W najnowszym numerze...

×

Ostrzeżenie

JFile::read: Nie można otworzyć pliku: http://spacery.salonliteracki.pl/wydarzenia/feed/.
×

Wiadomość

Failed loading XML...
Paulina Pidzik

Marzec w Salonie Literackim stoi pod znakiem prawa – aczkolwiek jedynie hasłowo i lingwistycznie. W parze bowiem startować będą jurystka i Jur(z)ysta.

Jurystką jest Paulina Pidzik, doktorantka prawa na UJ. To autorka znana na razie z laurów zbieranych w konkursach literackich, ale już teraz widać, że pojawia się w naszym obiegu literackim kolejna zdolna autorka o wyrazistym języku poetyckim pełnym niezwykłych obrazów i sensualności, a to wszystko stowarzyszone ze smutkiem, przeczuciem przemijania i naszej jakże wyjątkowej chwilowości. Nie ukrywam, że taki sposób opisywania świata jest bardzo w „moim typie” i musiałem mocno powstrzymywać się, by na samym początku tego wprowadzenia nie użyć zwrotu „Radek Kobierski w spódnicy”, bo taka nobilitacja byłaby rodzajem stygmatyzacji, co z tego, że pozytywnej, skoro taka pozytywność mim zdaniem krzywdziłaby autorkę, która zasługuje na postrzeganie jej jako samodzielnej i osobnej twórczyni.

Dla siebie zabieram ten krótki passus: „prawo tego miejsca jest proste / ciała należą do ziemi”.

Serdecznie polecam!
Paweł Podlipniak

 


 

Paulina Pidzik, urodziła się 9 maja 1986 roku w Częstochowie. Wychowała pomiędzy lasem a rzeką. Od czasu studiów mieszka w Krakowie. Prawniczka. Doktorantka prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą autonomii pacjenta. Pisze. Fotografuje analogowo i otworkowo. Tworzy projekt „światło i masło”.

Laureatka wielu konkursów poetyckich, m.in. im. Georga Trakla (2015), im. Rafała Wojaczka (2015), im. Haliny Poświatowskiej (2017) oraz, organizowanych przez Biuro Literackie, 12. edycji Połowu (2017) i Pracowni Pierwszej Książki (2018).

 


 

(pisklęta)

pamiętasz siostro jak próbowałyśmy ocalić chore pisklęta?
dawałyśmy im imiona ciepło kaflowego pieca czułość dłoni
wkładałyśmy w usta krwawnik i pokrzywy 

umierały ale nigdy nie widziałyśmy ich zimnych ciał
chował je ojciec
obok grobów kociąt starego psa i kur którym jastrzębie wyrwały dusze 

wiesz gdzie jest to miejsce?
ojciec milczy o nim 

tam skończą się nasze historie

 

(poznanie)

rozpoznajemy w naszych zwierzętach choroby po imieniu
przywołujemy podchodzą od strony lasu ciemne mętne źrenice
jak u dotkniętych złym wilków jeszcze niewidoczne
dla dłoni jeszcze niedostępne dla oczu
precyzyjnym ostrzem jak siekierą zabierają
po kolei

bosymi stopami wchodzimy w pobożny rytuał
budzimy się nadzy bez obcych pożyczonych skór rozkładających się 
poranionych ciał

już nic nie odróżnia nas od piskląt
jesteśmy tylko drżeniem

 

(prawo lasu)

prawo tego miejsca jest proste 

ciała należą do ziemi wyłowione spod kry złe
sny rzeki dusze kur jastrzębi 

próbujemy przełamać różowy opłatek karmić
hostią zwierzęta wyrwać ze szponów tego kręgu choćby
przez pierwszeństwo cięcia choćby przez pierwszeństwo
krwi jarzębatkę zanosimy do gniazda już zamgloną ciepło
szybciej uchodzi z ciała niż ręka dotyka noża

pamiętaj co zabiera las to lasu

 

(szczepienie)

dopiero gdy światło dotyka ran
widzimy blizny na gruszy jak ślady
po szczepieniach na naszych chudych ramionach
zakorzeniają się rosną z kruchymi ciałami

jesienią znów zrozumiemy sens
nacinania skóry kory nadgarstków głęboko
za tłuste lukasówki ciężkie klapsy
drobne ulęgałki

namaszczamy nienarodzone
chłodem szczepimy ziemię przyjmujemy obce

 

(linia cięcia)

myślę o tej nieodbytej linii
cięcia którędy by biegła gdzie prowadziła dalej które tkanki
zdołała oddzielić od których uciec
tymczasem rozpisujemy krawędzie
na role drobne pęknięcia niegojące się przemilczenia 

(siostro czy blaknięcie barw należy bardziej
do wierzchu czy spodu dłoni obróć i moje) 

drżenia wrastające pod palce jak paznokcie 
obdarte obgryzione
do ziemi

(obróć i moje)

  

(kintsugi)

znów gasną barwy zmienia się faktura świata światła
przychodzi ta pora mgieł chłodu jeszcze
gryzę te sierpniowe dni jak gruszkę
jak hostię w dniu pierwszej komunii
(choć miała się rozpuszczać powoli jak
śnieg na języku miała być biała jak białko budować
mięśnie) do samego ogryzka i pestek kawałki
które zostaną i tak nie skleją się
w całość złotą
żyłką zmierzch nadchodzi 

siostro nie mam już tamtego
ciała to doszyte dołykane w kroplach kroplówkach
kończy się w zgięciach łokci już sine rozkłada się
czas

(gdy odejdę pierwsza) staniesz się starsza
zawsze byłaś

 

(najświętsza)

obserwujemy obiegi rozcięte
palce kładziemy na języku z ran płynie
krew miesza się ze śliną krzepnie
powoli zastyga w ciepłym ciele wchodzi
w jego szczeliny wnika w strukturę 

na cierpkie usta przychodzą nam słowa o najświętszej
krwi która wytrysnęła z przebitego brzozowego
boku jak woda jak nasza ślina podobno ma moc uzdrawiania  

ziemia wciąż krąży pochodzi pod
krawędzie pod opuszki wciąż nieuleczonej ze śmierci
skóry wsiąka w kruche miejsca blizn zamyka w krwioobiegu prochów 

dzieli pomiędzy nas nierówno
niesprawiedliwie 

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.