W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Józef Wittlin / źródło: Wikipedia

Panuje opinia, iż twórczość Józefa Wittlina (1896-1976) prezentuje się nader skromnie jak na prawie 6 i pół dekady aktywności pisarskiej (1912-1976). Winny w dużej mierze mylnemu przeświadczeniu współczesnych czytelników o „małomówności” autora Hymnów jest poniekąd on sam. W listach (ta forma wypowiedzi pisarza stanowić będzie główne źródło tekstowe dla mojej próby zbliżenia się do tej oryginalnej osobowości) przyznaje przecież, że żaden z niego „wielopis” („Ale nigdy nie należałem do wielopisów i wszystko zawsze idzie mi ciężko” – list do Tymona Terleckiego z 31 lipca 1952 r., L47[1]), swoje dokonania określa mianem „skąpej twórczości” („Jeszcze raz przeczytałem Pański, tak dla mnie cenny i ciekawy szkic o mojej skąpej twórczości” – list do Wita Tarnowskiego z 25 stycznia 1959 r., LW149), „nikłej całości” („Powiem Panu, tak między nami, że właściwie na taką nagrodę [mowa tu o przyznaniu Nagrody Literackiej przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie w Londynie] nie zasłużyłem. »Za całość twórczości« – to mnie zawstydza. Jest to bowiem dość nikła całość” – list do T. Terleckiego z 29 grudnia 1957 r., L147), przedstawia ją jako „ubogą” („Co się zaś tyczy »całokształtu« mojej twórczości – jest on dość ubogi jak na mój wiek, właściwie moja biografia literacka i bibliografia zatrzymały się w latach 1939 – 1943” – list do W. Tarnowskiego z 29 stycznia 1958 r., LW142). Dodatkowo, gdy ocenia swoje literackie dokonania, często „rozbraja” ich potencjalną moc cudzysłowem (powyższe: „całość twórczości”, „całokształt”, poniższa: sama „twórczość”), nieraz wprowadzając zwroty wygaszające, np. „z przeproszeniem”: „A Drogi Pan zapewne zauważył, że od dawna zaniedbuje własną, z przeproszeniem, »twórczość«. A winienem się z nią pośpieszyć, jeśli nie chcę przejść do tzw. potomności (o ile w ogóle do niej przejdę) jako autor utworów młodzieńczych i nieukończonych” (list do T. Terleckiego z 10 kwietnia 1962 r., L181). Pisze to przecież człowiek, który w 1935 r. za przekład Odysei otrzymał nagrodę polskiego PEN-Clubu; za Sól ziemi w 1936 r. uhonorowany został nagrodą „Wiadomości Literackich”, a w 1943 r. – nagrodą American Academy of Arts and Letters oraz National Institute of Arts and Letters. Warto też przywołać opinię T. Terleckiego, który bojowniczo reklamował wydanie w 1963 r. przez Instytut Literacki w Paryżu opasłego (cegła literatury, choć z uwagi na przywołanie obfitości może lepiej użyć słowa „róg”) tomu esejów Orfeusz w piekle XX wieku:

Weszło w zwyczaj utyskiwanie, że Wittlin pisze mało, o wiele za mało. Tymczasem Instytut Literacki ofiarowuje za śmiesznie niską cenę tom przeszło sześćsetstronicowy, a więc blisko trzy tomy w jednym. Znajdą się w nim prace z kilkudziesięciu lat, prace, które zdołały się zatrzeć w pamięci, które nas w jakiś sposób ominęły. Będzie to więc właściwie Wittlin nieznany i Wittlin w obfitości. Będzie z nim można obcować bez ograniczeń, bez niedosytu, na co dzień, nie od święta.

(T. Terlecki, Wittlin – Orfeusz, L411)

Poczucie własnej wartości kłóciło się z narastającą wraz z upływem czasu – niską (czy też zaniżoną) oceną własnych dzieł i swoich możliwości kreacyjnych. Z listów J. Wittlina wyłania się wszak konterfekt pisarza przeżywającego boleśnie, organicznie, na wylot, do trzewi, do kości i krwi – bolączki twórcze, mozół, niezadowolenie z efektów. Na zarzuty dotyczące tępej szybkości pracy nad kolejnymi dziełami, już w 1936 r. odpowiedział przekornie, bo odwołaniem się do zapotrzebowań odbiorców: „Niektórym zdaje się [...] że moja mozolna praca nie jest zgodna z tempem epoki. To nieprawda. Precyzja w szczegółach, poza swoim sensem artystycznym, zaspokaja żądania czytelników” (Rozmowa z Józefem Wittlinem, [w:] J. Wittlin, Eseje rozproszone, opracował Paweł Kądziela, Wydawnictwo Książkowe Twój STYL, Warszawa 1995, s. 189).

