W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Piotr Zemanek

Do pary Joannie Figiel przydaję w tym miesiącu Piotra Zemanka, bielskiego poetę, barda i bywalca konkursów poetyckich. Mam nadzieję, że jego wiersze będą stanowiły dobry kontrapunkt do „kobiecych” wierszy Joanny.

Zapraszam do lektury.
Paweł Podlipniak

 


 

Piotr Zemanek – poeta i bard, od urodzenia mieszka w Bielsku-Białej. Absolwent Politechniki Krakowskiej i Łódzkiej oraz Uniwersytetu Śląskiego. Z wykształcenia jest inżynierem i dlatego, jak mówi – pisze wiersze. Jest laureatem ponad stu pięćdziesięciu ogólnopolskich konkursów poetyckich. Zdobył m.in. takie nagrody jak; „Nagrodę Georga Trakla”, „Laur Sarbiewskiego”, „Pióro pelikana”, „Złotą Buławę Hetmańską”, „Złoty Laur Podbeskidzia”, „Laur Dziewina”, „Srebrny Liść Chmielu”, „Złote Lubańskie Pióro”, „Złotą Wieżę Piastowską” (dwukrotnie), „Nagrodę Tyskiego Lata Poetyckiego”, „Bachanalii” i wiele innych. Zwyciężał w slamach poetyckich i turniejach jednego wiersza.  Jest również laureatem konkursów piosenki poetyckiej, autorskiej.

Publikował w przeszło stu pokonkursowych antologiach poetyckich, a także czasopismach literackich takich jak AKANT, TOPOS, TYGIEL, ZNAJ, NESTOR, SZAFA, Almanach Prowincjonalny, Tyski Magazyn Kulturalny czy Ciechanowskie Zeszyty Literackie. W 2014 roku ukazał się jego autorski zbiór wierszy „Południk Greenwich”, nagrodzony w II edycji konkursu im. Henryka Berezy.

 


 

Wnętrza

Dr. Januszowi Wróblewskiemu

są takie miejsca pod skórą ukryte przed żelazną dżunglą
gdzie nie odciska się kamień żar nie przepala żywych tkanek
lokalni emigranci podróżując do wnętrza ziemi obiecanej
jak szczęśliwi zbiegowie uciekinierzy z wypalanych pól
znajdują tam słowa myśli przytłumione dźwięki

spod warstw ochronnych z jaskiń dochodzą do łąk edenu
na polanach miękkich zamszowych moszczą gniazda
skóra wywrócona na drugą stronę surowa bez pozornej
gładkości to utkany z najczulszej tkanki schron ptasi azyl

za szybą pozostawiają świat przefiltrowany przetrawiony
pozbawiony swej pierwotnej istoty tafla odcina obraz
rzeczywisty od pozornych widm zewnętrznych iluzji gdzie
depczą się roje szczekają psy ścigają szczurze oddechy

we wnętrzu słowa płyną leniwie jak białe statki w delcie rzeki
brama do źródła ma konstrukcję światła

[ 2013 ]

 

Juarez

„Krzyków kobiet z Juarez nikt nie słucha.”

wieczorem nocne autobusy wyjeżdżają z miasta
zabierają zmęczenie tęsknotę senność – noc jest krótka
krótkie spódniczki kobiet przesiąknięte zapachem maquiladores
droga czasem nigdy się nie kończy czasem urywa w pół krzyku
w obcej przestrzeni nagła zmiana kierunku przybliża urwisko

samotny kondukt na obrzeżach nocy zamyka usta jak bramy miasta
jeszcze o świcie ręce będą warte tyle żeby przykryć powieki monetą
później te same ręce nagie uda i okaleczone piersi
zanurzone w ciężkiej żelaznej poczekalni znajdą czyjś wzrok

porozrzucane jak zepsute lalki na złomowisku i w kamieniołomach
obudzą się do światła na krawędzi galaktyk bez ciężaru ciała
nagłówki gazet będą krzyczały w puste szczeliny ulic
ciemny strop nieba będzie wysysał farbę pozostawiając biały papier
drogi mlecznej przez którą co noc przetacza się obły niemy głaz

[ 2012 ]

 

Jihad

podrzynanie jankeskiego gardła trwało trzy i pół minuty
trzynastoletni Ali zdobywał sprawność – czas nie grał roli
aplauz i podziw dawały przedsmak męskich rozkoszy

to jak chrzest za który nikt nie musi osądzać skazywać
na afgańskiej ziemi chłopcy rodzą się z wyrokiem
kilka lat w odległych górach bunkrach jaskiniach z ciężarem
w zawieszeniu – czas nie gra roli

celę śmierci opuści nim dojrzeje w nim ogród
pójdzie do miasta zawiesi na szyi parę plastikowych toreb
z reklamą coca-coli albo statuą wolności
wcześniej włoży do nich kilka kilogramów plastiku

znajdzie główną ulicę i z imieniem swojego boga na ustach
wejdzie w tłum

[ 2012 ]

