W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Karol Maliszewski

Twórczość Mariana Jachimowicza w latach mojego debiutowania poetyckiego traktowano w regionie wałbrzyskim jako wręcz miarodajną, bo docenioną przez literacką centralę i namaszczoną przez samego Juliana Przybosia. Chciałbym przyjrzeć się rozproszonym śladom niejasnego związku między tymi postaciami i poddać pod dyskusję relację „mistrz Przyboś, uczeń Jachimowicz”. Zdaję sobie sprawę, że nazwisko Jachimowicza niewiele już znaczy w historycznoliterackich rachubach, co odczuwam jako pewną niesprawiedliwość. Dopóki żył Przyboś, potężny protektor tej twórczości, pisano o Jachimowiczu regularnie i na ogół z szacunkiem. Potem stopniowo zapominano o poezji samotnika z Wałbrzycha, którego twórczość wcale nie zatrzymała się w metodzie i czasie, ewoluując w bardzo ciekawy sposób. Dzisiaj zdaje się obowiązywać opinia ujawniona przez Ewę Kraskowską: „Powiedzmy wprost – w zakresie poetyki był to poeta wtórny, a wzorem, któremu przez całe życie pozostał wierny, stała się liryka Juliana Przybosia”[1].

Może niepokoić zawarty w tej wypowiedzi historycznoliteracki wyrok. Szczególnie, gdy ma się w pamięci bardzo wyważone w tym względzie opinie Jerzego Kwiatkowskiego i innych krytyków. Ich również nurtował problem zapożyczenia, wpływu czy bliskiego kontaktu, kategorii narzucających się czytelnikowi znającemu chwyty awangardowej liryki. Kwiatkowski pisał o „wierności raz wybranej i raz przyjętej poetyce”[2] oraz o twórczej kontynuacji, rozwijającej podjęty model. „Przy czym: pojęcie kontynuacji (mimo dysproporcji obydwu talentów) nie ma tu nic wspólnego z pojęciem wtórności czy epigoństwa. Wskazuje na kolejność w czasie i na – by tak rzec – punkt zaczepienia poezji Jachimowicza”[3].

Opinie krytyków z przełomu lat 50-tych i 60-tych usiłowały oswoić egzotyczne zjawisko późnego debiutu całkowicie uzależnionego od – jak się wydawało – przebrzmiałych poetyk z okresu międzywojnia. Debiutancki tomik 51-letniego Jachimowicza, zatytułowany Ścieżką konieczną, ukazał się w roku 1957, a zawierał utwory pisane w latach 1938-1947. Towarzyszący mu aprobatywny głos Przybosia nie brał się znikąd, bowiem poetów łączyła wcześniejsza znajomość. Jachimowicz niektóre z tych wierszy drukował w „Odrodzeniu”, korzystając z życzliwego zainteresowania redaktora Przybosia, który w jednym z wywiadów udzielonych w tamtym czasie zapytany o obiecujące talenty, zdecydowanie wskazał na poetę z Wałbrzycha, odżegnując się jednak od kwestii własnego wpływu na czyjąś twórczość. „Niedawno zjawił się młody poeta z Wałbrzycha, Marian Jachimowicz, abstrakcjonista, w którego wierszach wyczuwa się ślady poetyki Eluarda i Reverd’ego, niewątpliwy poeta, chociaż piszący tylko dla poetów”[4]. Wczesne rozpoznania Przybosia potwierdziła późniejsza refleksja krytycznoliteracka. Jan Pieszczachowicz, wskazując na predylekcję Jachimowicza do kreślenia szerokich wizji przestrzennych, dorzucał inne nazwiska, sugerując związki i podobieństwa. „Zastanawiałem się, z czym można porównać owe predyspozycje poety, i nasunęły mi się trzy nazwiska: Saint-John Perse, Supervielle, Reverdy – zwłaszcza ten ostatni z jego >>przestrzennością<< kosmiczną, przywoływaniem żywiołów i sfer niebieskich, abstrakcyjnością obrazowania. Saint-John Perse zdaje się patronować sposobowi ogarniania szerokich obszarów miejsca i czasu, rysowaniu perspektywy, którą porównać można do przedłużania w nieskończoność linii horyzontu”[5].