Przyczyn połowicznego zadośćuczynienia własnym ambicjom należy upatrywać nie tyle w skłonności do cyzelowania tekstów ponad miarę (i cierpliwość psychiki ludzkiej), co w szczerej, bezinteresownej obsesji: „Wszyscy pracujemy na grób. Ja chcę zarobić i na niebo. [...] Ale robota – to jest inna  rzecz. Trzeba być rzemieślnikiem doskonałym, aby ucieleśniać to, co się w sobie nosi” (list do Kazimiery Żuławskiej z 22 grudnia 1920 r., LW20). Wzmiankowana pedantyczność stała się przedmiotem autoanalizy J. Wittlina, który mówił w grudniu 1953 r. przed mikrofonem Radia Wolna Europa: „Jestem mozaicystą i pracuję jak mozaicyści. Setki gotowych tabliczek, które potem albo wyrzucam, albo wkładam do całej kompozycji” (Jak powstaje wiersz. Dyskusja z udziałem Jana Lechonia, Jerzego Rawicza, Kazimierza Wierzyńskiego i Józefa Wittlina, „Poezja” 1989, nr 7, s. 48, cytuję za: P. Kądziela, Posłowie, [w:] J. Wittlin, Święty Franciszek z Asyżu, ilustrowała Dorota Łoskot-Cichocka, Biblioteka „WIĘZI”, Warszawa 1997, s. 84). Bez kłopotu wypiszemy z Wittlinowej korespondencji dziesiątki miejsc dowodzących paraliżującego stresu pisarskiego i chorobliwego pożądania doskonałości. Z pozycji przepływów energetycznych, pisarz poniekąd samo-projektował przeszkody poprzez negatywną wizualizację: „Trochę ruszyłem się z pisaniem, ale boję się, żeby mnie znów nie zatkało” (list do Mieczysława Grydzewskiego z 10 czerwca 1952 r., LRW105). Nie rozpatrywałbym powyższego urywka jako niezapeszania, lecz jako przyciąganie złego; jeszcze na początku drogi artystycznej magnesem dla „pecha” stała się niewiara we własne możliwości trawiona pragnieniem wkroczenia na Parnas: „Bardzo Cię przepraszam, ale dla mnie pisanie w ogólności stało się trudnością taką, jakbym nigdy przedtem niczego nie pisał. Poza tym, przystępując do pisania czegokolwiek, czuję, że to, co mogę powiedzieć, jest poniżej moich wymagań!” (list do M. Grydzewskiego z 18 listopada 1956 r., LRW194). Cząstkami pesymistycznej autobiografii będą cytaty: „Czas ucieka, starzeję się w mizerii i zgorzknieniu” (list do M. Grydzewskiego z 10 marca 1945 r., LRW31), „Należę do typu cierpiętników, z rasy pokracznej, niezdarnej do życia. Mam wrażenie zbliżającego się końca” (list do K. Żuławskiej z 23 maja 1920 r., LW12), „Przez dziesiątki lat odkładałem własną produkcję »na później«, a kiedy to »później« nadeszło i mam wolny czas – jestem chory, znudzony dziad (mam przeszło 78 lat, niedługo będę miał 79) i muszę kapitulować” (list do T. Terleckiego z 15 kwietnia 1975 r., L318). Mgła rezygnacji unosi się też nad zdaniem: „W ogóle pisanie stało się dla mnie czymś obcym i dalekim” (list do T. Terleckiego z 19 marca 1957 r., L175). W chwilach minorowego nastroju (odczucie obcości talentu) wyrzucał z duszy na papeterię: „W kierunku literatury nie mam już żadnej ambicji. Pragnę żyć spokojnie i szczęśliwie, jak prosty człowiek” (list do K. Żuławskiej z 1 maja 1921 r., LW22), „W ogóle, czego ja już nie robiłem w tym życiu? Wszystko, tylko nie to, com powinien robić” (list do M. Grydzewskiego z 11 września 1951 r., LRW91), „Mój artykulik prezentuje się najsłabiej. Już wszyscy piszą lepiej ode mnie. Wypada mi się z tym pogodzić i wyciągnąć godne konsekwencje: milczeć” (list do M. Grydzewskiego z 11 grudnia 1963 r., LRW272), „Odkryłem mianowicie głęboką prawdę, że jestem właściwie bez żadnego talentu i tylko zmarnowałem młode lata” (list do K. Żuławskiej z 30 września 1921 r., LW25), „Z literaturą rozstałem się bez żalu, pożegnałem ją po pańsku, z uśmiechem. Wyjdą jeszcze dwie książki: Odyseja i Gilgamesz. I koniec” (list do K. Żuławskiej z 7 listopada 1921 r., LW29). Mimo tych buńczucznych zapewnień, J. Wittlin, choć trawiony piekielną bezsiłą, na szczęście wciąż pisał i publikował.

Jedną z psychicznych wymówek czy raczej podszytym nerwicowością usprawiedliwieniem dla nierychłości w tworzeniu rzeczy własnych, stała się predylekcja do czytania, ale postrzegana jako piętno, stygmat: „tyle cennego czasu zmarnowałem… na czytanie, zamiast marnować na pisanie” (list do M. Grydzewskiego z 3 grudnia 1951 r., LRW100), „zawsze wolałem czytać niż pisać” (list do Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej z 29 marca 1943 r., LW96). Pisarz odszukał w życiorysie artystycznym winowajcę tego stanu – nauki Ostapa Ortwina: „który decydująco wpłynął, choć nie wiem, z jakim skutkiem, na moją tzw. formację intelektualną. Kto wie, czy też jemu nie zawdzięczam awersji do pisania, a pasji do czytania” (list do M. Grydzewskiego z 17 października 1949 r., LRW59).

Kiedy jednak ktoś inny, niż „ja” autorskie, dokonał, w mniemaniu J. Wittlina, okaleczenia jego dorobku, potrafił się upomnieć „o swoje” w sposób specyficzny, deprecjonująco-ugodowy, co ma miejsce choćby w korespondencji z Michałem Chmielowcem: „zabolało mnie pominięcie mego nazwiska w Pańskim, zresztą świetnym, artykule o Tadeuszu Nowakowskim, tam, gdzie Pan wymienia starszych pisarzy emigracyjnych. Tak jakbym niczego na emigracji nie napisał. Ani Mego Lwowa, ani esejów zamieszczonych [w] Orfeuszu w piekle XX wieku. Powoli przywykam do statusu non est i wyciągam z niego konsekwencje” (list do M. Chmielowca z 12 czerwca 1969 r., LRW393). Zaprezentowany sposób samoobrony ociera się o zasadę spadku napięcia: najpierw podniesienie miecza, a następnie opuszczenie głowy i rezygnacja. Wiele tu tonów masochistycznych i pławienia się w unieszczęśliwianiu siebie.

