Do pary Maciejowi Rasiowi daję w tym miesiącu Martę Jurkowską. Nie ukrywam, że, gdy szukałem jakiejś kontry do wierszy Maćka, to od razu prawie od razu przyszły mi na myśl wiersze Marty. To takie żeńskie odbicie niektórych motywów i odcieni tej poezji. Może nie lustrzane, ale zawsze podobnie liryczne i tonacyjnie zbliżone. Zastrzegam się od razu – Jurkowska to nie „Raś w spódnicy“ , ani Raś nie jest „Jurkowską w spodniach“. Dla mnie po prostu to zestawienie doskonale pokazuje, jak żeńskie i męskie oczy odmiennie postrzegają te same niuanse i dysonanse liryczne.
Czy można lepiej podsumować to frazą inną niż ta? - „Nie mów do mnie w deszczu/deszcz rozmywa ostatnie słowa/i już ciebie nie rozumiem”.
Zapraszam do lektury.
Paweł Podlipniak
Marta Jurkowska, rocznik 1967, olkuszanka, poetka i malarka. Pisze od 2008 r., jej wiersze były wielokrotnie czytane w „Poczcie poetyckiej” Macieja Szczawińskiego w Radiu Katowice. W 2011 roku ukazał się jej debiutancki tomik Poza ramy. Laureatka kilkudziesięciu konkursów poetyckich m.in. Jana Kulki w Łomży, Jana Śpiewaka i Anny Kamieńskiej w Świdwinie, "Śląski Shakespeare" w Katowicach, "O Laur Błękitnej Narwii" w Pułtusku, Kazimierza Ratonia w Olkuszu, "O Złote Cygaro Wilhelma" w Czerwionce – Leszczynach. Publikowała wiersze we "Frazie", "Akancie", "Cegle", "Okolicach Poetów", ''Szafie'', "Gazecie Śląskiej", „Toposie” i wielu antologiach pokonkursowych. W maju 2016 r. ukazał się jej drugi tomik poetycki pt. Między rzeką a lasem.
Porozmawiajmy o nas
Nie mów do mnie w deszczu
deszcz rozmywa ostatnie słowa
i już ciebie nie rozumiem,
nie słyszę, nie znam twoich zamiarów,
właściwie nie wiem o tobie nic,
właściwie nic mnie nie obchodzi
z kim byłeś tamtej nocy
i czyje imię pisane było
na spoconej szybie samochodu
i dokąd prowadzi twoje przekonanie,
że miłość to nie grzech.
Ale grzechem jest udawanie,
kaszel po trudnym zdaniu,
zdanie sobie sprawy
i nie zadanie sobie trudu
żeby naprawić kran
tylko słuchać jak kapie woda,
jak drąży we mnie studnię,
która nie ma dna.
Porachunki
W środku upalnego miasta
śmierć pyta o kobietę,
podaję jej na prędce wymyślony adres.
Stuka o chodnik gołymi piętami
jakby dzwoniła ma mszę.
Wiem, że tam pójdzie, będzie węszyć
ale nie znajdzie domu ani żadnej choroby,
nawet nie ma takiej ulicy -
to tylko rzeka.
Skłamałam, ale nie żałuję.
Jem lody w parku, czytam gazetę
pewnie jeszcze o tym napiszą, że
jakaś stara szelma straszy dzieci;
zabiera im piłkę i wrzuca do wody
a potem mówi skacz, no skacz,
pokaż, czy potrafisz?
Matki plują na nią,
zawracają kijem rzekę, wypuszczają psy, które szarpią
suche kości.
Ona mnie jeszcze kiedyś znajdzie.