Wszystkie te intuicje zbiegają się z myślą Przybosia zawartą w Zapiskach bez daty. Charakteryzując własną poezję, wskazuje jednocześnie na coś istotnego w twórczości Mariana Jachimowicza. „Czynnikiem istotnym mojej poezji jest poczucie przestrzeni. Wśród współczesnych poetów spotkałem przestrzeń przede wszystkim u Supervielle’a i dlatego tak mi się on początkowo spodobał, pomimo nieznośnej fascynacji przez motyw śmierci i pomimo ciężkiego nastroju jego poezji. Dal Supervielle’a, wyniesiona z podróży po oceanach i pampasach, ma coś z geograficznych egzaltacji Whitmana: jest trochę kartograficzna i astronomiczna, wznosi się w abstrakcję”[6]. A kilka stron wcześniej analizuje to, co nazywa „sztuką mówienia zamilknięciami”: „Sztukę mówienia zamilknięciami, tę trudną sztukę wyrażania tego, czego się słowami nie mówi, doprowadził w niektórych utworach do skrajności Marian Jachimowicz (...) poeta międzyzdania. Wydaje się, jakby jego słowa-obrazy, same przez się wyborne, nie istniały tylko po to, aby zachwycać swoją urodą i tylko komunikować swoją zawartość. Słowa i obrazy Jachimowicza zdają się istnieć przede wszystkim w tym celu, aby wywołać to, czego nie powiedziały, same przez się nie wyraziły. Milcząca przestrzeń między zdaniami i ułamkami zdań-napomknięć – mówi, aż tłoczno w niej od domyślnej treści. Tak bywa również w najlepszych wierszach Różewicza”[7].   

Marian Jachimowicz niejednokrotnie dawał świadectwo fascynacji twórczością Przybosia. Zanim jednak zadurzył się w tej poetyce, były inne, wcześniejsze, formujące go inspiracje. W rozmowie, którą przeprowadziłem z poetą na dwa lata przed jego śmiercią, wyznał, że nowoczesność w poezji dostrzegł najpierw w wierszach Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, że to właśnie poetyka jej utworów oderwała go od młodopolskich skłonności. „Wtedy zrozumiałem jakąś nową wrażliwość, świeżość. Z poezją Przybosia zetknąłem się w 1942 roku w Borysławiu, gdzie pracowałem w bibliotece. Kolega przywiózł ze Lwowa nowości poetyckie i podał mi jedną z książek, mówiąc, że czytał w nocy, ale niewiele zrozumiał. To było Równanie serca. Szybko przeczytałem i nie znalazłem tam czegoś, co byłoby dla mnie zaskoczeniem. Czekałem na coś takiego. Byłem przygotowany na to m.in. przez Jasnorzewską-Pawlikowską. Odczuwałem to jako coś w rodzaju nowej twarzy poezji”[8].

Można też mówić o literacko-plastycznych wpływach lokalnych, związanych ze środowiskiem Borysławia. Jachimowicz obracał się w kręgu takich artystów, jak Artur Rzeczyca, Juliusz Wit, Marek Zwilich, Bruno Schulz i pochodzący z Łodzi Henryk Wiciński. Szczególnie temu ostatniemu, jak sam twierdzi, zawdzięczał wiele w zakresie czucia nowej sztuki i wprowadzania awangardowych środków wyrazu do liryki. „Nie Peiper, nie Przyboś czy Brzękowski, ale Wiciński, mój przyjaciel z Łodzi. To jego poetyka zadecydowała o kierunku mojego rozwoju. Znakomity rzeźbiarz, uczeń Dunikowskiego. Wyjątkowy poeta, szkoda, że zapomniany”[9].

Interesującym świadectwem pojmowania liryki Przybosia przez borysławskiego, a potem wałbrzyskiego, poetę, jest wiersz z 1948 roku, wysłany do „Odrodzenia” wraz z innym utworami. Przyboś godził wówczas funkcję redaktora działu poezji w tym piśmie z posadą posła nadzwyczajnego i ministra pełnomocnego Polski w Bernie. Zatem odpowiedź datowana na 8 lipca 1948 roku nadeszła do Wałbrzycha ze Szwajcarii. Przyboś pisał: „Przesyłam Panu wnętrze katedry, w której bywał Mickiewicz. Dziękuję za list i wiersz, który mnie jednak żenuje wielkimi, za wielkimi aluzjami – dlatego niech on pozostanie tylko pamiątką dla mnie osobistą, nieogłoszoną. Ściskam Panu serdecznie dłonie i jestem z Panem w czasie marszu przez las; tutaj też wiele chadzam i wdzieram się w pejzaże”[10].

