Dziś, po kilkumiesięcznej przerwie, kolejna „nowa twarz” poetycka - Anna Mochalska. Na młodoliterackiej scenie pojawiła się całkiem niedawno, pokazała się w kilku konkursach, wydała arkusz poetycki. Jej poezja jest, hm, „nad wiek dojrzała”, choć miejscami nie pozbawiona trzpiotowatego uroku, ale bynajmniej nie pensjonarska. Czekamy na tomik.
Zapraszam do lektury.
Paweł Podlipniak
Anna Mochalska (ur. 1992) – studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Laureatka kilku ogólnopolskich konkursów poetyckich.
W ubiegłym roku wydała arkusz Okno na świat. Aktualnie pracuje nad tomikiem, zgłębia język angielski i zabiera się za pisanie pracy licencjackiej. Lubi słowa, góry i kaktusy.
Prezentujemy Państwu wiersze Anny z arkusza Okno na świat oraz premierowe z przygotowywanego do druku tomiku o roboczym tytule syndrom obcej ręki.
Anna w Krainie Dziwów
jesteś mniej prawdziwa niż niebo ateistów.
jesteś mniej prawdziwa…
jesteś mniej…
patrząc na swoją dłoń, widzę ideę
koloru. jestem niemal przezroczysta. światło
przechodzi przeze mnie jak dłoń przez lustro (moje imię
to palindrom, więc po drugiej stronie brzmię tak samo).
jestem sitem, które przepuszcza tylko słowa, ale przeciekają
ekstrakty, nie esencje (nie będzie ze mnie
pożytku przy herbacianej godzinie).
follow the white rabbit – I follow,
ale chyba nie nadążam.
z arkusza poetyckiego Okno na świat
Cultural studies
haruspik grzebie w moich wnętrznościach,
mamrocząc jakieś niedorzeczności, a może do-
rzeczności, nie wiem, nie znam
języka Etrusków.
jestem dla ciebie zbiorem odrębnych części, nie będąc jednocześnie
odrębną, lecz jedną z wielu
plam, które widziałeś na płótnie
świata, poczynając od Sudanek podobnych do baobabów, kończąc na Chinkach
trzymanych za piętę podczas zanurzania
w Huang He.
i tak mnie obnosisz na dłoni, dziwnie
szmaragdową kroplę, jakby ta łza
była skalpem, a ty wielkim wojownikiem, który przekroił wroga
jak jabłko i nie pozwolił jego nasieniu
zagłębić się w ziemi, teraz zaś nadszedł czas
nimedi zwycięstwa.
Nauka szczegółu
o tej porze roku poranki jeszcze bywają
chłodne, więc nie śpiewaj jutrzenek
z otwartymi ustami – mówiła mama,
opatulając mnie szalikiem.
zatem nuciłam tylko na schodach wschody
słońca, odwracałam się przy końcu
ulicy i przed wielką wyprawą ostatni raz machałam
cieniom żegnającym mnie z okien.
już wtedy dobrze znałam życie na krawędzi
chodnika, balans graniczący z profanacją
wytyczonych ścieżek, niemal niedostrzegalny niuans
między statyką a dynamiką.
Wypiętrzanie
woda w butach czy buta w wodach
tego srebrnoprzejrzystego potoku, który spada kaskadą
na łeb na szyję? biegnę
z nurtem, przecinam błękitną źrenicę
strumyka. oto człowiek – po kostki, po szyję, po czubek
głowy. narodził się
mokry na suchym lądzie – zdarzenia
wyrzuciły go na brzeg, teraz tylko
chlupoczą w przemokniętych traperach.
Tatry, sierpień 2012
potencjalnie święta
z cyklu żywoty
pomyliłam żywoty. pięćset dziewięć lat
wcześniej byłabym Marciną Lutrą.
jednak trafiłam tutaj i oto – stoję
przed wami. nie mogę uczynić inaczej.
całkowita przypadkowość zdarzeń sprawiła mnie
niewierną – to chyba jedyna różnica.
kościół mojej głowy został bez głowy
kościoła, lecz nie mam dziewięćdziesięciu pięciu tez
na swoją obronę. krzyczysz
sprzed półwiecza: bądź drzwiami,
nade wszystko drzwiami. próbuję –
i obracam się wokół własnej osi.
z tomiku Kronika klęski
opera omnia
z cyklu żywoty
I
na początku było słowo, ale nie było
słowników. zmagałem się z jego delikatną materią,
a każdy gwałtowniejszy ruch powodował, że strzępiło się
w moich dłoniach. pokochałem aż do bólu
języka tego, który chce, abym pozostał.
II
w wieczności proszę mnie nie niepokoić –
będę pisał. w kącie nieba
mam przygotowane miejsce – dobrze oświetlone,
z maszyną do pisania, o jakiej zawsze marzyłem.
czeka mnie nieskończoność chwil
jaskrawości i dosytu. uchwycę sens
pierzchający marginesem błędu. wypowiem,
jak bardzo kocham tego, który chce, abym pozostał, aż przyjdzie.
nie kojarzę twojej twarzy
acheiropita
z cyklu żywoty
nie kojarzę twojej twarzy
z żadnym domem ani miastem.
istniejesz – bezboleśnie
opływając w zdarzenia.
przyrastam wokół ciebie, chociaż nawet
nie kojarzę twojej twarzy.
znam tylko smak ciała, które rozpuszczam
w ustach, słony z wysiłku.
nie wiem, kim jesteś. spotykam cię
w zaułkach nocnych godzin. ciemność sprawia, że
nie kojarzę twojej twarzy,
jej wspomnienie mimowolnie się rozpływa.
czasem budzę się z krzykiem,
zdana tylko na siebie. w dłoniach ściskam jakąś chustę,
starą i zniszczoną. nawet we śnie
nie kojarzę twojej twarzy.
z zapisków Juliana Apostaty
z cyklu żywoty
I będzie cię rozdzierać siedem muzeów
gdzie sale największe jak łóżka osobno dla ciebie
jakby co najmniej Homer miał spać albo i lepiej
i zaczną ci profil zwiedzać a plecy obchodzić
E. Stachura
ty, co nie wiem,
jak cię nazwać i jak mówić
o tobie do ciebie, bo znasz wszystkie języki, nawet te
jak papier ścierny i nauczyłeś się uwalniać
to, co najgłębiej należy do ciebie.
czemu pozwalasz mi odejść, rzęzić
na ostatkach, gdy wszystko ku nowemu się sprzęga.
jestem reliktem samego siebie. rama lustra okala obraz
przeszłości, w który codziennie patrzę
z rosnącą trwogą. z bitewnej kurzawy buduję most,
ale nie wiem, dokąd prowadzi. zwycięstwo nie zawsze jest
po właściwej stronie.
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.