J. Wittlin to pisarz w stanie gorączkowego kreowania dzieł, lecz niekoniecznie finalizowania wszystkich zamiarów i projektów. Motyw wielu prac w fazie „stawania się” przewija się w listach: „I tak mam na »warsztacie« pięć książek napoczętych, a zajmuję się właściwie głupstwami” (list do M. Grydzewskiego z 12 sierpnia 1948 r., LRW57), „tylko proszę na mnie poczekać, bo mam pełno robótek” (list do T. Terleckiego z 3 lipca 1954 r., L73), „W każdym razie, tak jak zawsze u mnie bywało – albo nic nie robię, albo robię parę rzeczy na raz” (list do M. Grydzewskiego z 25 lipca 1951 r., LRW86), „U progu nowego sezonu, jak zawsze, snuję plany i projekty literackie: chcę wykończyć dłuższe i krótsze rzeczy, które »leżą« od lat” (list do M. Grydzewskiego z 22 sierpnia 1958 r., LRW222-223). Mimo ostrożnych zapewnień, że obietnice pisarza stają się ciałem („Ale ja na ogół dotrzymuję słowa, chociaż trwa to nieraz długo” – list do M. Grydzewskiego z 30 listopada 1953 r., LRW124; „Ale – jak coś przyrzekam – dotrzymuję, tylko muszę mieć więcej czasu, niż normalnie to bywa” – list do T. Terleckiego z 9 września 1962 r., L214), nie ukończył on też innych sygnalizowanych prac, m.in. o kotach: „od paru lat powolutku piszę książkę o kotach, a raczej o życiu emigranta z kotami” (list do M. Grydzewskiego z 14 lutego 1951 r., LRW80), „od zakończenia wojny, w wolnych chwilach »pracuję« nad dłuższą rzeczą pt. Nieludzka i kocia komedia. Czy i kiedy skończę” (list do M. Grydzewskiego z 18 września 1957 r., LRW208).

Autor wtrąca dygresje o masie notatek, zapisków, szkiców, pierwszych prób, które wymagały opracowania: „W ciągu tych dziesięciu lat w Ameryce nagromadziło mi się jednak tyle materiału, że musiałbym mieć zapewnionych co najmniej jeszcze piętnaście lat przyzwoitego życia, żeby to wszystko zużytkować” (list do M. Grydzewskiego z 25  lipca 1951 r., LRW86), „Szuflady moje pełne są notatek, szkiców i rozpoczętych utworów. Samo przepisanie tego, co właściwie jest koniecznością, zabrałoby parę lat pracy” (list do M. Grydzewskiego z 31 sierpnia 1965 r., LRW315), „Przykro mi, że nie mogę nic Pani teraz przysłać do »Wiadomości«. Moja »teka« składa się [z] notatek, szkiców – prozą i wierszem – nie nadających się do publikacji” (list do Stefanii Kossowskiej z 28 marca 1973 r., LRW455), „Dwa następne tomy leżą w surowcu kajetów, notatek, wspomnień. Prawie gotowe” (Rozmowa z Józefem Wittlinem, [w:] J. Wittlin, Eseje rozproszone, s. 190).

Nie bez znaczenia na postępy-efekty „mozolnej pracy” pozostawał również stan zdrowia pisarza. O zmęczeniu, braku energii, wycieńczeniu, wielokrotnie donosił adresatom spowiedzi epistolarnych: „Niestety u mnie pisanie idzie jak po grudzie, jestem słaby fizycznie i duchowo i odrabiam tylko rzeczy najkonieczniejsze do życia” (list do W. Tarnowskiego z 10 lutego 1961 r., LW152), „Jestem straszliwie wyczerpany, po bardzo ciężkim roku pracy” (list do Stanisława Balińskiego z 18 lipca 1957 r., LW130), „Znów długi czas nie pisałem do Pani. Przyszły na mnie napady jesienne: robota gwałtowna i złe nerwy” (list do K. Żuławskiej z 25 października 1920 r., LW17). Ale „upaść” (termin J. Wittlina) psychiczno-fizyczna była spowodowana nie tylko totalnym zanurzeniem się w pisarstwie (por.: „Mój ojciec żył pisaniem, ono go pochłaniało” – wywiad: „Mój ojciec żył pisaniem, ono go pochłaniało”. Z Elżbietą Wittlin-Lipton rozmawia Wojciech S. Wocław, [w:] Etapy Józefa Wittlina, redakcja Wojciech Ligęza i W.S. Wocław, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2014, s. 240), lecz również deficytami organizmu: „Jak Panu pisałem dawniej, dokucza mi brak hemoglobiny. [...] Praca idzie mi ciężko, a czuję nad sobą bat czasu i chciałbym choć częściowo wykończyć, co zacząłem” (list do W. Tarnowskiego z 1 stycznia 1970 r., LW153, 154). Halina Wittlinowa już po śmierci męża pisała do S. Kossowskiej, poniekąd prowadząc akcję obronną:

Po uzyskaniu przed dwoma miesiącami ostatecznego wyniku badań, okazało się, że był on ciężko chory od wielu, wielu lat, prawdopodobnie od czasu pierwszej wojny, kiedy ciężka infekcyjna choroba, fałszywie przez wojskowych lekarzy rozpoznana jako druga w życiu szkarlatyna, zniszczyła jego szpik kostny. Piszę to Pani po to tylko, żeby skończyć bajkę o hipochondrii.

(list H. Wittlinowej do S. Kossowskiej z 7 lutego 1977 r., LRW501-502)

Z kolei E. Wittlin-Lipton wspomniała w cytowanym już wywiadzie o zmaganiu się ojca, nie tylko z natrętnym perfekcjonizmem, lecz z depresją: „Ojciec przez całe życie pozostawał perfekcjonistą, chciał z siebie dać jak najwięcej, ale miewał również okresy ciężkiej depresji. Wtedy po prostu nie mógł pisać”. Niemoc była przeto chorobą duszy i ciała, nie zaś wymysłem, fanaberią chimerycznego pisarza cierpiącego na hipochondrię.

Twórca dość krytycznie oceniał własne usposobienie, dopatrując się w nim przyczyny niesatysfakcjonującego poziomu relacji międzyludzkich: „Jako człowiek o trudnym i raczej niemiłym charakterze, nie mam wielu przyjaciół, zresztą większość moich przyjaciół już nie żyje” (list do Juliana Tuwima z 14 czerwca 1944 r., LW76). W innym liście do J. Tuwima (z 13 lutego 1946 r.) pada nawet słowo raczej potoczne – dosadny semantycznie zamiennik cech safanduły: „Ze mną bardzo trudno jest się gniewać, bo jak Ci wiadomo: jestem dupa” (LW87). Już w 1921 r., przygnieciony niepowodzeniami życiowymi, przyznał rację K. Żuławskiej: „Pani kiedyś bardzo dobrze powiedziała, że nie mam w życiu szczęścia dlatego, ponieważ jestem niskiego wzrostu” (list do K. Żuławskiej z 30 września 1921 r., LW27).