Dotykamy tu tajemnicy utworu wtedy nigdzie niepublikowanego, bowiem Jachimowicz dotrzymał słowa. Ujawnił ten tekst dopiero po śmierci Przybosia, uważając, że wspomniane aluzje już nikogo nie powinny żenować. A główna linia historycznoliterackiego nawiązania dotyczyła odczuwanego związku między wielką poezją romantyczną (Mickiewicz, Słowacki) a poezją Przybosia. Jachimowicz trafnie określał wyjątkowość obrazowania wypracowanego przez poetę z Gwoźnicy, stawiając go pośród tych, którzy na trwale zapisali się w historii polskiej liryki.

Pozwolę sobie zacytować ten utwór w całości.

 

Nad poezją wielką i czystą

Julianowi Przybosiowi

Z głębi światła
ogromnymi oczami powietrza i wody

Ta sama prędkość
unosi serce
co gwiazdy

W błękitnym pokoju
w sto lat

krzyk jaskółki zastyga

Dziś twoim oczom niebo się kładzie
u skał

Skałom
stać i grozić

Tobie
Ducha przewozić

przez czas.

27 VI 1948[11]

 

Czy to zażenowanie Przybosia było teatralnym gestem wielkiego twórcy, próbką wielkoduszności wyreżyserowaną w korespondencji z twórcą „mniejszym”, protegowanym z prowincji, czy też oznaką szczerości i czystego wzruszenia, nie mnie oceniać. Wydaje się jednak, że od tego „wyznawczego” wiersza stosunki między poetami stały się cieplejsze, a Przyboś poczuł się odpowiedzialny za dalszy los i rozwój kariery swego oddalonego od literackich centrów podopiecznego. Kartki i listy wydobyte z archiwum Ossolineum wyraźnie na to wskazują. Przyboś zachęca Jachimowicza do publikowania[12] i w przeciwieństwie do redaktora Kuryluka, którego odpowiedzi wysyłane do Wałbrzycha są powściągliwe, a niekiedy niechętne, stara się, by Jachimowicz był w „Odrodzeniu” zawsze mile widziany. W następnych latach zachęca wałbrzyszanina do nadsyłania nowych utworów na adres redagowanego przez siebie „Przeglądu Kulturalnego” i przeciera dla niego drogi prowadzące do publikacji w „Twórczości”[13]. Entuzjastycznie wita długo oczekiwany debiutancki tomik Jachimowicza. W kartce z 18 lutego 1957 roku dziękuję za nadesłaną książkę i pisze: „Przeczytałem z rozkoszą i od czasu do czasu wracam do niektórych poematów dotychczas mi nieznanych. Pańska wiosna jest późna, ale zawiera już dojrzałe lato”. Tak pisał w korespondencji prywatnej, natomiast oficjalnie wygłosił opinię, która przylgnęła do tej twórczości na długie lata: „Jachimowicz jest od początku do końca poetą o jasnym, jednolitym stylu. Nie ma w jego zbiorze rzeczy niewykończonych, niedopracowanych, słabych, książka jego jest owocem rygorystycznej selekcji, z obszernego zapewne dorobku ogłosił tylko doskonały wyciąg, zwięzłe jego poematy są zaiste jak berła z kryształu”[14]. W ostatnich cytowanych słowach Przyboś nawiązywał do pierwotnego tytułu zbioru, który miał brzmieć Berło z kryształu.

Z biegiem czasu listów i kartek jest coraz więcej. Poeci informują się wzajemnie o stanie zdrowia, utyskują na pogodę (szczególnie Przyboś, wciąż żądny słońca), składają sobie życzenia świąteczne i dziękują za nie, pozdrawiają się z wczasów i wakacyjnych wyjazdów. Przyboś gratuluje kolejnych publikacji i wieczorów autorskich w Warszawie, zapowiada swoje przyjazdy do Wrocławia i zachęca do osobistych tam spotkań (często w towarzystwie Tymoteusza Karpowicza). Pisze o sprzyjających Jachimowiczowi staraniach w ramach działalności Komisji Zagranicznej (przy Zarządzie Głównym ZLP) dotyczących wyjazdu wałbrzyskiego poety na stypendium do Francji. Podsuwa adresy tłumaczy poezji polskiej na języki obce (na przykład Karla Dedeciusa).  Informuje o pojawiających się recenzjach, które wałbrzyski poeta mógłby przeoczyć. Ekscytuje się faktem ukazania się obszernej i pochlebnej recenzji z debiutanckiego tomu Jachimowicza, recenzji opublikowanej w paryskiej „Kulturze”, martwiąc się, że w Wałbrzychu to pismo jest pewnie nieosiągalne.