Obnażanie
czytam twoją książkę,
zbieram rozsypane litery,
próbując ułożyć sens
mało kto wie, że czaisz się
za rogiem każdej wymyślonej sytuacji
w domu wypełnionym mgłą
a ja potrafię wydrzeć z murów
całą prawdę, uchylić ciężkie drzwi
skrywające rozpacz,
(która wsiąka przez skórę aż do szpiku).
odkryłam już wszystkie twoje tatuaże
i do prawdy nie ma w tym nic intymnego.
w wolnych chwilach hodujesz liszaje i próchno,
w ziemi z ciemnej kości
do której idziemy.
Pierwsze oznaki siwienia
budzik wyrywa mi spod głowy sen,
muszę już wstać żeby zdążyć do piekarni.
jest ciemno i robotnicy jeszcze śpią
tylko wiatr sypie mąkę po polach.
horyzont przeciska się przez
gęste jak plewy powietrze,
droga twardnieje i połyskuje niczym szkło,
ślizgają się po szynach pociągi.
a piekarze ugniatają chleb;
wkładają go do wąskich foremek,
wjeżdżają nimi do pieca.
tam rośnie we mnie wiara
i przekonanie, że życie ma sens
nawet wtedy gdy opuszcza nas Bóg,
Boga trzeba nosić w sobie
karmić go własną krwią.
Narkotyczna zima
Sypnęło białym proszkiem
zacierają się wytyczone granice,
ludzie wychodzą na ulicę
lepią ze śniegu polityków.
To jest nowa rasa
której nikt nie rozumie.
To w ich chłodnych głowach
powstają śmiałe plany
jak ugasić podskórne ogniska.
Żyjemy na linii ognia,
w wigilię łamiemy się
kruchym lodem,
dzielimy krajem, którego nazwy
nie potrafimy ustalić.
Nocą leżymy obok siebie
niczym martwe karpie.
Gotujemy się do zimnej wojny.
Kartoflisko
wrony siadają na świeżo wyoranej ziemi
wygrzebują szponami tłuste larwy -
grzebią październik.
umiera powoli,
kurczy się, maleje
każdego dnia.
a dziadek dogasza ognisko,
niebieski dym plącze się po okolicy,
schodzi na manowce, grzęźnie w gardle.
wyjmuję z popiołu ziemniaki;
uczę się jak być sprawiedliwym -
dzielić po równo,
bawię się. odmierzam garściami ziemię,
każda jej część jest innym światem.
Boże Narodzenie
Bóg urodził się w pociągu
starej kobiecie, samotnie
jadącej w wagonie,
która od dwóch dni nic nie jadła
siedziała i cicho płakała;
nie będę cię miała czym
nakarmić Panie.
lepiej by ci było u mojej córki,
pani doktor; umyła by cię, nakarmiła,
ułożyła w czystej pościeli
razem z innymi chorymi.
miała wysiąść na małej stacyjce
ale nie pamięta na której,
więc błąka się teraz
po wszystkich dworcach,
szuka dla niego miejsca.
Puszka Pandory
Idę do spożywczego;
pies ciągnie panią na smyczy,
ktoś napluł na bruk,
koparki rozkopują chodnik -
budują nam nowe, wyższe schody.
Ktoś obserwuje mnie z za firanki
prześwietla niczym rentgen;
widzi śrubę, która łączy kości,
to co się rozpadło na zakręcie
moje rozrzucone ciało
i rower w częściach.
Moją kruchą pracę
która się potem posypała,
brak hamulców męża
i wszystkie te sterty śmieci,
które wiatr zamiata po ulicy
i napis na murze:
ty dziwko.
Dźwigam teraz ciężki kamień – matko
a przecież wyszłam tylko po chleb.
Pogorzelisko
między nami pole pszenicy,
sporysz, piołun, linie wysokiego napięcia.
pospiesznie wbijasz słupki,
przesuwasz granice
nawet jeśli kamień znaczy więcej
od słów. dziecko kradnie ogień
a wszystkie psy zakopują kości
zmarłych.
rano nikt nie pozna tego miejsca
ani czarnego języka, nawet twoich
okopconych dłoni, szarpiących moje imię.
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.