Sformułowane na początku niniejszego tekstu stwierdzenie o mizerii „zrobień” pisarskich J. Wittlina może posiadać moc obowiązującą wyłącznie dla czytelników nieskorych do bliższego poznania literackiego spadku autora Soli ziemi. I w zasadzie trudno mieć pretensje do konsumentów literatury, że nie wszyscy tropią ślady pozostawione przez jego znakomite pióro. Nie znaczy to również, by zachować status quo i by nie domagać się rzucenia słupa świetlnego na tę postać okołoskamandrytową, tym bardziej iż widoczne jest niejakie ożywienie, ruch wokół Wittlinowego zjawiska, czego znakiem w drugiej dekadzie XXI wieku są wznowienia: powieści Sól ziemi (Wydawnictwo Wysoki Zamek, Kraków 2014), zbioru reportaży Etapy. Italia – Francja – Jugosławia (Biblioteka „WIĘZI”, Warszawa 2012), cytowane już edycje epistolarne: Listy, Listy do redaktorów „Wiadomości” czy korespondencja z T. Terleckim Listy 1944-1976. Owocem renesansu zainteresowania pisarstwem autora przekładu Odysei niech będzie sygnalizowany tom posesyjny Etapy Józefa Wittlina pod redakcją W. Ligęzy i W. S. Wocława, przynoszący zarówno rekapitulację dotychczasowej wiedzy literaturoznawczej, jak i dotknięcie nowych terytoriów.

Co ciekawe, pisarz jest często mylony z innymi Wittlinami, zwłaszcza Tadeuszem, z którym toczył swojego rodzaju bój tożsamościowy na powojennej emigracji; w liście do M. Grydzewskiego z 2 lipca 1952 r. (LRW107-108) czytamy:

Mam do Ciebie jeszcze jedną prośbę: poświęć trochę miejsca w „Wiadomościach”, gdy dajemy notatki o Tadeuszu Witllinie na to, aby za każdym razem wymieniać jego imię. Nowa, młodsza emigracja zresztą, właściwie wie o mnie znacznie mniej niż o Tadeuszu Wittlinie. On sam mi mówił, że w Londynie winszowano mu ślubu Elżuni [córka J. Wittlina]. Nie mam nic przeciwko niemu, przeciwnie byłem mu z serca rad, ale w moim megalomańskim urojeniu „Wittlin” bez imienia – to na razie jeszcze ja.

Błędy w identyfikacji personaliów i twórczości są udziałem również specjalistów w dziedzinie książek – jakiś czas temu, gromadząc dostępne publikacje J. Wittlina, poszedłem do antykwariatu, gdzie na pytanie, czy nie posiadają pierwszego wydania Soli ziemi z 1936 r., właściciel-sprzedawca, odrzekł pytająco: „A to chodzi o tego satyryka?”.

Kim zatem jest J. Wittlin? Rzecz krótko ujmując: nietuzinkowy poeta, takiż prozaik, również takiż eseista, jak najbardziej takiż tłumacz, bez dwóch zdań takiż epistolograf (listownik namiętny). Z autorem jest ten problem, że w tekstach sensu stricto beletrystycznych (wiersze i proza) objawił się jako demiurg, twórca niepospolity, by zamknąć ową niepowtarzalność w publikacjach rzeczywiście niepokaźnych rozmiarów.

Jako poeta debiutował ekspresjonistyczno-pacyfistycznymi Hymnami (nazwanymi w latach późniejszych przez samego autora „młodzieńczymi”, co należy traktować w kategoriach kokieterii), wydanymi nakładem poznańskiego „Zdroju” w 1920 r.;  przed wojną zbiór doczekał się jeszcze 2 zmienionych wydań: w 1927 r. i 1929 r. Książka jest świadectwem doświadczenia wojny polsko-ukraińskiej w 1919 r. W eseju Ze wspomnień byłego pacyfisty czytamy:

Jeżeli austriacką wojnę mogłem z czystym sumieniem nazwać zbrodnią, za którą ponoszą odpowiedzialność monarchowie, dyplomaci, dziennikarze i dostawcy, to jakżeż miałem się zachować wobec walk o Lwów, których wynik nie był mi obojętny? Czyż mogłem potem, wobec upragnionego przeze mnie zwycięstwa polskiego, zamknąć oczy na trzydniowy pogrom Żydów? Oto byłem świadkiem zjawiska, które przewartościowało cały mój dotychczasowy pogląd na wojnę. [...]

Nienawiść jako odwrotna strona miłości w walce o Lwów rozlała się trzema szerokimi korytami krwi – polskiej, ukraińskiej i żydowskiej – po całej Małopolsce wschodniej, i do dziś dnia jeszcze użyźnia tę piękną ziemię.

W owym czasie, ulegając wewnętrznym nakazom, napisałem Hymn nienawiści, Kołysankę, Trwogę przed śmiercią, Hymn o łyżce zupy, Tęsknotę za przyjacielem i Grzebanie wroga. „Treść” do tych utworów czerpałem ściśle z rzeczywistości, ale nie w tym celu, aby jej schlebiać, jak to dziś czynią niektórzy młodzi poeci (słowiańscy i germańscy), lecz po to jedynie, aby tę rzeczywistość, potworną i haniebną – przez poezję przezwyciężyć i unicestwić”.

(J. Wittlin, Orfeusz w piekle XX wieku, posłowie Jan Zieliński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000, s. 78, 79)

Jakże przejmująco brzmi fragment liryku Hymn o łyżce zupy (cytuję za: Poezje, wstęp Juliana Rogozińskiego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1981, s. 41):

Ja ci chcę dać łyżkę ciepłej zupy,
Zamarznięty w obcej ziemi bracie,
Co się wlokłeś przez trzy długie zimy,
Coś wędrował przez trzy skwarne lata
Obszarami nieobeszłych pól –
I szedł, i szedł,
I bez końca ciągleś szedł, i szedł,
I na mokrej grudzie głowę kładł,
I w wagonach na bydlęta gnił,
I spleśniałe chleby w rowach jadł,
I tabakę z krowich gnojów żuł,
I z cuchnących bagien wodę pił,
I szedł, i szedł –
A wciąż ciebie żarły rude wszy
I kąsały ołowiane kule.
Aż wypiła cię łaknąca śmierć.

