W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Jim Carroll

Jim Carroll (1949-2009) był lokatorem wielu wcieleń. Był jest tu słowem kluczem. Urodził się na Lower East Side na dolnym Manhattanie, w irlandzkiej rodzinie. Ojciec był barmanem, który szydził z długich włosów syna i przez lata drwił sobie z kobiecego zajęcia za jakie uważał pisanie wierszy. Jim, niezwykle utalentowany, dostał stypendium do prestiżowej szkoły średniej, Trinity School, gdzie dostrzeżono kilka z jego talentów, najpierw ten do gry w koszykówkę, później smykałkę do pisania fantasmagorycznych tekstów. Jako nastolatek był dobrze zapowiadającym się koszykarzem; grał na asfaltowych boiskach w Nowym Jorku przeciw koszykarzowi, który nazywał się wtedy Lew Alcindor, a później zdobędzie sześć tytułów mistrzowskich NBA. Jim Carroll nie zostanie jednak koszykarzem, zawładną nim narkotyki, a pamiątką po tych czasach, w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, będą autobiograficzne Dzienniki koszykarskie, sfilmowane wiele lat później z Leonardo DiCaprio w roli głównej. Carroll wyzwolił się z czasem ze szponów nałogu i zaczął pisać wiersze. Stał się czołową postacią nowojorskiej bohemy artystycznej. Jego dziewczyną w tym okresie jego kariery była Patti Smith, a mieszkali razem ze skandalizującym fotografem i przyjacielem Smith, Robertem Mapplethorpem. To Smith namówiła swojego chłopaka by spróbował zająć się muzyką. Według wielu krytyków, Jim Carroll Band był ostatnią znaczącą coś grupą ze sceny punk rock’a.

Podarowano mi pierwszą książkę tego poety w 1984 roku, ale za nic nie potrafiłem rozgryźć tej poezji. Już wtedy, mając zaledwie 35 lat, Jim Carroll był legendą, a starsi poeci, głównie ze szkoły nowojorskiej, widzieli w nim młodszego kontynuatora właściwej im poetyki. Carroll dedykował wiele ze swoich wierszy poetom związanym z tą grupą poetycką. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia nieco o nim przycichło, nie był już cudownym dzieckiem, a problemy zdrowotne zamieniły tego przystojnego, wysokiego mężczyznę, którego można było pomylić z David’em Bowie, w schorowanego, przedwcześnie postarzałego człowieka. Gdy ten nowojorski poeta umierał w 2009 roku, wydawca czekał już od lat by ukończył wielką powieść, która miała być kulminacją jego dorobku. Carroll mieszkał wtedy w Inwood na północnym czubku Manhattanu, w ostatniej enklawie gdzie zapłacenie czynszu nie wymagało fortuny. Umarł, jak mówi legenda, przy swoim biurku przy oknie, w mieszkaniu na parterze, i dopiero po kilku dniach ktoś zauważył, że siedzi tam i siedzi, nie zmieniając pozycji.

Pozostały wiersze i kilka winylowych krążków z muzyką. Te pierwsze znacznie lepiej znoszą próbę czasu. Nie wiem czy tłumaczono go na polski, ale zdaje mi się, że wiele elementów jego poetyki pasuje jak ulał do produkcji pokaźnych rzeszy młodszych rzemieślników słowa po naszej stronie oceanu. Przedstawiam dziś czytelnikom Salonu Literackiego dość szeroki wybór wierszy Carroll’a. Jest wśród nich proza poetycka jak i wiersze z różnych okresów twórczości poety. Jest jeden napisany w hołdzie dla Phil’a Ochs’a, jedynego folkowego artysty, który mógł się stać rywalem dla Boba Dylana gdyby nie popełnił samobójstwa. Inaczej niż Dylan, Ochs angażował się otwarcie w politykę, a polityka go zżarła. Pod wierszem, który Carroll poświęcił temu pieśniarzowi mała próbka jego talentu, piosenka oparta na wierszu, coś powszedniego na naszym rynku, a raczej niezwykła rzadkość w Ameryce. Załączyłem także klip najsłynniejszej piosenki samego Jim’a Carroll’a, „Ludzie, którzy umierają.” Sic transit gloria mundi.

Janusz Solarz

 

 


 

Rozdarte płótno

Mężczyzna przechodzi przez bramę
tak rozwartą jak jego oczy

jego żona stoi przed nią przez trzynaście godzin
czeka

płacze

 

Love story

Karą za dezercję
jest śmierć przez rozstrzelanie.

Oszczędzę ci tego kłopotu

przesyłam ci pistolet.
w magazynku jest tylko jedna kula.
naciśnij raz na spust
i może nic się nie stanie.

naciśnij drugi raz...
i trzeci... Przyznaj

znam te zabawy, które uwielbiasz

 

Wiersz miłosny (następnie)

Skromna premia
mojej dłoni na twojej piersi
sprawia, że autobus staje się pożyteczny
gdy zaczyna się otwierać jakiś tam deszcz

następnie fale chmur roztrzaskały promienie słońca
dokładnie wtedy gdy niebo zaczęło gwizdać
a ja myślałem o tym przez całą noc
patrząc jak przesuwa się z mojego oka do dłoni.

nie są tak bardzo bez znaczenia
te zmiany, które zachodzą gdy ktoś leży
tak pewnie czuje się góra
gdy staje się gwiazdą

 

Srebrne lustra

W pewien weekend
koń wprowadza się
do naszego salonu

mówi, „Pośpieszcie się
otoczcie mnie kołem
by przeszkodzić bezlitosnym
wściekłym psom zanim
zaczną kąsać moje zmęczone nogi
i próbować zaciągnąć mnie
do pałacu z lodu w królestwie zimy.”