 

Sny Zofii i Herr Freud

Jostein Gaarder

doktor Freud bada sny Zofii które przychodzą nie w porę
siada na łóżku pochyla się nad śpiącą
bezwstydnie przygląda się nabrzmiałym wyznaniom warg
współotwartym uchylnym powiekom spod których
z szelestem ulatują przeźroczyste anioły 

każdy przejeżdżający tramwaj z twarzami w oknach
jak ramy obrazów zastygłych w kadrze
budzi sen coraz głębszy zanurzając Zofię w lekkim niebycie
wtedy najczęściej płynie w gęstym powietrzu miasta
usiłując wynurzyć się spod tafli bruku by złapać oddech
krzyczy bezgłośnie przerażona że nikt jej nie słyszy

zwykle ulice są pełne martwych ludzi i żywych zmarłych
idących do nikogo do niczego do nikąd
Zofia chciałaby z każdym porozmawiać podać dłoń
ale na placach i arenach spotyka samych przemęczonych
kamiennych mężczyzn z mieczami w dłoniach
– przez sen zaciska dłonie między udami

doktor dotyka dłonią nagiego czoła Zofii
otwiera kartonowe pudła walizy zagląda do szaf
wyciąga koronkowe rękawiczki tiulowy woal szpilki
w głębokiej szufladzie komody odkrywa zapomniany klucz
chciałby poprzestawiać meble bibeloty rozpleść jej warkocze
otworzyć wszystkie zamki może nawet wyłączyć światło

[ 2010 ]

 

Biblioteka Zofii

żonie

Zofia czyta książki – siada na brzegu łóżka i odpływa
łódź kołysze się coraz głębiej zanurzona
w białym oceanie przegląda biblioteki
odwiedza wyspy Koryntu Pergamon Ateny
regularnie przybija do brzegów podpala Aleksandrię
w każdym porcie znajomy przewodnik
Arystoteles Platon Sokrates – zwiedza zatoki
antyczni rzucają światło na grzbiety raf

czasem spotyka się z Aleksandrem Wielkim
i otwiera czeluście świata nieopisane
kiedy wiatr się wzmaga nasila i podnosi strop nieba
napina żagle białych dwumasztowców
skupiona nie może oderwać dłoni od płótna
wzrok kotwiczy horyzont maluje białe pejzaże
nie widzi uniesionych twardych brodawek piersi
czerpie papier wyprawia pergamin pod arkusze morza
rozsiada się w białej muszli perłowej pościeli
patrzy za oddalającymi się ławicami żagli

zanim odpłynie senną armadą odkrywa granice
w oceanie jest tyle książek których nie przepłynie
i tyle kobiet których nikt nie przeczyta

rzuca się wpław

[ 2011 ]

 

On – jego

nasłuchuje. słyszy go. słucha. podsłuchuje przez ścianę.
identyfikuje głosy. przypisuje role. odkrywa się. widzi nagie.
odsłuchuje mnie bez przerwy. bezczelnie dyktuje jak dyktafon.
dyktator – dedykuje mi codziennie bezsłowną papierową miazgę.
papkę topowej listy życzeń i zażaleń. hity skarg i donosów.
nie słysząc pretensji nabiera odwagi. zniewala się. obala.
powalony permanentnie inwigiluje się. siebie. swoje jego.

czując zagrożenie ucieczką dotyka go. bada. plącze odnóża.
wikła się w nim. ograniczony objętością i pojemnością absurdu.
z grubego ściegu wysupłuje nici. nicienie – cienie nici. które
pełzają w tętniących życiem kanałach jak tunelach metra. stopy
stawia niepewnie. grunt marszczy się. skóra parcieje. linieje. schodzi
z padołu. odchodzi od rozumu. od kości. po wapiennych schodach
wspina się w dół. w bezziemię – niezmienne bezimienne mnie.

[ 2014 ]

 

Konfesjonał

nie kanonizujcie mnie po śmierci – grzeszyłem.

zaglądałem w oczy sarnom.
wielbiłem obce bóstwa o mahoniowej skórze.

nie zachowywałem umiaru. unosiłem się.
wielokrotnie wzlatywałem ponad pułap myśli.

błądziłem w chmurach.
podglądałem nocne niebo. flirtowałem z Wenus.
czciłem jej alabastrowe uda i piersi.

wchodziłem dwa razy do tej samej rzeki.
wychodziłem na deszcz. patrzyłem bezwstydnie w tęczę.
nadaremnie umierałem z miłości.

kaleczyłem język. nie przestrzegałem słów.
wodziłem słowa na pokuszenie.

zatajałem myśli w mowie. wątpiłem w słowo.
rzucałem słowa na wiatr.

więcej nie pamiętam. niczego nie żałuję.

[ 2014 ]

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.