Pewnie w końcu musiał nadejść ten moment. Albo może nie musiał. Ale nadszedł. Postawił mnie przed faktem dokonanym, rzucił zaczepnie wyzwanie: „i co teraz zrobisz, cwaniaku?”. A ja nie wiem, co zrobię. Natknęłam się na książkę, z którą trudno mi poradzić sobie werbalnie. Nie jestem pewna, czy umiem zrekonstruować w postaci słów wrażenia, których doświadczam podczas lektury, interpretacje i poruszenia, jakie stają się moim udziałem za jej pośrednictwem. Jednak grzechem byłoby nie spróbować. Ten tomik dotyka mnie na głębokim poziomie, gdzie kategorie podobania się przechodzą płynnie w eliotowskie czytanie plecami (choć w moim przypadku ośrodkiem dreszczy są raczej przedramiona). O jakiej książce mowa? O najnowszym tomie Wojciecha Kassa Przestwór. Godziny.
Znaczna część wierszy zamieszczonych w zbiorze stanowi zapis z kilkunastu zaledwie marcowych dni tego roku (głównie między ósmym a dwudziestym drugim dniem miesiąca), a przynajmniej na to wskazywałyby daty umieszczone pod większością z nich. Nie widzę powodu, by autorowi nie wierzyć, zatem mamy do czynienia z książką powstałą w tempie ekspresowym, w czasie – liczonym w godzinach – który musiał być niezwykle intensywny, by przynieść taki ogrom tekstów. Doświadczenie przestworu jest więc krótkotrwałe, ale charakter tego doświadczenia rekompensuje jego ograniczony czas. Taka jakość odbioru świata zdarza się rzadko i na dłuższą metę nie może być nam dana; napór tęskni / do tworu / twór tęskni do / przestworu, ale za chwilę sytuacja musi się zmienić: coś się spłoszyło / i wtuliło / w tło. To przestwór, więc mieści się w nim wszystko: bliscy ludzie, natura, refleksja autotematyczna, zabawa językiem i wiele, wiele więcej. Przestworu nie da się streścić ani objąć, choć można próbować opisać to, co nam się z niego wyłania, nawet jeśli ostatecznie okaże się, że były to Jak zawsze: / dnienia, zmierzchy, / chmury, drzewa, trzciny, / wiatr, fala na jeziorze, / dym z komina /…/. Przestwór nie oznacza bowiem nieskończonego zakresu w sensie zewnętrznym; nie chodzi o perspektywę kosmosu jako bezkresu (co nie znaczy, że taka perspektywa się nie pojawia), ale raczej o przestwór wewnętrzny, o to, co zawiera się w rzeczach ograniczonych fizycznie, rozrastających się do środka. Spora część tych wierszy rozpoczyna się apostrofą, a każdy odbiorca tej apostrofy jest jednocześnie osobnym kompletnym światem, jak i elementem większej całości. Nie chciałabym sprowadzać analizy tego tomiku do wymieniania jego części składowych, charakteryzowania języka (choć warto dodać na marginesie, że jest on pojemny, „przestworny” – dobrym przykładem jest wiersz Aż tu, który zaczyna niewinnie od frazy dzwoneczki oczu, bo dojść do pki, ach / aż tu prowadzi język / tego wiersza). Sensem tej książki, nie jest płaszczyzna co, ale jak – i to nie w aspekcie formy. Poeta niejednokrotnie bywa tu bogiem albo chociaż pierwszym człowiekiem. Oprowadza nas po świecie, nadaje rzeczom nazwy, definiuje je. Pełni rolę przewodnika dla przybyszów z zewnątrz – czytelników.
Pojemność tego tomu jest rozpięta od kępki przebiśniegu / nad turkusową rzeką do no, kurwa, czytaj te wiersze. Mamy tu światło i ciemność, czułość i smutek, a wszystko to – wedle motta – podporządkowane jest poszukiwaniu łagodności i dobroci, których źródło pozostaje nieznane. Niezwykle ważnym elementem książki Kassa jest cisza. Pojawia się już w rozpoczynającym Przestwór. Godziny wierszu i to z niej wynika całość doświadczeń podmiotu, wszelkie myśli z niej się biorą, jest pierwszym etapem kontemplacji, po którym w twoim wnętrzu rodzi się / poruszenie. Przewija się ona przez całą książkę w różnych sensach: niekiedy pojawia się jako brak dźwięku, niekiedy jako uspokojenie, innym razem jako śmierć. Poeta rozpoczyna tekstem Z całej jaskrawości swojej niemoty. Tutaj na początku wcale nie było słowa, ma ono charakter wtórny, a jego źródłem jest właśnie cisza. Kass raczej szepcze, niż krzyczy, u niego coś nuci / na wyrębie, gdzieś ten głosik dąży, nad hałasem przeważa szmer, bywa, że słowa są przesadą. Dzięki ciszy poszerza się zasób słyszanych dźwięków i przez to też zasób możliwych doświadczeń (to upadł obrzynek / z temperowanego ołówka / ścinka paznokcia / łepek zapałki). W ciszy czas ma inny charakter, jest rozciągliwy, stąd przestwór może się zmieścić w godziny (Piszę do ciebie z niedzieli mojej, / z godziny, która wydaje się nie mijać / ani bezwiednie przechodzić w koleinę / kolejnej /…/). Trzeba być tylko wystarczająco wrażliwym na otoczenie i chyba o to przede wszystkim walczy autor – o maksymalizację doznań, skupienie, świadomość świata. Jego najważniejsza prośba brzmi: obiecaj, będziesz szedł uważniej, a jego najważniejszym zadaniem jest walka o to, co prawdopodobnie mijane, niezauważane, co samo nie może o siebie walczyć. Po stronie tego co bezbronne stoi poeta, / broni przestronne poeta /…/.
Przestwór. Godziny pozwala mi doświadczać mocniej, czuć bardziej, być głębiej. Choćby na czas lektury. W tyglu książek, które czytam, tomik Kassa poprowadził mnie dość daleko: mimowolnie narzuciło mi się skojarzenie z jedną z książek Pratchetta. Bohaterka Wolnych Ciutludzi mówi tak: Nigdy już nie poczuję się wielka jak niebo, stara jak te wzgórza, silna jak morze. Otrzymałam coś na tę chwilę, a ceną, jaką muszę zapłacić, jest fakt, że z tego zrezygnuję. Ale rezygnacja jest również nagrodą. Bo żaden człowiek nie mógłby tak żyć. /…/ Być obudzonym i widzieć całą realność… Nikt by tego nie wytrzymał na dłuższą metę. Jestem wdzięczna za tę książkę i za to, co mi dała. Za jej intensywność i zachłanność, za jej całą jaskrawość. Wszyscy wiemy, że są godziny, które liczą się podwójnie, i lata niewarte jednego dnia. Niewątpliwie Przestwór. Godziny do takich godzin należy.
Anna Mochalska
Autor: Wojciech Kass
Tytuł: Przestwór. Godziny
Wydawca: Biblioteka „Toposu”, Sopot 2015
ISBN: 978-83-61002-55-0
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.