Lambo można tylko kochać – Lambo jest jak piękna, nieokiełznana w emocjach poezja. Lambo to pieszczota, w której ukryte są pazury. Lambo to lśniące, gładkie futerko, pod którym kryją się moce zdolne dognać i pokonać każdego. Lamborghini. Dla wielbicieli, wyznawców, czcicieli – Lambo. Uosobienie futurystycznego boga, który pod postacią Lambo – obłego prostopadłościanu obleczonego w cudowność właściwą bytom nieziemskim – przemierza z niebywałą chyżością wielopasmowe drogi nowoczesnego świata za nic mając wszelkie policje, on – bóg Lambo. Bóg Lambo żadnego kierowcy nie potrzebuje – sam jest kierowcą każdego Lamborghini a człowiek plącze się tam przypadkiem. Rolą jego jest nie przeszkadzać – bóg Lambo jest wszechmocny i z prędkością stratosferyczną przemieści każdego człowieka od miejsca do miejsca – byle ten nie przeszkadzał. Człowiek ma mieć wiarę i znać rytuały: manetki, dźwignia, kierownica, w zamian bóg Lambo da mu ryk dziesięciu cylindrów za plecami – jak z otwartej paszczęki przegłodzonego tygrysa – i absolutną pewność, że na łuku autostrady pokonywanym z prędkością ponad dwustu kilometrów na godzinę żadne z jego kół ani na ułamek sekundy nie oderwie się od betonu, nie pośliźnie… Lamborghini, z szoferem obdarowanym łaską przez boga Lambo, gnać będzie ku wyznaczonemu celowi z pewnością absolutną – taką pewnością, jaka cechuje istnienie metagalaktycznych pustek, w których rodzi się wszelka kosmiczna boskość. Lambo.
Dość żartów. Albo nie, trzymajmy się konwencji, jeszcze przez chwilę. Bo przecież może stać się i tak, że bóg Lambo szofera opuści, albo zagra mu na nosie. Na tym łuku właśnie. Co wtedy? Cóż – to zależy. Jeżeli Lamborghini wpadnie w poślizg, a sekciarz za kierownicą był do tej pory dostatecznie silnym wyznawcą – wówczas mu się uda. Wyprowadzi pojazd z poślizgu, uzna, że bóg Lambo pogroził mu palcem z powodu jego pychy, zwolni i zacznie inwokacje jeszcze raz. A jeśli nie? Zdarza się to w końcu codziennie na drogach i nawet wyznawców boga Lambo nie trzeba – wystarczą wyznawcy Matiza bądź Golfa. Wolni i niepodlegli w swoich świątyniach na kółkach. Jacy? Wolni i niepodlegli? W głowach się im wywraca! Nooo, damy im wolność i niepodległość! Źle z niej korzystacie i czas najwyższy z tym skończyć.
Dotychczasowe relacje i warunki dotyczące kierowców, aut i dróg regulowało prawo. Postępując tak i tak trzymasz się w regułach, zaś jadąc autostradą z inwokacją do boga Lambo na ustach, reguły te łamiesz. Czekają na ciebie coraz szybsze i coraz lepiej uzbrojone pościgowce policyjne, kamery, drony, pomiary prędkości. Są coraz skuteczniejsze, coraz bardziej nieuchronne i pewność, że odpowiesz, jest coraz większa. Odpowiem, proszę bardzo. Śpiewałem hymn do boga Lambo: dwieście, dwieście, jeee! Szczęście, euforia i tak dalej – moja własna wolna wola, a teraz czas zapłacić. Za moją własną wolną wolę, która namówiła mnie do kilku chwil euforii. Moją – własną – wolną – wolę. Moją!
Wygląda na to, że za chwilę będzie inaczej. Rządzący światem neoliberalni patres conscripti – ci, którzy już niemal zglajchszaltowali nasze życie do roli konsumentów ekologicznej paszy i kostiumów Hennes-cool-Mauritz – szykują nam kolejne ułatwienie i napiszę już teraz wprost: abyśmy nie musieli sobie głowy zawracać wyborem, myśleniem, refleksją, marzeniem, przeżyciem, snem. Abyśmy nie musieli myśleć, bo na cóż myślenie zda się mrówczym masom korporacji „Świat” w bezmyślnym mozole wznoszącym jego piramidę? Aby zaczęli – jak ci sprzed tysiącleci – strajkować o cebulę, jakąś jej współczesną odmianę? Większości udało się zatkać gęby tańcami z gwiazdami i innymi łorsoł szor, a rozmaite mniejszości spacyfikuje się troską o nie – żeby same nie musiały sobie głów troską zawracać. Bo przecież dość jest kłopotów z rosnącą dystrybucją Zoloftu, Ketrelu, coraz większym zapotrzebowaniem na psychiatrów, lawiną Alzheimerowców idącą z coraz niższych poziomów piramidy wieku, zamachami na życie własne i cudze. Kłopotów mamy – my, nadludzie – dość z resztą świata, wytwarzającą dobra pod nasz dyktat i potem wytworzone odchody konsumującą – nam pozostaje mozół zajmowania się powstającą z tego iście piramidalną nadwyżką, bo ktoś przecież otoczyć opieką ją musi. No to dalejże, kolejne ułatwienie życia! Tym razem padło na wyznawców boga Lambo – a pamiętajmy, proszę, że przodkowie wyznawców boga Lambo to kochający wolność w galopie nomadzi, to przemierzający pustynie Tuaregowie, to wszyscy ci, których rozmach, wielkość i wolę najlepiej ilustruje postać Aleksandra z mozaiki przedstawiającej bitwę pod Issos. Na nich padło.