Poza Hymnami poeta opublikował w prasie polskiej i emigracyjnej kilkadziesiąt wierszy, które za życia autora nie ukazały się w formie książkowej, choć Jerzy Giedroyć  miał plan wydania właśnie poezji jako 2. tomu pism J. Wittlina. Niepozbawiony żalu jest poniższy wyimek z korespondencji twórcy z Ludwikiem Hieronimem Morstinem z 18 lipca 1963 r. dotyczący opracowywanej edycji: „Przygotowuję teraz drugi tom Pism – będzie to zbiór, a raczej przesiany wybór wierszy, wraz z młodzieńczymi Hymnami, których młodsze pokolenia nie znają, a starsze nie pamiętają. Ale pragnę ten tom uzupełnić nowymi rzeczami, a te mi dość ciężko idą” (LW68). Projekt nie został jednak zwieńczony publikacją przez opieszałość twórcy, ciągłe poprawki, niemożność skupienia. Podajmy, iż nigdy nie ukazał się także zbiór Kontrabanda anonsowany na czwartej stronicy 1. wydania Soli ziemi (Towarzystwo Wydawnicze „Rój”) z 1936 r. w dziale „Tegoż Autora”, mimo iż w wywiadzie z 1928 r. J. Wittlin powiedział: „Zresztą niedługo pewnie ukończę nowy zbiór poezji pt. Kontrabanda, który będzie zawierał moje wyznania i inne niespodzianki” (Józef Wittlin o sobie, [w:] J. Wittlin, Eseje rozproszone, s. 182). Newralgiczne było zatem owo „zapewne”, zawieszające i po części rozgrzeszające brak owoców. W latach powojennych poeta nazywał już „kontrabandą” publikację utworów z okazji jubileuszu 25-lecia pracy twórczej. Jak słusznie zauważył J. Rogoziński we Wstępie do wyboru Poezji z 1981 r. (s. 7):

Wittlin, głęboko uczulony na ważkość słowa poetyckiego, rzadko ogłaszał swoje wiersze, nie tylko dlatego jednak prawie każdy z nich był wydarzeniem i trwale zapisywał się w pamięci. O walorze ich stanowiła harmonia niemal idealna między nurtem intelektualnym i emocjonalnym, nie spotykało się tu nigdy słów zbędnych i uczuć zmyślonych, sztucznych konstrukcji, które w pierwszej chwili mogą nawet zachwycać, ale wkrótce rozsypują się jak domki z kart.

Zresztą J. Wittlin samo tworzenie ściśle wiązał z procesem natchnionym przez Boga, z „objawieniem” słowa, a na początku drogi twórczej (w 1928 r.) planował opracowanie wielu dzieł, kładąc nacisk na wartości humanistyczne: „Chciałbym w szeregu utworów powieściowych i scenicznych opowiedzieć jak najprościej i tragikomicznie dzieje zagadkowego stworzenia, z którym codziennie się spotykam, a które, jak mi wmówiono nosi zbiorową, i to dość niejasną dla mnie, nazwę człowiek” (Józef Wittlin o sobie, [w:] J. Wittlin, Eseje rozproszone, s. 182). W liście do L.H. Morstina z 23 lipca 1929 r. odnotował: „Wierszy nie pisałem już 2 lata. Bardzo trudno podźwignąć się z ruiny. Zresztą wszystko zależne jest od Łaski, bez której żaden pisarz, nawet największy Wolter nie napisał jednego dobrego zdania” (LW54). Gdzie indziej znajdziemy takie konfesje odwołujące się do Bożej mocy sprawczej: „Wolałbym odświeżyć nieco repertuar nowymi »utworami«, o które wciąż błagam bogów, przeważnie bez powodzenia” (list do T. Terleckiego z 16 lutego 1966 r., L260-261), „Ale z Boską pomocą mam nadzieję niedługo ukończyć tę już dawno rozpoczętą, lecz przerwaną robótkę” (list do T. Terleckiego z 16 sierpnia 1954 r., L81), „Blisko 8 godzin dziennie siedzę nad Odyseją i da Bóg skończę ją za 2-3 miesiące” (list do K. Żuławskiej z 1 maja 1921 r., LW22), „Pani Herminii obiecałem napisać coś do książki o Wyspiańskim i postaram się dotrzymać obietnicy, z Boską pomocą, w ciągu tego lata” (list do T. Terleckiego z 9 czerwca 1957 r., L101), „Jeśli mi Bóg pozwoli ukończyć tę trylogię (trylogię, a nie powieść w trzech tomach)” (list do W. Tarnowskiego z 25 stycznia 1959 r., LW149).

W okresie powojennym ukazały się raptem 2 wybory wierszy J. Wittlina, cytowane Poezje z 1978 r. (wznowienie w 1981 r.) oraz Wybór poezji ze wstępem i notą biograficzną W. Ligęzy (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998). Pierwsza pozycja dostępna jest na aukcjach internetowych, druga, mimo iż stosunkowo „młoda” – obecnie ma status nieosiągalnej na żadnych portalach antykwarycznych.

