W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Marcin Świetlicki na scenie

Po bardzo długiej przerwie autor, którego w ogóle nie trzeba przedstawiać. Po prostu - kto nie zna Marcina Świetlickiego i jego poezji, lepiej niech się do tego nie przyznaje, bo jest to równoznaczne z posiadaniem okołozerowego pojęcia na temat polskiej poezji współczesnej.

Zgodę na publikację wierszy, w dodatku bezwarunkową – „wybierz, co chcesz”, dał mi Marcin Świetlicki… w marcu 2014 roku. Zwlekałem z przygotowaniem prezentacji, po konsultacjach z redakcją, aż do nowej odsłony „Salonu”. Bo to prawdziwy hit i tyle! Teraz to nadrabiam, a prezentowanego autora za „przetrzymanie” przepraszam.

Ale w końcu prawdziwa poezja czasu się nie boi.

Zapraszam do lektury.

Paweł Podlipniak

 


 

Notka biograficzna autora jest zwięzła, bo aby omówić postać Marcina Świetlickiego musiałbym napisać spory artykuł w stylu wikipedii. A więc krótko:
Marcin Świetlicki (ur. 1961), poeta, prozaik, wokalista zespołu Świetliki. Autor dziewięciu książek poetyckich, trzech powieści i opowiadania, które w 2011 ukazały się nakładem EMG w formie „Wierszy i Powieści zebranych”. Mieszka w Krakowie.

Poezja:

„Zimne kraje”, „brulion”, Kraków-Warszawa 1992 oraz Lampa i Iskra Boża 2002 (posłowie: Julian Kornhauser). „Schizma”, Obserwator, Poznań 1994. „Zimne kraje 2”, Agencja Wydawnicza Zebra, Kraków 1995. „Berlin”, 1995 (bibliofilska edycja jedne go wiersza). „37 wierszy o wódce i papierosach”, Instytut Wydawniczy Świadectwo, Bydgoszcz 1996. „Trzecia polowa”, Wydawnictwo a5, Poznań 1996 (wznowienie: Biuro Literackie, Wrocław 2005). „20 niezapomnianych przebojów i 10 kultowych fotografii”, Baran i Suszczyński, Kraków 1996 (wspólnie z Wojciechem Wilczykiem). „Zimne kraje 3”, Centrum Sztuki Teatr Dramatyczny, Legnica 1997. „Stare chłopy prowadzą rowery na techno”, Pomona, Wrocław 1998. „Pieśni profana”, Czarne, Wołowiec 1998. „Czynny do odwołania”, Czarne, Wołowiec 2001. „Wiersze wyprane”, Biuro Literackie, Legnica 2002. „Nieczynny”, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2003. „49 wierszy o wódce i papierosach”, Biuro Literackie, Wrocław 2004. „Muzyka środka”, Wydawnictwo a5, Kraków 2007. „Nieoczywiste, 77 wierszy religijnych Marcina Świetlickiego według Wojciecha Bonowicza”, EMG, Kraków 2007. „Niskie pobudki”, EMG, Kraków 2009. „Wiersze”, EMG, Kraków 2011 (wiersze zebrane). „Jeden” EMG, Kraków 2013.

Proza:

„Katecheci i frustraci” (jako Marianna G. Świeduchowska, z Grzegorzem Dyduchem) 2001. „Kotek” (w antologii „Trupy Polskie”) 2005. „Dwanaście”, EMG, Kraków 2006. „Trzynaście”, EMG, Kraków 2007. „Jedenaście”, EMG, Kraków 2008. „Orchidea” (wraz z Gają Grzegorzewską oraz Irkiem Grinem) EMG, Kraków 2009.

 


 

6 września

Śniło się, że o północy jestem umówiony
w budynku naprzeciwko. Śniło się, że nie ma
prądu, że po omacku wciągam starożytne
swetry w jelonki, jeden sweter, drugi,
jakieś się nienaturalne światła przesuwają
przez ciemność. Widzę rozpaczliwie się rozpuszczającą
galaretę w lodówce, w ułamku światłości
widzę nędzny dobytek i galopujący
upadek tego dobytku, jest już druga, nie mam
czasu, bo o północy byłem umówiony,
a ciemność mnie blokuje, brak prądu oraz brak
koordynacji, nie mogę odnaleźć
wszystkiego, z braku, z lęku budzę się,
jest czwarta, dom, co stoi naprzeciwko, jest
od dawna martwym domem.

 

Kto śpiewa?

moja piosenka jest niezmiernie prosta
mimo że to są czasy na proste piosenki
ale nie aż tak proste bo moja piosenka
jest prosta w taki sposób że nikt jej nie zechce

a wszystko skończy się tak że moją piosenką
będzie się straszyć dzieci moją jasną prostą
czystą piosenką i zabijać będą
ze strachu przed nią

 

Po bandzie

Poezja
nie może mi nakazać niczego, poezja
nie może mi niczego zakazać, poezja
łazi za mną, czasami widnieje przede mną.
Nie lubię wierszy o poezji, nie jest bohaterką
mojej bajki, ja zaledwie śpię z nią,
czasami z satysfakcją, lecz bez satysfakcji
dość często.

W tym mieście
było centrum, lecz wyniosłem się stąd
i mówię: „było centrum", a „stąd" w „stamtąd" przeszło.
W tym mieście
była miłość, ale się pokończyły wątki, miłość jest za miastem
i tylko czasem tu bywa przejazdem,
w nocy nie śpi, wyjeżdża, zanim zrobi krok
ku drzwiom.