Za kilka lat na wyposażenie samochodów zostaną wprowadzone zmyślne maszynki, które będą zniechęcać kierowców do jazdy szybszej, aniżeli zostało wyznaczone. Wolna odmiana gry w policjantów i złodziei zostanie zastąpiona – i nie wątpię w to, że w końcu pełnym – mechanicznym przymusem. Maszynka w aucie komunikować się będzie ze znakiem drogowym stanowiącym jej uzupełnienie i, niezależnie od woli szofera, spowalniać bieg pojazdu do wyznaczonej prędkości. Spowalniać początkowo, aby, po jakimś czasie, po prostu uniemożliwiać przyspieszenie powyżej dopuszczalnej prędkości. Wolna wola? Gry jednostki z państwem? A któż by się tym przejmował! Natomiast: co to właściwie oznacza i czego jest wyznacznikiem?
Trzy tysiące siedemset lat temu do dziś nie w pełni rozpoznany grecki geniusz słowa, zwany Homerem, uderzył w struny: Muzo! Męża wyśpiewaj. Blisko siedemset lat temu Geoffrey Chaucer sformułował strofę: Twe oczy nagle mnie zabiją, mogę nie przeżyć ich urody. Poza rosnącym wysmakowaniem frazy i poza coraz bardziej urzekającą metaforą te trzy tysiące lat w poezji niewiele dzieli. Po drodze była Safona, Katullus, Horacy, Wolfram von Eschenbach, Arnaut Daniel, Dante Alighieri – poezja ewoluowała w sposób nieograniczony, później zresztą też. Jedyną jej granicą była wyobraźnia tych, którzy nie mogli zasnąć. Oczywiście, na jej drodze trafiali się i tacy jak Platon: Poetów należy z państwa wygnać i nie dlatego, że uczą nieprawdy, ale dlatego, że uczą złego rodzaju nieprawdy. Niespecjalnie jego głos zaważył; władcy i tak tradycyjnie dbali o panegirystów, poezję zaś tworzyli jej derwisze i przede wszystkim ta poezja przetrwała.
O, kochany wróbelku mojej pani,
która bawi się z tobą i przytula…
Katullus. Nie bez kozery, bo poprzez dwie jego strofy zamierzam stworzyć zwornik buntu i niezgody. Katullus jest tym, który zelżył Gajusza Juliusza Cezara od pijaków – według Aleksandra Bocheńskiego, ale dlaczego nie mamy zawierzyć wyobraźni innego poety? To poeci są tymi, którzy otwierają wrota wyobraźni. Otwierają? Nie – otwierali.
Neoliberalni patres conscripti przejmujący nasze członki i umysły, nasze zabawy i zabawki, nasze namiętności i euforie, również nasze strofy – te z czwartej rano – przejmują. Lamborghini nie pojedzie wyżej stu trzydziestu i nawet bóg Lambo nic na to nie poradzi. Bo ktoś postanowił, że taka euforia jest niebezpieczna i należy ją wyeliminować. Nie: zakazać, zabronić czy ścigać. Należy ją wyeliminować – należy nam odciąć rękę i nogę, tę na manetce i tę na pedale gazu. Należy nam odciąć wyobraźnię. Co zrobić zatem? Co można zrobić, mając świadomość, że łagodny dusiciel czai się ze wszystkich stron i jest coraz bliżej. Schować, ukryć wyobraźnię. Nazywa się to autocenzurą. Ma swoje konsekwencje.
Neoliberalni patres conscripti są jak łagodny dusiciel. Obejmują twoją szyję – szyję każdego z nas – i powoli zaciskają ręce. Najpierw: lepiej byłoby. Następnie: należy rozważyć. Potem: istnieje potrzeba. Na końcu: jest konieczne, aby. Jest to wszystko jedno, czy rozważać będziemy wyznawców boga Lambo, czy derwiszów poezji – siła woli, aby nie ulec, musiałaby być klasy Nietzscheańskiego nadczłowieka, klasy szaleństwa Hölderlina:
Lecz dzień się zmienia, jakoż i udręka,
Kiedy ktoś patrzy przyjaźnie lub wrogo,
Lub jednocześnie tak i tak, że nikt
Nie rozpoznaje prawdziwego dobra.