Twórca spośród swoich „utrapień” pisarskich najwyżej stawiał Sól ziemi oraz tłumaczenie Odysei: „Pragnę za wszelką cenę uporać się z Piechurem i Odyseją, po czym, jeśli Bóg da, odetchnę po tej wieloletniej konstypacji umysłu, i wezmę się do nowszych, bardziej mnie pasjonujących tematów” (list do M. Grydzewskiego z 15 lutego 1955 r., LRW163). W swoistym literackim testamencie z 1954 r., tj. liście do M. Grydzewskiego z 10 lipca 1954 r. zawarł pragnienie: „Cokolwiek nastąpi z nami, czy ze mną, tylko dwie rzeczy chciałbym przynajmniej po sobie zostawić: Odyseję w ostatecznej redakcji i całego Piechura” (LRW148). Uwypuklijmy zwrot: „ostateczna redakcja”, albowiem tłumaczenie Odysei miało trzy wydania, wciąż poprawiane i korygowane (1924, 1931 i 1957). Przy okazji pierwszej wersji tłumacz w swoim malkontencko-zachwytowym (!) stylu zwierzał się dziennikarzowi: 

Pochłonęła ta praca tyle entuzjazmu najlepszych moich lat, że dziś nie odnoszę się do niej jak do tłumaczenia, ale uważam je za dzieło mojej młodości, moim własnym wykarmione sercem. Ta praca była dla mnie poza tym pewnego rodzaju akademią, w której kształciłem swój smak, język i poczucie konstrukcji – dlatego niepodobna mi dzisiaj wyprzeć się wzruszenia, które mnie opanowało, kiedy ujrzałem gotową książkę. [...] Praca nad Odyseją odsunęła mnie przez kilka lat od oryginalnej twórczości.

(Nowy przekład „Odysei”. Rozmowa „Wiadomości Literackich” z Józefem Wittlinem, [w:] J. Wittlin, Eseje rozproszone , s. 177, 178)

Siedem lat później donosił w związku z nową odsłoną Odysei: „Zdaje mi się, że już do końca życia będę rewidował i piłował mój przekład, jest bowiem tajemnicą nieśmiertelnych dzieł, że stosunek do nich ciągle się odświeża, a te dzieła coraz innymi spoglądają na nas kształtami” („Odyseja” w oblężonym Lwowie. Rozmowa Jana Parandowskiego i Józefa Wittlina, [w:] J. Wittlin, Eseje rozproszone, s. 186). Przepowiednia sprawdziła się. Trzecia, ostatnia wersja miała też swoją patriotyczną genezę: „Edycję tę pragnę poświęcić naszym żołnierzom i tułaczom. Jest to najbardziej aktualna lektura dla dzisiejszych Polaków,  rozproszonych w świecie” (list do T. Terleckiego z 15 października 1944 r., L23). Podajmy również inne meldunki z pola translatorskiej bitwy na obczyźnie: „Chwała Bogu, że istnieje język grecki, którym się narkotyzuję” (list do M. Grydzewskiego z 24 czerwca 1956 r., LRW178), „Połowę tekstu tłumaczę właściwie na nowo, a »Veritas« ogłasza wydanie całości na Gwiazdkę 1956. Bardzo mi na tym zależy, pomijając, że dopiero teraz, na stare lata (sześćdziesiątka bardzo blisko!), rozumiem Homera i ówczesny świat” (list do M. Grydzewskiego z 7 lipca 1956 r., LRW180), „w wolnych chwilach wdałem się w dywersję literacką, polegającą na przygotowywaniu nowego, 3-go wydania Odysei. Poprawiam dawny tekst, wygładzam, redukuję archaizmy” (list do J. Tuwima z 22 sierpnia 1944 r., LW79). W stanach chwilowego zachwytu oznajmiał nie tylko miłośnikom literatury starożytnej: „Odyseja – to w tej chwili jedyny mój kapitał literacki” (list do M. Grydzewskiego z 14 marca 1958 r., LRW217). Dumą przesycony jest też fragment: „Nie mogę zataić przed Panem, że byłem wzruszony, gdym zobaczył tę Odyseję. Jak gdybym ujrzał oprawiony w płótno sens i mozół mego życia” (list do T. Terleckiego z 5 sierpnia 1957 r., L120). Częściej satysfakcja i radość z dobrze wykonanej pracy przekładowej mieszała się ze zmęczeniem: „Siedzę od lipca na wsi, na granicy wołyńskiej. Pracowałem do upaści. Przed tygodniem skończyłem Odyseję. Teraz piszę przedmowę. Exegi monumentum. Cześć mi i chwała” (list do K. Żuławskiej z 22 sierpnia 1921 r., LW24), „przerobiłem na nowo cały przekład Odysei w błyskawicznym tempie niecałego roku. [...] Bardzo mnie wyczerpała ta robota, ale dała też dużo przyjemności, na nowo właściwie przetłumaczyłem ok. 70% tekstu” (list do Wiktorii Winnickiej z 26 kwietnia 1957 r., LW113), „Ta Odyseja kosztowała mnie wiele sił i zdrowia i właściwie po dziś dzień nie mogę przyjść do siebie po nadmiernym wysiłku i nocnej pracy” (list do S. Balińskiego z 4 maja 1958 r., LW131). T. Terlecki z entuzjazmem witał przekład, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom tłumacza i przypisanej każdemu artyście próżności: „Odyseję dostałem. Czytam ją z zachłannością i zachwytem. To duże dokonanie. Zostanie po Panu” (list T. Terleckiego do J. Wittlina z 4 września 1957 r., L133). Warto przypomnieć fakt, że translację dzieła Homera pisarz rozpoczął jeszcze w czasach gimnazjalnych. Zygmunt Kubiak w posłowiu (pt. Polski homeryda) do Soli ziemi z 1988 r. (Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1988, s. 258) podał: „Gdy odwiedziłem Józefa Wittlina w Nowym Jorku w roku 1975, przekład ten jeszcze ciągle był dla niego żywym problemem i przedmiotem artystycznych medytacji. Od pierwszego nawiedzenia »na jakiejś straszliwej wojnie« – Homer towarzyszył mu już przez całe życie”.

Wśród innych tłumaczeń wymieńmy utwory takie, jak: Gilgamesz. Powieść starobabilońska (1922) oraz książki Hermanna Hessego Wilk stepowy (1929, 1957), Józefa Rotha: Hiob. Powieść o człowieku prostym (1931, 1978), Ucieczka bez kresu (1931), Zipper i jego ojciec (1931, 1979), Spowiedź mordercy (1937), Krypta Kapucynów (1939, 1960), Johna Hersey’a Hiroszima (1948). Odnotujmy interesujący zbiorek Przyjaźnie poetyckie Józefa Wittlina, opracowany i posłowiem opatrzony przez Z. Kubiaka (1995), mieszczący przekłady wierszy autorów języka włoskiego, hiszpańskiego, niemieckiego, angielskiego.