Przełom w korespondencji i wzajemnych relacjach następuje w roku 1960. Pod koniec 1959 Przyboś dziękuje za kartkę z Węgier i pisze: „Wróciłem przed tygodniem do starych kłopotów i trosk, wśród których wytchnieniem i radością będzie ujrzenie Drogiego Pana”[15]. Pretekstem do tego spotkania miał być grudniowy wieczór autorski Jachimowicza w Warszawie. Mniej więcej od tego czasu ujawnianie przez Przybosia słabości, dolegliwości, kłopotów i trosk stanie się stałym wątkiem korespondencji. Przybosia wyjątkowo mocno poruszy szpitalny pobyt Jachimowicza. W kartce z 9 sierpnia 1960 roku zaproponuje przejście na „ty”: „Przyjechałem na dzień do W-wy z okolicy, gdzie spędzam wakacje, i odebrałem Pana kartkę ze szpitala! Drogi! Mocno ściskam Pańską dłoń, wiem, że jesteś dzielny. Ja też na wiosnę ub. roku przechodziłem małą operację i po raz pierwszy poznałem aurę cierpienia szpitalnego. Napisz Kochany, jak będziesz już po zabiegu, całuję Cię serdecznie i mówmy już sobie Ty. Dobrze?”.

Od tego momentu każdy list do Jachimowicza opatrzony jest nagłówkiem „Drogi...”, a potem „Kochany... Marianie”. Towarzyszą temu ponawiane deklaracje przyjaźni. Powstaje wrażenie, że osamotniony Przyboś szuka prawdziwych, niezawodnych przyjaciół poza warszawskimi koteriami. W kartce z 28 grudnia 1964, pisanej ze szpitala, oprócz gratulacji z powodu wydania przez Jachimowcza zbioru Gaje tańczące („Tańczysz w tym przez siebie zasadzonym i już szumiącym wysoko gaju – uwieńczony”) skarży się na odczuwane odsunięcie czy wręcz ostracyzm środowiska literackiego: „Mam wiele czasu na myśl o przyjaciołach – tych niewielu prawdziwych i Ty wśród nich najwierniej mi bliski i serdeczny”. Przypominają się podobne słowa wyrażone trzy lata wcześniej w liście do kuzyna, Adama Przybosia: „Mam furę wrogów, bo co prawda, sam tak chciałem, łącząc się przyjaźnią tylko z najbliższymi mi sztuką, tymi, co nie stosują taryfy ulgowej”[16].

Określenie to wydaje się pasować do postawy Jachimowicza, zawsze odległego od poetyckiego pobłażania sobie i nie szukającego rozgłosu, cierpliwie budującego własną filozofię tworzenia bez taryfy ulgowej. W już przywoływanej rozmowie wałbrzyski poeta powiedział: „Nie narzucałem się, nie wysuwałem się przed innych, ale to nie znaczy, że poezja była w moim życiu czymś drugorzędnym. Ja do niej dochodziłem, traktując ją niezmiennie poważnie, dlatego nie chciałem wydawać jakichś przypadkowych rzeczy. Ścieżką konieczną zawierało bardzo świadome wiersze, które powstały w wyniku szukania i wreszcie znalezienia siebie. Tu nie chodzi o sukces. Chciałem stworzyć coś zupełnie własnego i w tym momencie już nikt mnie nie mógł poprawiać, nawet Przyboś już nic nie był w stanie ani dodać, ani odjąć”[17].