„Więc ty jesteś tym, kogo wysłali?”

„tak”

„Nieźle, czy przyniosłeś to z sobą?”

„tak”

 

Zimne twarze

1.
oddychasz
przez usta

nasycasz wszystkie rzeczy
na plaży tego kurortu

2.
błyskawica podchodzi bliżej
po schodach
patrzę na burzę

 

Fragment

Kiedy widzę zająca
zgniecionego przez przejeżdżającą furgonetkę,
zaczynam śnić o maniackich komputerach,
które fałszują kalkulacje istotnych problemów
dotyczących naszego życia.

 

Jakość

Mężczyzna, który nas wczoraj odwiedził przyznał, że nasze pszczoły są największe spośród wszystkich, które miał okazję zobaczyć w tym kraju. „I stąd bierze się lepsza jakość,” dodałem dumnie, lejąc słodki miód do jego herbaty by poznał jak smakuje. Żona przynosi naszą córkę, a ja sadzam ją na kolanie. Robi wtedy tę swoją sztuczkę gdy obraca głowę o 360 stopni, a następnie chichocze nieśmiało. Ona także jest dumna. Wszystko to nie zabrało więcej niż dwa lata, w gruncie rzeczy na długo przed tym, gdy wiedziałem cokolwiek o tych małych stworzeniach i tym jak produkują swój słodki, rozkoszny płyn. Gdy zostałem użądlony po raz pierwszy, położyło to kres moim ostatnim obawom, i teraz podchodzę do przypadkowych użądleń świadomie, z cierpliwą wyrozumiałością. Pszczoły są z reguły, może wbrew oczekiwaniom, całkiem spokojne, i tylko wtedy gdy czołgi i łaziki przejeżdżają czasem górską drogą do Camp Davidson, niepokoją się nieco, są poirytowane i zaniechują na chwilę swoje produkcyjne obowiązki. Nie mogliśmy sobie wybrać bardziej fascynujących plonów, i wynagradzających z nawiązką poświęcany im trud, biorąc pod uwagę jaki to cudowny dodatek do naszych śniadaniowych grzanek.

 

z cyklu Wariacje nowojorskie

Moje ciało przedziurawiła
dziwna bezczynność. Wylewa się
z niego chaos jak krew sącząca się z wrzodu,
na długo po tym jak wyciekła już trucizna.

Precyzjo, buduję ten ołtarz
dla ciebie. W miejsce tego,
co mi zabrano, potrzebuję

wielbić kompetentnego Boga,
by uniósł mnie ponad
nowe miasta, których atmosferą
jest łaska. Nieruchome
ogrody zimy. Dzwon.

 

z cyklu Wariacje kalifornijskie

Czuję jak korzenie, wyschłe jak pustynne węże,
duszą moją wątrobę tak, że mocz podnosi krzyk
płynąc do szeregu szklanych tubek zawieszonych
na poręczy łóżka. Dlaczego wciąż jestem tutaj?

Z moich nozdrzy wyrastają tylko martwe gałęzie.
To są słowa człowieka, który swoją własną wiarę
nasycił trucizną. Kto zamienił drzewo w chorego na trąd,
tam gdzie nie zaczyna się i nie kończy żadna pora roku.

Próżność. Duma.
Serce, kiedyś nieposkromione,
teraz spustoszone
na dobre

 

Piosenka martwej salamandry

Sykstyńskie oko,
Zwichrowane udo. Jeśli
Martwa skóra nic nie mówi,
Nie może kłamać. Ale

Jej perlisty oddech
Mógł rozświetlić noc.
A jej chęć by przechytrzyć
słońce była tańcem,
Którego nie odda żaden język.

 

Bohaterowie

for Phil Ochs

Ty, który upadłeś, twoje prywatne widma
depczą po tobie schodząc z wysokości,
na których je zostawiłeś. Ich szyje naznaczone
bliznami po pętli. Ale nam nie jest to na nic
potrzebne. Każde oko widzi inny tatuaż...
Odmieniłeś moje życie. Siedziałem w deszczu
z kopią New York Times’a by pojąć co zrobiłeś.

Teraz przechodzisz
przez te tłumy
świadomy pobłażliwości
każdego posunięcia

tak jak igła przechodzi
przez atłas, który wyściela
rekonstrukcję starej, starej korony.

 

 

El Hombre del Ombre

Zabierz literę „H” Hiszpanowi
na ulicach Madrytu
gdzie rządzi jego język ojczysty

A ten Hiszpan stanie się
cieniem pośród Francuzów.

 

Postmodernizm

Zbieram olbrzymie dziury.
Dlaczego miałbym się przejmować żwirem
i piachem, który je wypełnia.

Dlaczego miałbym się przejmować nieznośnym ciężarem
Bez żadnego wdzięku, lub pozwalać by robiono ze mnie
zakładnika, zmuszanego do wyjścia przez drzwi na zapleczu,
z lufą przystawioną do skroni mojego przezroczystego cienia?

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.