Wzmiankowany w korespondencji Piechur to trylogia Powieść o cierpliwym piechurze, a właściwie zamiar jej napisania. Ukazała się jedynie pierwsza część pt. Sól ziemi (wyd. 1: Warszawa 1936, która przed wojną miała jeszcze 3 wydania warszawskie: dwa w roku pierwodruku i jedno w 1938 r.), choć paryska „Kultura” (1972, nr 7/8) zamieściła fragmenty części drugiej pt. Zdrowa śmierć. Pomysł pozostał w sferze projektu przede wszystkim z uwagi na „długotrwały” sposób pracy J. Wittlina, ale nie wolno pominąć i tego faktu, że sporo materiałów do dwóch kolejnych części autor utracił podczas wojny, kiedy to – zgodnie z relacją E. Wittlin-Lipton – w porcie Saint Jean de Luz we Francji w 1940 r. „żołnierz wyrzucił do morza walizkę, w której znajdował się rękopis dalszych części Soli ziemi” („Mój ojciec żył pisaniem, ono go pochłaniało”. Z Elżbietą Wittlin-Lipton rozmawia Wojciech S. Wocław, s. 242). W życiorysie kierowanym pierwotnie do anglojęzycznego odbiorcy, pisarz uczynił wzmiankę o utracie notatek, jednakże nadmienił też o „ocalonych zapiskach”: „Przez trzy dni i trzy noce czekałem w małym porcie St. Jean de Luz na statek – na próżno. Wówczas straciłem niemal wszystkie rękopisy, materiały i książki. Na szczęście ocalały zapiski” (1940 r. we Francji) (J. Wittlin, Pisma pośmiertne i inne eseje, wybór, opracowanie i przedmowa Jan Zieliński, Biblioteka „WIĘZI”, Warszawa 1991, s. 358, pierwodruk w języku angielskim pt. Joseph Wittlin, „Books Abroad”, Winter 1942, przekład Alicji Skarbińskiej). Już list do Zenona Kosidowskiego z 8 czerwca 1942 r. (LW93) zawiera pełne optymizmu informacje o udanych wysiłkach odtworzenia powieści, co, niestety, nie skutkowało ukończeniem dzieł:

Po przyjeździe do Nowego Jorku w końcu stycznia 1941 r., zabrałem się do rekonstrukcji materiałów, straconych wraz z rękopisami w porcie St. Jean de Luz w końcu czerwca 1940 r., w czasie nieudanej próby przedostania się do Anglii. Dzięki życzliwej pomocy dyrekcji oraz funkcjonariuszy New York Public Library udało mi się zebrać większą część materiałów do obu dalszych tomów Powieści o cierpliwym piechurze oraz uzupełnić braki nowymi. Praca ta trwała pół roku. Zebrałem również materiały do nowej książki na tematy aktualne pt. Raptus Europae. Tak więc muszę odrobić to, co straciłem we Francji.

Oddzielną grupę arcydzielnych utworów stanowią eseje. Za życia drukiem książkowym ukazały się: Wojna, pokój i dusza poety. Szkice literackie i przemówienia (Zamość 1925), proza podróżnicza: Etapy. Italia – Francja – Jugosławia (Warszawa 1933), Mój Lwów (Nowy Jork 1924) oraz swojego rodzaju eseistyczne estetyczno-etyczne opus magnumOrfeusz w piekle XX wieku (Paryż 1963), gromadzące wybór z wymienionych pism, ale i wzbogacone innymi tekstami o literaturze, teatrze, kulturze (edycję powtórzyło w 2000 r. Wydawnictwo Literackie). Ten nurt pisarstwa J. Wittlina kapitalnie uzupełniają pośmiertne druki zwarte: Pisma pośmiertne i inne eseje (wybór, opracowanie i przedmowa Jan Zieliński, Biblioteka „WIĘZI”, Warszawa 1991; tom zawiera rozdziały: Wojna, pokój i dusza artysty, Święty Franciszek z Asyżu, Etapy, Rozproszone eseje przedwojenne, Mój Lwów, Orfeusz w piekle XX wieku, Rozproszone eseje z lat wojny i powojenne) oraz Eseje rozproszone (w pierwszorzędnym cyklu: Utwory nieznane, opracował P. Kądziela, Wydawnictwo Książkowe Twój STYL, Warszawa 1995).

Gatunek eseju nie zyskał jednak uznania w oczach autora, skoro w Przedmowie do Orfeusza w piekle XX wieku (s. 5) napisał: „Za marginalia bowiem uważam zebrane w tym tomie szkice i artykuły, opowiadania i opisy, notatki z podróży i lektur, odczyty i przemówienia, recenzje i polemiki, pisane w ciągu czterdziestu prawie lat”. W tekście Blaski i nędze wygnania zdaje się postępować zgodnie z tą dewizą: „W ścisłym wszakże znaczeniu esej nie jest niczym innym, tylko próbą, a eseista – pisarzem, który czegoś próbuje. Przeważnie próbuje znaleźć właściwy sens zjawisk, które bada” (J. Wittlin, Orfeusz w piekle XX wieku, s. 153). Mimo takiej samooceny, „próbne” czy też „na próbę” pisanie J. Wittlina należy już do klasycznych przystanków polskiej eseistyki. Twórca i redaktor naczelny paryskiej „Kultury” J. Giedroyć skarżył się na pisarza i jednocześnie chwalił jego zawodowstwo w liście do Witolda Gombrowicza z dnia 4 kwietnia 1952 r.: „Jestem tym, który wydostaje od Wittlina artykuły, ale jak obliczyłem wydostanie jednego eseju wymaga dwóch lat starań oraz około 89 listów. Po tym okresie dostaję esej na inny temat, ale zawsze znakomity” (cytuję za: P. Kądziela, Nota edytorska, [w:] J. Wittlin Eseje rozproszone, s. 223).

