrukcyjnego, nieskrępowanego pana stworzenia. Wynosimy się nawzajem na szczyty radości. Rozrywamy się na pieprzone strzępy.[1]