Kim Addonizio to kobieta orkiestra. Poetka, autorka powieści, performerka, kompozytorka (w tym muzyki do własnych wierszy), nauczycielka pisania, impresario literacki, skandalistka. Urodziła się w 1954 roku w Waszyngtonie, ale przez większą część swojego życia związana była ze środowiskiem literackim San Francisco. Wielokrotnie nagradzana za swoje wiersze, jest też autorką dwóch poczytnych (i bardzo pożytecznych) książek o tym jak pisać. Jest w tych książkach sporo przykładów najlepszych wierszy w kilku wybranych kategoriach, a także szereg ćwiczeń mających na celu pomóc aspirującym adeptom poezji lub tym, którzy prowadzą zajęcia z nauki pisania poezji. Inną domeną działalności poetki jest dziedzina tatuażu. Wydała nawet książkę Tatuaże na pisarzach, pisarze o tatuażach (2012).
W pierwszych wyborach jej wierszy poznajemy Addonizio jako autorkę wierszy jeszcze tradycyjnych, rymowanych, o regularnej wersyfikacji. Ale nawet wtedy widać w niej żyłkę buntowniczki. W tomiku Klub Filozofów (1994) Addonizio inauguruje, na przykład, nową formę poetycką, wersję sonetu, którą nazywa sonnenizio. Wymyśla nawet fikcyjną genealogię tego gatunku literackiego. Sonnenizio zostało ponoć wymyślone we Florencji w trzynastym wieku. Jego pomysłodawcą miał być niejaki Vanni Fucci. Jak sonet, ma czternaście linijek. Zaczyna się wersem z sonetu napisanego przez kogoś innego i powtarza to samo słowo wybrane z pierwszego wersu w pozostałych trzynastu linijkach. Dante umieścił pana Fucci w siódmym kręgu piekieł jako złodzieja. Ta forma literacka posłużyła autorowi tych słów za inspirację do prób stworzenia sonnenizio w języku polskim. Oto jedna z owych próbek:
Sonnenizio butne (za Jarosławem Markiem Rymkiewiczem)
Zakwita czarna sosna, nie znam jej imienia,
Lecz niewiedza nie zmienia samouwielbienia –
Dla mnie świerk się kołysze i nie ma w przyrodzie
Niczego co nie moje. Mieszka we mnie złodziej
Łasy na wszystkie dary, wciąż nienasycony,
Niezdolny do umiaru – mimo dzieci, żony
Nie do końca stateczny, do końca pazerny
Na każde mgnienie oka; tylko sobie wierny
W poszukiwaniu Boga w pustce i w gęstwinie,
Bo przecież jakiś młynarz musi być w tym młynie,
Dla niego wierzba płacze, choć dla mnie też płacze,
Bo ze mną Bóg jest Bogiem zupełnie inaczej:
Nawet jeśli go nie ma, wspólnie grają w wieczność
Moja niedoskonałość, jego nieobecność.
Wracając do Kim Addonizio, myślę, że jest to poetka godna uwagi. Wybór jej wierszy przygotowanych dla Salonu Literackiego zaczyna się wstrząsającym i doskonałym wierszem o martwych dziewczętach, ofiarach przemocy. Po nim jest wiersz, która nasuwał mi nieodłączne skojarzenia ze śmiercią Sylvii Plath. Jest jeszcze trochę zgrzytliwy pean na cześć niecenzuralnego słowa „fuck”. Całość wieńczy refleksja nad relatywnością naszego świata, nad tym co możemy stworzyć, jak łatwo to zniszczyć i jak ciężko to ocalić.
Janusz Solarz
Martwe dziewczęta
pojawiają się często w filmach, twarzą do ziemi
w chwastach przy autostradzie.
Dzieciaki znajdują je nad rzeką, w lesie,
z dłońmi o różowych paznokciach sterczącymi spod liści.
Detektywi pochylają się nad nimi w kawalerkach
lub podnoszą ich fotografie z fortepianów
w domach, w których sami mogli się wychować.
Martwa dziewczyna zmienia bieg filmu
lepiej niż burda w knajpie, lepiej
niż wybuch w fabryce, tylko dlatego,
że sobie leży. Może ją zagrać ktokolwiek,
pierwsze lepsze dziecko z ulicy
można związać jak bydło i wyrzucić z furgonetki
lub zadusić na sino w kuchni, w łazience,
w zaułku, w szkole. W tym właśnie tkwi piękno
martwej dziewczyny. Nawet brzydula,
która czuje się bezwartościowa
jak grudka błota, złamana
przez smutek gapienia się cały dzień
na żurnale mody,
może być ocalona, wybawiona
przez to czym w końcu zawsze chciała być,
w centrum uwagi, wyjątkowa,
pożądana, martwa, martwa dziewczyna.
Arsenał
Za pomocą strzały zabiłam pająka.
Użyłam walca aby zgnieść robaka.
Na mrówki wezwałam nalot z powietrza.
Na pszczołę, która przecisnęła się przez moskitierę:
miotacz ognia.