Wśród rzeczy niedokończonych znalazła się praca o Świętym Franciszku, która stanowiła przedmiot wielkiego zamyślenia i syzyfowego trudu. W 1928 r. autor zdradzał: „Ciągle siedzę nad Św. Franciszkiem i Powieścią o cierpliwym piechurze. Poprawiam, niszczę i zaczynam na nowo” (Józef Wittlin o sobie, [w:] J. Wittlin Eseje rozproszone, s. 180). Spore kawałki projektowanego dzieła, opublikowane pierwotnie w prasie międzywojennej, wydano oddzielnie pod tytułem Święty Franciszek z Asyżu dopiero w 1997 r. nakładem Biblioteki „WIĘZI”. Powodem przerwania realizacji pisarskiej było, jak przekazała H. Wittlinowa, nie dość mocne przeniknięcie przez twórcę – istoty (prawdy) świętości: „Co do św. Franciszka, to nie wiem, Józio mówił, że kiedy to pisał, nie rozumiał w pełni problemu świętości, a potem już do tego nie wrócił” (list H. Wittlin do T. Terleckiego z 31 grudnia 1976 r., L342). W listach bez kłopotu odszukamy miejsca, w których postać świętego jawi się jako punkt odniesienia dla bytu pisarza i jego konstrukcji psychicznej, np.: „od przeszło miesiąca siedzę z żoną »zaszyty« wśród dębowych lasów na łagodnych wzgórzach, wśród winnic i łąk na ziemi św. Franciszka i pracuję nieomal na odludziu” (list do M. Chmielowca z 31 lipca 1968 r., LRW376). Godna wzmianki jest geneza utworu – zazdrość na wspak: „tę książkę piszę przez zazdrość. Zazdroszczę Wiekom Średnim, że miały takiego bohatera” (J. Wittlin, Święty Franciszek z Asyżu, s. 5). Innym razem pisarz zżymał się na ludzi widzących w nim kabotyna udającego Świętego; dyskomfort „odżył” w chwili edycji Dzienników Jana Lechonia: „wielu czytelników tej książki, zwłaszcza takich, którzy mnie nie znają, uwierzy w to, iż istotnie pozowałem i pozuję na św. Franciszka” (list do Antoniego Bormana z 9 marca 1968 r., LW159). Ale i rozmówca J. Wittlina w 1936 r. zdał się uwypuklić pewien rys klasztorny w powłoce biologicznej autora, co miało odróżniać go od poetów rówieśników: „Oni są ludzie świeccy, on dziwnie klasztorny. Wyglądałby pięknie w habicie. Jest blady, bladością proroków, ma oczy głębokie, płonące, i ręce białe, jakby stworzone do kazalnicy” (Rozmowa z Józefem Wittlinem, [w:] J. Wittlin, Eseje rozproszone, s. 189). Pamiętajmy też, że twórca, odczuwając nie po raz pierwszy i nie ostatni bezsilność artystyczną, zastanawiał się, czy po ukończeniu (jak się później okazało) pierwszego przekładu Odysei oraz „kilku drobniejszych prac”, „nie przechrzcić się i nie wstąpić naprawdę do franciszkanów”: „Chciałbym zostać kaznodzieją. Mam do tego powołanie. Czuję, że mógłbym coś w świecie zmienić, nie za pomocą książek, tylko żywym słowem i dobrymi, choć bezwzględnymi uczynkami. Głosić od ust do ust prawdy, choć niemiłe, ale owocne i jedyne” (list do K. Żuławskiej z 1 maja 1921 r., LW23). I ze wspomnień córki – E. Wittlin-Lipton wyłania się obraz człowieka naznaczonego aurą pobożności; religijność miała już nie chronić, lecz pomóc w zniesieniu przeciwności losu: „Myślę, że wiara była ojcu potrzebna, gdyż inaczej zupełnie by się rozpadł psychicznie” („Mój ojciec żył pisaniem, ono go pochłaniało”. Z Elżbietą Wittlin-Lipton rozmawia Wojciech S. Wocław, [w:] Etapy Józefa Wittlina, s. 247).

Poświęćmy słów kilka niedługiemu, lecz pełnemu uroku esejowi-wspomnieniu Mój Lwów. Dziełko pierwotnie ukazało się w Nowym Jorku w 1946 r. w serii „pisanej panoramy miast utraconych” i zostało pozytywnie przyjęte, o czym znajdziemy napomknięcie w liście do M. Grydzewskiego: „Książeczka wypadła – zdaje się – dobrze, sądząc po sukcesie, jaki odniosła na prywatnym wieczorze, na którym odczytałem ją w większych fragmentach. Nie ma ona charakteru politycznego” (list do M. Grydzewskiego z 16 maja 1946 r., LRW35). W innym passusie J. Wittlin zalicza lwowski utwór do tych tworzonych z satysfakcją: „Po 1939 roku już nie umiałem pisać z przyjemnością. Chyba tylko Mój Lwów” (list do M. Grydzewskiego z 9 lutego 1963 r., LRW246).

J. Wittlin w liście do W. Tarnowskiego z lutego 1958 r. skandował, zaklinając czas i słowa: „Bo więcej prac mam przed sobą, niż za sobą, chociaż już siódmy dźwigam krzyżyk” (LW145). Do końca życia pozostał więc czynny literacko, pisząc eseje, rzadziej wiersze. Dorobek autora Hymnów nie przytłacza ilością publikacji (choć też nie zaliczyłbym go do spuścizn skromnych), ale nie w tym tkwi przecież siła tej twórczości – jej mocą zdaje się być intensywność przeżyć artystyczno-ludzkich, którymi przesycone jest każde zdanie wyrwane niebytowi przez autora w gorączce aktu pisarskiego. Mam nadzieję, iż nieustannie będzie się poszerzać grono wielbicieli neurastenicznej duszy J. Wittlina.

Arkadiusz Frania

 


[1] W niniejszym tekście zastosowano następujące skróty na oznaczenie zbiorów listów – źródła najczęstszych cytatów: L – Tymon Terlecki, Józef Wittlin, Listy 1944-1976, opracowała, przypisami i posłowiem opatrzyła Nina Taylor-Terlecka, Biblioteka „WIĘZI”, Warszawa 2014; LW – Józef Wittlin, Listy, wstęp i opracowanie Tadeusz Januszewski, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1996; LRW – Józef Wittlin, Listy do redaktorów „Wiadomości”, opracował i przypisami opatrzył Józef Olejniczak, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2014.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.