Konfesje
są prawdziwe, o ile są kłamstwem.

 

Świerszcze

Powiedziałem: znam takie miejsce,
gdzie przychodzą umierać koty.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.

Powiedziałem: jest czyste i ważne.
Powiedziałem: jest jasne i pierwsze.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.

Powiedziała to w taki sposób,
że musiałem odwrócić się od niej.
Od tamtej pory
powoli
zbliżam się
do wyjścia.

 

Wszystko cieknie

Nie śnij się. nie śnij. W którymś śnie się utop
tak ostatecznie i nie przyśnij już się. 
Robisz mi nieporządek w chaosie. Aż muszę 
zaraz po przebudzeniu kląć bezgłośnie, żeby 
ciebie odpędzić. Do mojej przeszłości 
wprowadzili się obcy, nawet nie wiem kto, 
leżą przy tobie na tapczanie, sprawnie 
- uczciwie za drzwi wypychają, tak że 
to nie jest teraz moja przeszłość. Dzisiaj odwilż. 
I wszystko cieknie. Wszystko cieknie. 
Niszczeją wszelkie trwałe formy. 
Budzi się z zimy rozedrgany ustrój.

 

Korespondencja pośmiertna

Otóż: w jakiś tam sposób nie byłem ci wierny; 
istniał świat. A to rozprasza. Ja budziłem się 
i żyłem, dotykałem, jadłem, rozmawiałem, 
piłem wino i grałem w ludzkie gry, jeździłem 
koleją i pozowałem do zdjęć, rozproszyłem się, 
wybacz.

Otóż: w jakiś tam sposób nie byłam ci wierna, 
byłam zajęta w innych miejscach, w innych 
ludziach, prócz ciebie miałam pory roku, 
zwierzęta, drzewa, wojny, dzieci, wielką przestrzeń 
do ogarnięcia. Dopiero teraz zostanę przy tobie, 
wybacz.

I teraz będzie wszystko? Nie będzie niczego. 
Kapelusze i dachy, korony drzew, wieże, 
drogi i tory kolejowe, rzeki - stąd widziane 
rozpłyną ci się zaraz. Pozwoliłam sobie
zrobić dopisek na twojej kartce pocztowej, 
wybacz.

 

Jeszcze o barbarzyńcach

Wiedza o tym, że jednak tu wejdą,
na tę ziemię, która nie jest nasza,
lecz i nie ich --- sprawia, że zakupy,
których dokonujemy w tych dniach, są tak bardzo
tymczasowe (ćwierć chleba poproszę).

Odpada problem starców. Skończyło się grzecznie
pozdrowienie ich w sklepie, na ulicy. Koniec.
Brzydzimy się wszystkimi naszymi dawnymi
zabawami, siedzimy skupieni niezmiernie.

Czekamy. Zwierząt nie karmimy już.
Czekamy i czekamy na dzień, w którym
nasza słabość potwierdzi się i
zatryumfuje.

 

Olifant

Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać, nie przyszedłem się kłócić,
nie przyszedłem prowadzić odwiecznej wojny.
Ja przyszedłem się kochać.
Mam już jeden nóż w plecach i nie ma tam miejsca na następne.
Odpada dylemat: kawa - herbata?
Przyszedłem się kochać.
Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać. Nie przyszedłem namawiać.
Nie przyszedłem zbierać podpisów. Nie przyszedłem pić wódki.
Ja przyszedłem się kochać.

 

Pora śmierci choinek

Styczeń, pora śmierci choinek. Trupy rozebrane
z łańcuchów i ozdóbek. Mnóstwo bohaterów
porzuconych w śniegu. Zapomniana gwiazda
pozostawiona, zaplątana między
łysiejące gałązki. Bez blasku.
Trzej królowie już w drodze powrotnej
i nic ich nie prowadzi. Wracają do swoich
rzezi. Dziś ostatni
okruch ze świątecznego ciasta dostał się pod nogi
i dzioby ptaków. To olbrzymie zwierzę, które wchodzi w takich
momentach rycząc: ZAMYKAMY!
KONIEC! KONIEC! być może jest podłe
i godne nienawiści, ale przecież kiedyś,
gdy będziemy zmęczeni zachodami - wschodami,
lewą i prawą ręką, kocham cię - nie kocham,
będziemy je przyzywać - i gdy wreszcie przyjdzie
- przyjmiemy je z wdzięcznością.

 

Warszawa dla niepalących

Otóż Warszawa, piętnasta pięć, druga klasa,
sto procent, dla palących, lecz się okazuje,
że dla palących nie ma, więc dla niepalących
Warszawa. Druga klasa. Nic się już nie skończy,
bowiem wszystko, co się miało, już skończyło się.

I nie czternasta pięć, bo nie jeździ w soboty.
Godzina przeczekana w jamie dworca, fryzjer,
całkiem bez sensu kawa. Kryminał kupiony
za pięć złotych z pudełka, to wystarczy w sam raz
na dwie godziny drogi i czterdzieści minut.

W jedną stronę na pewno, zapewne z powrotem
jutro, do góry i w dół, coraz bardziej w dół,
nie ma już dla palących. Dyskomfort namolnie
rozpanoszony. I rozbebeszony świat.
A któregoż elementu tu brakuje?

Jest Bóg, jest, ale czegoś zabrakło wyraźnie.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.