Wracając do listu Przybosia do kuzyna Adama, w innych jego fragmentach słyszymy ton skargi na trudne warunku bytowe i konieczność dodatkowego zdobywania środków do życia. To utyskiwanie pojawia się również w korespondencji z Jachimowiczem. W liście z 24 grudnia 1960 roku pisze o wciąż powiększającym się, wielotysięcznym długu, który wziął się z wakacyjnych wyjazdów dla poratowania zdrowia, a w kartce z 10 grudnia 1963 roku dziękuje za udzieloną pożyczkę: „Myślę tu o Tobie z serdecznością pomnożoną o wdzięczność, żeś mnie tak nieoczekiwanie w biedzie poratował. W przyszłym roku polepszy mi się – tak sądzę – sytuacja, i dług zwrócę ratami – a myślę o Tobie, bo się zbliża ten Nowy Rok i gwiazdka, a w takich porach robi się zazwyczaj bilans tego, co się zrobiło i co się powinno. Twój rok 1963 wypadł bardzo dobrze i ucieszyłem się dziś artykułem J. Kwiatkowskiego w >>Życiu Literackim<<. Najsłuszniej poświęca Ci osobną krytykę, nie mieszcząc w kupie recenzowanych wersyfikatorów. Kiedyż się zobaczymy?”.

W wielu następnych kartkach i listach zwrot „Kiedyż się zobaczymy?” pojawia się bardzo często, świadcząc o szczerej i odwzajemnionej sympatii. Natomiast dopuszczenie wałbrzyskiego poety do tajemnic rodzinnych finansów i przyjęcie odeń pożyczki jest znakiem – jak mi się zdaje – wyjątkowo dużej zażyłości. Można chyba stwierdzić, że rzekoma relacja mistrz-uczeń zamieniła się w pewną, serdeczną przyjaźń i wzajemne wspieranie się na różnych poziomach i różnego rodzaju. Na pewno nie da się do opisu tej relacji zastosować słów Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz, badającej modele zachowań Przybosia jako krytyka literackiego. „Rzec by można, że sprawował wtedy urząd nauczyciela: szukał uczniów. Chętnie usadziłby ich w swojej szkole poetyckiej i wystawiał oceny. Tych, którzy byli posłuszni (choć z pozoru) awangardowym przykazaniom – lepsze, niesfornym gorsze i w miarę jak stawali się coraz niesforniejsi, coraz gorsze”[18].    

Jachimowicza to już nie dotyczyło. Szedł własną drogą. Nawet Jerzy Kwiatkowski zauważał rozwijającą się z tomiku na tomik samodzielność, określając w szkicu Białe schody poezji Przybosia jako „dawnego mistrza”[19] poety, widząc nagle pewne paralele z Białoszewskim, a wreszcie Norwidem. Jan Pieszczachowicz dodawał: „Jego poezja jest samoswoja, oryginalna, autentyczna. Nie ulega przelotnym modom, eksponuje tragizm samotności, w połączeniu z doskonałą konstrukcją formalną”[20]; wiele lat później badacz wyrazi tę samą myśl jeszcze bardziej stanowczo: „Bezpieczniej i uczciwiej będzie zatem usytuować jego pisarstwo na szerokim tle kierunków poetyckich XX wieku w Polsce. Nie może tu być mowy o jakichś bezpośrednich, niewolniczych zależnościach: autor Ścieżki koniecznej, czerpiąc inspiracje z różnych tendencji literackich i artystycznych (...) nadawał im własny, niepowtarzalny kształt. Dlatego można i trzeba zestawiać jego dokonania z innymi, co zawsze wzbogaca obraz, natomiast tradycyjne dociekania spod znaku >>wpływologii<< wydają się tu być jałowe”[21]. A z drugiej strony pamiętać trzeba o opiniach całkowicie przeciwstawnych, choćby takich, jak ta: „Przybosiowskiemu modelowi wiersza, z jego nierównomiernie delimitowanym wersem, brakiem rymu i sporadycznym tylko śladem tonicznego rytmu, z dynamiczną metaforą w służbie poetyckiego obrazu-wizji i silną, głównie wzrokową percepcyjnością, pozostał Jachimowicz wierny do końca swojej drogi twórczej”[22].