Z ssakami poszło łatwiej—
wiadro wody na podtopienie kota,
zatrute słowo rzucone dla psa.
Na miłość wystarczy kuchenna zapałka. Tylko tyle
i kuchenka, z której ulatnia się gaz
i czekanie aż kolacja
będzie przypalona w sam raz.
Ja cię pierdolę
Są ludzie, którzy będą cię przekonywać,
że używanie słowa pierdolę w wierszu
oznacza poważny niedobór
dobrego smaku, wyobraźni,
lub jednego i drugiego. Jest wulgarne,
niestosowne, to rodzaj sprośności,
który spada jak kowadło,
rozbijając okno w suficie,
by wylądować na stole w restauracji,
na białym obrusie, na kryształowym wazoniku z bzem.
Ale jeśli siedziałbyś
nad kawą kiedy kawałek złomu
walnął w twój talerzyk jak pocisk,
czyż nie byłoby ono pierwszym słowem
na twoich ustach? Czyż nie odskoczyłbyś,
wykrzykując je, lub przynajmniej myśląc o nim,
raz po razie, tak jakby było niepokornym dzwonem
rozbrzmiewającym w świątyni twojego mózgu,
podczas gdy zatroskany kelner
eskortował cię do baru, czyż nie oparłbyś
roztrzęsionych łokci na kontuarze
i zamówił pierwszego drinka po miesiącach przerwy,
wmawiając sobie, że jesteś szczęściarzem
bo żyjesz? A jeśli nie powiedziałbyś
niczego oprócz Na miłość boską lub Ale jaja
lub Kurcze blade, w takim wypadku
nie chcę cię znać tak czy inaczej
i pierdolę co myślisz
o moim wierszu. Świat dzieli się na tych,
których opinia ma znaczenie
i tych, którzy nigdy nie będą mieli
zielonego pojęcia, i gdybyś wiedział,
do której grupy należysz, mogłabym pogadać
z tobą, i powiedzieć ci, że czasem
jest tylko jedno jedyne słowo, które wyraża
dokładnie co masz na myśli, tak samo
jak jest tylko jedna jedyna osoba
kiedy zakochujesz się po raz pierwszy,
lub płacz tego jedynego dziecka, który powoduje
bolesny przypływ mleka, jedno jedyne imię,
do którego modlisz się kiedy tylko modlitwa
ci pozostała. Chcę powiedzieć,
że na początku było słowo
i było w nim dobro, znaczyło, że jeden człowiek
wchodzi w drugiego i to właśnie jest to co wciąż
kocham, słowo, które staje się
ciałem. Wypierdol mnie, mówię do ukochanej osoby,
pragnąc zbliżenia naszych ciał,
i gdy się tak pieprzymy, wiem, że to jest święte,
jak psalm, jak hymn, jak młot
uderzający dźwięcznie w kowadło,
wykuwający nowy świat.
Miniaturki
Uwielbiam te buteleczki z wódką w samolotach,
które możesz ustawić w szeregu na wysuwanym stoliku,
i miniaturowe konfitury z jeżyn
w eleganckich hotelach, gdzie w łazience
czekają na ciebie mydełka i kremiki, zestaw do szycia,
w którym wystarczy nitki na jeden guzik, igła
z uchem tak małym, że go nie widać. Kiedyś w muzeum
widziałam rzeźby, które wymagały mikroskopu
by dostrzec trzy białe ptaki usadowione
na pojedynczym włóknie włosa; artysta pracował,
jak zaznaczono, pomiędzy uderzeniami serca, ponieważ
puls w jego kciuku mógł zniweczyć wszystko. Cieszy mnie to,
że jest taki wymiar, w którym jesteśmy olbrzymami,
tratującymi poszycie leśne i zmuszającymi
jaszczurki do ucieczki, rozpraszającymi pedantyczne mrówki,
które dźwigają w kierunku przegniłego pieńka liście
dwa razy większe od nich. Pasuje mi to by nie patrzeć
w bezkresne czarne głębie
kosmosu, które zmuszają mnie do myślenia
o niemożliwej do ogarnięcia ciemności tego co ma nadejść
bez względu na to co naukowcy mówią
o całym tym świetle, które pędzi do nas z przeszłości.
Wiele lat temu zbudowałam domek dla lalek
dla mojej córki, z gotowego zestawu. Zabrało mi to
kilka miesięcy dorywczej pracy, ale w końcu
przykleiłam ostatnią drewnianą dachówkę,
ustawiłam meble na właściwych miejscach,
i pomogłam rodzinie w przeprowadzce. Uwielbiałam
patrzeć jak Tatuś sika w kuchni
a Mamusia tańczy w narożnej wannie
podczas gdy Dzieciak galopuje po schodach na piętro.
W nocy, kiedy cała rodzinka i moja córka
smacznie już spali w swoich łóżkach, cieszyło mnie
stanie ponad nimi,
słuchanie jak dom się uspokaja,
patrzenie z góry na świat,
który stworzyłam i mogłam ocalić.
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.