W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Zjednoczone stany poezji

Janusz Solarz

Janusz Solarz prezentuje tłumaczenia współczesnych poetów amerykańskich

Zaczynając, dzięki przychylności redakcji Salonu Literackiego, ten nowy comiesięczny dział poświęcony poezji amerykańskiej, czuję się zobowiązany powiedzieć kilka słów o poetach wybieranych do salonowych prezentacji. Próbowałem sobie wyobrazić jakieś wspólne podobieństwa, które miałyby hipotetycznie połączyć poetów, których zamierzam przedstawiać czytelnikom. Te próby zakończyły się porażką. Tematycznie, formalnie, światopoglądowo, biograficznie czy też w zakresie wpływu na kształt poezji amerykańskiej, autorzy ci będą się różnić, czasem diametralnie. Tak więc tym co ich łączy i równocześnie dzieli jest ich różnorodność. Są jednak dwie inne cechy, o których chciałbym wspomnieć.

Pierwszą jest mój zamiar by prezentować takich poetów, którzy nie zaistnieli jeszcze w opiniotwórczym młynie Literatury na świecie. Robert Lowell, John Ashberry, John Berryman czy Frank O’Hara znaleźli już swoich apostołów na naszym ryku. Ich wirus zainfekował już na tyle pokaźne grono młodszych i starszych poetów, że można mówić o epidemii. Czas na zmiany, na poznanie innych sposobów parania się poezją.

Drugim faktem, który wymaga podkreślenia jest to, że wszyscy poeci prezentowani w tym dziale są do pewnego stopnia związani z uniwersyteckim systemem nauki „creative writing”. Wielu z nich jest absolwentami takich programów, wielu z nich uczy w takich programach. To nie jest czas na ocenianie skuteczności lub jakości takiego sposobu kształcenia poetów. Ten fakt sam przez się stanowi ciekawy wyróżnik tej poezji, szczególnie jeśli rozpatrywać go w kontekście tego jak się zostaje poetą w naszym kraju. Mam nadzieję, że autorzy i wiersze prezentowani w moim comiesięcznym okienku dostarczą czytelnikom wzruszeń i powodów do refleksji.

Zapraszam.

Janusz Solarz

 

Mark Strand urodził się w 1934 roku w Kanadzie, na Prince Edward Island, w świeckiej rodzinie żydowskiej i zmarł w 2014 roku, po ponad pięćdziesięcioletniej karierze literackiej. Był poetą, tłumaczem, autorem esejów i nauczycielem akademickim. Mieszkał w różnych krajach, jako dziecko w Ameryce Południowej i Środkowej. Studiował malarstwo na Yale University, po czym spędził rok na stypendium Fundacji Fullbrighta we Włoszech studiując dziewiętnastowieczną poezję włoską. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych otrzymał magisterium z kreatywnego pisania na University of Iowa i ponownie wyruszył na stypendium Fullbrighta, tym razem do Brazylii. Po powrocie rozpoczął długą karierę akademicką na najbardziej prestiżowych amerykańskich uczelniach, by wymienić tylko John Hopkins University, Princeton, University of Chicago czy Columbia University, gdzie Strand pracował od 2004 roku aż do śmierci.

Kim Addonizio to kobieta orkiestra. Poetka, autorka powieści, performerka, kompozytorka (w tym muzyki do własnych wierszy), nauczycielka pisania, impresario literacki, skandalistka. Urodziła się w 1954 roku w Waszyngtonie, ale przez większą część swojego życia związana była ze środowiskiem literackim San Francisco. Wielokrotnie nagradzana za swoje wiersze, jest też autorką dwóch poczytnych (i bardzo pożytecznych) książek o tym jak pisać. Jest w tych książkach sporo przykładów najlepszych wierszy w kilku wybranych kategoriach, a także szereg ćwiczeń mających na celu pomóc aspirującym adeptom poezji lub tym, którzy prowadzą zajęcia z nauki pisania poezji. Inną domeną działalności poetki jest dziedzina tatuażu. Wydała nawet książkę Tatuaże na pisarzach, pisarze o tatuażach (2012).

Ted Kooser urodził się w roku wybuchu drugiej wojny światowej w małym miasteczku, Ames, w stanie Iowa. Spędzi całe swoje życie w wiejskich okolicach Środkowego Zachodu, tam gdzie rozrywką, wśród nudy płaskiego krajobrazu i hektarów kukurydzianych zagonów, są często przechodzące tornada. Po ukończeniu studiów licencjackich, próbował studiować pisanie poezji na University of Nebraska w Lincoln, ale zrezygnował po pierwszym roku przyznając, że był raczej kiepskim studentem. Zakrawa na ironię, że dziś, po latach, jest zasłużonym profesorem poezji na tej samej uczelni.

Robert Bly to poeta, którego poznałem dawno, jeszcze jako student krakowskiej anglistyki w czasie stanu wojennego. Był on bowiem ulubionym poetą promotora mojej pracy magisterskiej, amerykańskiego profesora przysłanego do Polski w ramach programu Fundacji Fullbright’a. Wkrótce potem, mój starszy kolega, Piotr Pieńkowski, który ciągle jeszcze uczy na krakowskiej anglistyce, przetłumaczył kilkanaście z jego wierszy. Wiem, że chętnie tłumaczyła go Julia Hartwig. Wszystko to jednak kropla w morzu w porównaniu z całością dorobku tego poety. Nie wiedziałem wtedy, że Bly będzie pierwszym amerykańskim poetą, na którego wieczorze autorskim sam się znajdę po przybyciu na studia do Stanów Zjednoczonych. Do tego doświadczenia nawiązuje mój własny wiersz z cyklu, w którym parę lat temu zdarzyło mi się snuć refleksje na temat moich spotkań z poetami czytającymi swoje wiersze.

Uważany za „najpopularniejszego poetę w Ameryce”, Billy Collins jest rzeczywiście pod wieloma względami fenomenem. Na jego wieczory autorskie przychodzą tłumy, jego wybory wierszy rozchodzą się w wielotysięcznych nakładach, a on sam z powodzeniem mógłby się całkiem nieźle utrzymać z honorariów, które wypłacają mu wydawcy. Jest już od ponad czterdziestu lat obecny na amerykańskim rynku literackim, a jeden z wyborów jego wierszy podbił nawet hołdującą innym gustom poetyckim Wielką Brytanię. Jak wytłumaczyć ten sukces? Trzeba zacząć od tego, że zanim Collins został maszynowym twórcą bestsellerów, przez kilka lat daremnie wysyłał swoje wiersze do wydawców. Do czasu, jak mi opowiedział znajomy poeta, Ron Price, który uczy w Juilliard School, renomowanym nowojorskim konserwatorium, aż James Dickey, popularny w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku poeta i redaktor, odpisał mu wskazując na jeden wiersz Collinsa i zaznaczając, że gdyby miał ze trzy tuziny podobnych byłaby całkiem niezła książka. Collins zabrał się do pracy i wkrótce nie musiał już prosić wydawców, to raczej oni zaczęli monitować go o nowe wiersze. Co jest źródłem tego sukcesu?