Do pogłębienia się przyjaźni między poetami niemało przyczyniły się przyjazdy Przybosia na Kłodzkie Wiosny Poetyckie. Przypomnę, że te ogólnopolskie spotkania odbywały się z małymi przerwami  w latach 1961-1974 – łącznie odbyło się 10 wiosen; te od 1966 roku już nie w Kłodzku, lecz w Polanicy Zdroju. Imprezie towarzyszyły ożywione dyskusje i zazwyczaj pochlebne opinie, podkreślające fakt, że niewielkie, przygraniczne Kłodzko staje się w maju stolicą polskiej poezji, współtworząc imprezę w wyjątkowy i szczęśliwy sposób łączącą prezentację poezji i poetów z twórczą dyskusją na  tematy warsztatowe, światopoglądowe i filozoficzne. Między innymi tak wyrażał się Stanisław Grochowiak, który po V Kłodzkiej Wiośnie Poetyckiej oświadczał, „że jest to zarówno najbardziej oryginalna, jak i najpoważniejsza impreza tego typu w Polsce. W Kłodzku zbiera się co roku grono dobrych poetów i cenionych krytyków z całego kraju [...] bardzo dobrze, że ta aktywnie kulturalna powiatowa Polska odnalazła się na Ziemiach Zachodnich”[23].

Jachimowicz czuł się tam gospodarzem podejmującym serdecznie swojego wyjątkowego gościa[24]. Tym razem role się odwróciły – to on opiekował się niegdysiejszym mentorem, a dzisiejszym przyjacielem, który właśnie zadedykował mu wiersz „Wiosna 64”, oprowadzał, obwoził, fotografował. A Przyboś czuł się tam wyjątkowo dobrze i jak świadczą o tym korespondencyjne ślady, tęsknił za kolejną imprezą i ziemią kłodzką. Doszło tu do szczęśliwego, niemal archetypicznego, złożenia kilku ważnych dla poety doznań i kategorii: wiosny, słońca, poezji, wody (źródła) i ziemi. Przypominają się słowa z kartki wysłanej do Jachimowicza 27 grudnia 1960 roku: „...brak mi słońca do pisania wierszy. Doszedłem już do tego, że bez światła słonecznego nie zjawia się Apollo, albo się ociąga. To dziwaczne: wyznaję Słońce. Gdyby tak można było – jak za dawnych czasów – wyjeżdżać na czas braku słońca do Italii!”. Wyjeżdżać do wód – dodajmy. A w Polanicy Zdroju poeta miał jakąś tego namiastkę w zasięgu ręki i pióra, miał wiosnę, słońce i kurort z jego źródłami, klimatem i historią. W 1967 roku właśnie tam przyśnił mu się sen, z którego zwierzył się Jachimowiczowi, a ten napisał utwór odtwarzający treść owego snu.

Pozwolę sobie na zacytowanie go w całości.

 

Akamios

Julianie
Twój sen
i imię z Twojego snu

Osnuł mnie obłokiem
i łeb
jak skrzypce ze szronu
na pierś mi położył

Tak lecieliśmy nad lasem i górami
muskając wierzchołki

A może nie lecieliśmy obłokiem
i łeb jego nie był
ze śnieżnej wioli

Może lecieliśmy
samymi znakami milczenia

i to co mówił
było tylko myśleniem

Może to nie był lot
a tylko ziemia
przemykała pod nami

i myślała się w nas
obrotem

Może to była błogość
przez którą leciało zdarzenie

A my
tylko znakiem nieskończoności

Może
to nie on niósł mnie
milczącymi księżycami

bo oto maleje
w nieskończoności

a może w widnokręgu
moich ramion

jagnię tak srebrne
jak obłok

tak malejące

że znikomość tę
można jedynie wyrazić
przez

olbrzymiejące milczenie.

8 VI 1967[25]

 

Sen ten miał dla Przybosia duże znaczenie, a jego symbolika zdawała się podsuwać odpowiedzi na jakieś istotne, trawiące go wtedy pytania egzystencjalne. Miejsce, w którym śniło się coś takiego, powiedzmy – rozstrzygającego, naznaczone zostało tym samym nimbem tajemnicy i świętości. W kartce wysłanej z Paryża 29 kwietnia 1969 roku czytamy: „Jest tu pięknie koło katedry, ale nie przyśniło mi się nic bardziej znaczącego, niż tam 2 lata temu”. W 1969 roku odbywał się w Bydgoszczy XVII Zjazd Związku Literatów Polskich. W przeddzień rozpoczęcia obrad Przyboś pisze do Jachimowicza, próbując dookreślić symbolikę snu i jego kształt wewnętrznej prawdy. „Kochany Marianie, tutaj na Zjeździe przeczytałem Twój piękny liryk, skierowany do mnie, o owym Akemiosie, który mi się zjawił we śnie dwa lata już prawie temu – na przedwiośniu poezji w Kłodz­ku-Polanicy. Wiesz, ta zjawa żyje we mnie, była zwiastunką takiej prawdy wewnętrznej, która musiała się wyjawić – a Ty tak nieomylnie zgadłeś, że to ważne we mnie i dla mnie – i ofiarowałeś mi wiersz tak niewyrażalnie lekki i domilczający, kto to mówi milczeniem. Domyślałem się, że nazwa tego białorunnego,  skrzydlatego rumaka, jest grecka. Brzmienie jej we śnie było rozchwiane, niepewne. Powtarzałem je we śnie, aby nie zapomnieć (bo miałem pewność, że mogę na nim latać kiedy zapragnę, wystarczy tylko wymówić jego imię – a zjawi się i uniesie mnie w powietrze. Wymawiałem więc A-ko-mios i A-ko-miosaos... Zajrzałem do słownika greckiego i >>κοϻιζω<< (komidzo) znaczy >>nieść<<, ale także >>pielęgnować umar­łych<<. Mój więc Komios, bo owo A to było westchnienie, zjawił mi się na pełnię losu człowieczego. Ale, sza! O tym nikomu...”[26].