Bo dobrem to nie jest – w żadnym wypadku. Nawet jeśli nie jest totalitarnym zakazem egzekwowanym mocą plutonów egzekucyjnych, to jest neoliberalną grą ze zbioru profesora Zimbardo, za pomocą której megakorporacyjni nadludzie sterują resztą świata, aby ją nakłonić do popełnienia samobójstwa – przynajmniej w tych obszarach, które u każdego z nas stanowią o wyobraźni i wolnej woli. Najpierw: być może ton moich wierszy jest zbyt jaskrawy. Następnie: ich tematyka i metaforyka zawiera agresję. Potem: nie jest to właściwe w relacjach między ludźmi. Na końcu: postaram się to zmienić. I tak staję się nie tylko tym, który stoi pod murem – staję się również swoim plutonem egzekucyjnym. Rimbaud napisał: Dziedziczę po nich: bałwochwalstwo i upodobanie do świętokradztwa. Apollinaire napisał: Ja zastrzeliłem kapelmistrza. Norwid napisał: Klaskaniem mając obrzękłe prawice. Wat napisał: na waszych gęb ja nie chcę patrzeć stepy. Tuwim napisał: – Która godzina, gówniarzu? – Piąta, kurwo, piąta… Gdzie ta poezja?
W egzotycznych, wysublimowanych metaforach. W hermetyzacji, introwertyzacji tematycznej. W zamknięciu się na resztę świata, zatrzaśnięciu drzwi na zgiełk ulicy i ciszę nocy w której słychać, jak idący kot stawia łapki na asfalcie. W metonimiczności już nieuchwytnej. W rozpaczliwej refleksyjności, niekiedy pięknej, niemal zawsze biernej i jedynie biernej, często z dotykalnie wyczuwalnym ciężarem głazu leżącego na strofie. W wyparciu obrazów brutalnych, wstrząsających wyobraźnią, w poniechaniu prowokacji. Tam jest teraz poezja. Po autocenzurze, po wewnętrznej samokrytyce aby tylko przystawać, aby tylko jakoś odnajdywać się w dostrzegalnie nowym, neoliberalnym świecie. Butyrki są w nim niepotrzebne – doskonale i o wiele lepiej działa wpajana nam w nieuchwytny niemal sposób poprawność polityczna. Przyjemność w miejsce euforii. Irytacja w miejsce rozpaczy. Histeria w miejsce grozy. Budyń w miejsce gołoborza.
Można sobie wyobrazić, że w następnym etapie ostracyzmowi i w konsekwencji eliminacji poddane zostaną na przykład klaksony Lambo – a dźwięk ich jest niezapomniany. Zostaną poddane ostracyzmowi w końcu wszystkie klaksony – bo kto to widział klaksony – i objawi się kolejne nowomojżeszowe zalecenie, a później nakaz, aby klaksony wyeliminować. Czymś je trzeba będzie zastąpić, a czym? Dzwonkiem na przykład, rowerowym. Montowanym nad bocznym lusterkiem; kierowca wyciąga rękę i dzwoni. Lambo z dzwonkiem. Napęd elektryczny dzwonka za dopłatą.
Nadzieja w derwiszach – tych najbardziej niepokornych. Znajdą stare lotnisko i pojadą dwieście. Dzwonek zostawią. Przy prędkości dwieście na godzinę otworzą szybę, wyciągną rękę i podzwonią – pełni euforii – znajdując niepowtarzalną metaforę w Lamborghini z dzwonkiem.
tak chciałbym być kotem
spotkać cię pod samochodem
pożreć jaskółkę
To pierwsze strofy wiersza, który od roku zajmuje moją wyobraźnię. Nawet nie wiem, czy jest dobry, ale chciałbym być tym, który go napisał, wyobraził, wyśnił. Chciałbym go przeżyć. Być aż tak niepokornym, a nie zajmować się jedynie zdejmowaniem kolejnych zasłon z wampira tak starego, że może tylko szczerzyć zęby. Nadzieja w zdjęciu ostatniej – groza murowana. W końcu to tylko zabawa, nawet jeśli niekiedy okrutna. Dla mnie również, ale warto to robić, bo ciągle jeszcze jest wiele do ocalenia.
chyłkiem nocą przemykać
być szczurem żreć trutkę
tobą się truć
Nawet nie wiem, czy jest to dobry wiersz. Ale chciałbym być kotem. I szczurem. Tobą się truć chciałbym. Dla metafory – dla jej przeżycia. Tej prawdziwej metafory – ciągle jeszcze wiszącej w powietrzu pomiędzy nami.
Jerzy Alski
Fragmenty wyodrębnione kursywą są cytatami. W większości miejsc zaznaczyłem, od kogo pochodzą. Poniżej pozostałe.
Pojęcie „nadludzie kontra reszta świata” zostało zaczerpnięte z tomiku Rafała Różewicza Państwo przodem.
Dwie ostatnie cytowane zwrotki, z których pierwsza zaczyna się od słów „tak chciałbym być kotem” – z tomiku Waldemara Kazubka Wchodzę w to.
Zaś idea „Lamborghini z dzwonkiem” zrodziła się podczas dyskusji z Kata-me. Kata-me jest geniuszką, choć być może nie dla wszystkich. Moją jest z pewnością.
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.