Jeszcze na kilka miesięcy przed śmiercią (kartka z 8 marca 1970 roku) Przyboś nawiązywał do ulubionego miejsca spotkań obu poetów: „Kiedyż się zobaczymy? Ja jeszcze się nie mogę ruszać z nieopatuloną gęba, ale idzie wiosna, będzie mi łatwiej. Chciałbym być na Wiośnie Kłodzkiej – tam się powinniśmy spotkać”. Spotkali się nieco później, 7 października 1970 roku, i było to ich ostatnie spotkanie. „Jeszcze wczoraj usłyszałem w słuchawce telefonu Jego głos, jakby ciemniejszy o ton niż dawniej, ale odwzajemniający radość i zainteresowanie. Umówiliśmy się na następny dzień na piątą w sali obrad w ZAIKS-ie, gdzie miał przewodniczyć w pożegnalnej sesji zjazdu tłumaczy polskiej literatury”[27]. Jachimowicz był pierwszą osobą, z tłumu przerażonego nagłym zasłabnięciem Przybosia, która usiłowała udzielić natychmiastowej pomocy. Niestety, było już za późno. „Czuję jeszcze na dłoniach swoich Jego stygnącą głowę. W hallu ZAiKS-u, przed drzwiami otwartymi na wiatr od Wisły, na wysokościowiec patrzący wszystkimi światłami w Jego odwrócone od Ziemi – bólem czy przerażeniem – oczy... Wiatr od Wisły doszedł do drzwi otwartych, do ... ust otwartych, ale już nie wszedł w nie. Z ust tych uleciało przed chwilą — ostatnie tchnienie... Nie przyjęły już oddechu świata”[28].

„Zjawił mi się na pełnię losu człowieczego” – pisał Przyboś, mając na myśli tajemniczego posłańca z polanickiego snu. Taką pełnię w twarzy przyjaciela dostrzegł Jachimowicz w obiektywie swojego aparatu, wykonując autorowi Próby całości wyjątkowo piękne fotografie. Najpierw w Polanicy Zdroju w roku 1967, a potem w Gdańsku w 1969. Odniósł się do nich, a dokładnie do tego, co na nich ujrzał, w wierszu Lustra podają sens. Utwór ten obok innych korespondujących duchowo z Przybosiem, jego postawą i twórczością, stał się częścią osobnego rozdziału (zatytułowanego Gwoźnica) książki poetyckiej podsumowującej dorobek życia, wydanej w Wałbrzychu pod tytułem Jaskółki jutra.

Co Jachimowicz dostrzegł w twarzy Przybosia na koniec ich wspólnej drogi? Chyba to, czego sam szukał całe życie. Odpowiedzi na pytanie o sens życia i miejsce poezji w życiu i sensie. Zadaniem poety jest odbijanie, przekazywanie sensu dalej. I nieraz się zdarza, że obcujemy z kimś niesłychanie mocno przeznaczonym temu zadaniu, naznaczonym i  poświęconym. Z kimś, kto ma to wypisane na wyjątkowo wrażliwej twarzy. Kto mówi do nas nie tylko wierszem, ale jeszcze całym ciałem, każdym nerwem, a jego twarz „bierze na siebie niebo/ wklęsłe/ ustępliwe// otwiera się/ do głębi/ kosmosu// poza widzenie”[29].

Karol Maliszewski

 


[1] E. Kraskowska, Nafta i węgiel. O wyobraźni geopoetyckiej Mariana Jachimowicza, [w:] Nowy regionalizm w badaniach literackich, red. M. Mikołajczak, E. Rybicka, Kraków 2012, s. 173.

[2] J. Kwiatkowski, Remont pegazów, Warszawa 1969, s. 13.

[3] Tamże.

[4] M. Szczepańska, Nie bądźmy ślepi na błyskawicową mowę poetów. Rozmowa z Julianem Przybosiem, „Tygodnik Literacki”, 1947, nr 13, s. 2 i 6.

[5] J. Pieszczachowicz, Wygnaniec w labiryncie XX wieku, Kraków 1994, s. 195.

[6] J. Przyboś, Zapiski bez daty, Warszawa 1970, s. 92.

[7] Tamże, s. 79.

[8] K. Maliszewski, Życie nasze przetoczyło się jak kula ognista. Rozmowa z  Marianem Jachimowiczem, Fraza, 1997, nr 3, s. 19.

[9] Tamże, s. 22.

[10] Przepisane z kartki pocztowej znajdującej się w zbiorach Ossolineum.

[11] M. Jachimowicz, Jaskółki jutra, Wałbrzych, 1996, s. 115.

[12] „Czy nie usiłował Pan publikować na swoim najbliższym terenie, np. w >>Zeszytach Wrocławskich<<? Brak tam dobrej poezji” czytamy w kartce pocztowej z 23.01. 1949 roku.

[13] „Będę usiłował przepchać je w >>Przeglądzie<< lub >>Twórczości<<” (kartka pocztowa z 27.08.1959 roku).

[14] J. Przyboś, Liryka krystaliczna, Przegląd Kulturalny, 1957, nr 22, s. 5.

[15] Kartka pocztowa z 22.10.1959 roku.

[16] Listy Juliana Przybosia do rodziny, opracował A. Przyboś, Kraków 1974, s. 74.

[17] K. Maliszewski, Życie nasze przetoczyło się jak kula ognista. Rozmowa z  Marianem Jachimowiczem, Fraza, 1997, nr 3, s. 19.

[18] K. Heska-Kwaśniewicz, Julian Przyboś jako krytyk literacki, [w:] O Julianie Przybosiu, pod red. T. Bujnickiego i K. Heskiej-Kwaśniewicz, Katowice 1983, s. 90.

[19] J. Kwiatkowski, Remont pegazów, Warszawa 1969, s. 18.

[20] J. Pieszczachowicz, Wygnaniec w labiryncie XX wieku, Kraków 1994, s. 194.

[21] J. Pieszczachowicz, Rytm kosmiczny, [w:] M. Jachimowicz, Jaskółki jutra, Wałbrzych 1996, s. 318.

[22] E. Kraskowska, Nafta i węgiel. O wyobraźni geopoetyckiej Mariana Jachimowicza, [w:] Nowy regionalizm w badaniach literackich, red. M. Mikołajczak, E. Rybicka, Kraków 2012, s. 173.

[23] Podaję za: K. Oniszczuk-Awiżeń, Życie kulturalne Kłodzka po II wojnie światowej, „Zeszyty Muzeum Ziemi Kłodzkiej”, 2001, nr 7, s. 80.

[24] „Ale to wszystko w moich oczach zaczęło się w Wałbrzychu, gdy jadąc do Kłodzka w marcu 1961 roku zawadził o Szczawno, dokąd zaproszono Go na spotkanie autorskie, odwiedził mnie po spotkaniu z czytelnikami i spędził u mnie wieczór” – M. Jachimowicz, Przyboś, [w:] Wspomnienia o Julianie Przybosiu, opracował  i wstępem poprzedził J. Sławiński, Warszawa 276, s. 290.

[25] M. Jachimowicz, Jaskółki jutra, Wałbrzych, 1996, s. 119-120.

[26] Cytuję z listu z 6 lutego 1969 roku znajdującego się w zbiorach Ossolineum.

[27] M. Jachimowicz, Przyboś, [w:] Wspomnienia o Julianie Przybosiu, opracował  i wstępem poprzedził J. Sławiński, Warszawa 276, s. 289.

[28] Tamże, s. 288.

[29] M. Jachimowicz, Jaskółki jutra, Wałbrzych, 1996, s. 121.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.