W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Mariusz Partyka

Wierszami Mariusza Partyki rozpoczynamy nowy cykl prezentacji na SL. Będziemy w nim publikować twórczość autorów z arkuszami / tomikami "na koncie" oraz tych, którzy są jeszcze przed debiutem "papierowym".

Zapraszam do lektury.

Paweł Podlipniak

 


 

Mariusz Partyka (ur. 1976).
Poeta, nauczyciel, fotograf. Publikował w czasopismach literackich, gazetach oraz antologiach, m.in.: Połów. Poetyckie debiuty 2010 (Biuro Literackie, Wrocław 2010). W 2009 roku ukazał się jego arkusz poetycki Wieża myśliwych (Biuro Literackie, Wrocław 2009). Wydał tomy wierszy: Wierzyniec (Strzeliński Ośrodek Kultury, Strzelin 2012) oraz Eskapady (Stowarzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego, Łódź 2012).
Mieszka w Zabrzu.

 


 

nemrod

farba wsiąka w czarne pole.
stoją wokół, przyglądając się.

jest jaśniej niż wczoraj, widać wszystkie zagłębienia
i jamy.

jeden z nich obraca w palcach złotą łuskę.

zapamiętamy ten widok, bo śmierci nie można zapomnieć,
mówi i zanurza dwa palce w ranie.

ten, który został pomazany, klęczy teraz przy parującej
sierści i wspomina lekko rozchylone usta,
których nigdy nie pocałował.

 

wodopój

dzisiaj skończyła się zima i zaczęła zima,
zielone pędy pokryte pleśnią, okręgi na trawie.

jesteśmy nieprzyzwyczajeni do widoku ciał niepogrzebanych,
przymykamy powieki, odwracamy głowy, jak na horrorze.

na zrębie wywrócili ziemię na drugą stronę, biały piasek
wygląda jak podbrzusze orki.

idziemy w stronę wąskiego pasa niewyciętego jeszcze
lasu.

woda stoi w dołach pozostałych po wyłuskanych korzeniach,
dokoła nie ma żadnych śladów.

 

kondominium

w nocy przyjdzie odwilż, zredukowanie.
psy wypuszczone, pasy nie zapięte.
wyobraź sobie kulę u nogi, czysty
kryształ. przyszłość jest niepewna,
dokumenty wskazują na koniec
epoki komunikacji bezpośredniej.
jesteś plastrem nasiąkniętym krwią i ropą.
odpadki przyjmują cię jak swojego.
jesteś głodny, nie jesz, ciało gwarantuje rozkład,
przepis na zakalec, którego tak pragnąłeś.
bądź miły, wyjdź na światło, zagłosuj
na kandydata zrewoltowanych frakcji
wszechogarniającego chaosu, wyślij agitki,
przemów do jednoosobowej delegacji
międzyplanetarnych przywódców przestrzeni.
piekło już odeszło, teraz czekasz na niebo.
czarną kredką dorysuj psu smycz,
uniesie się ku gwiazdom, jak balonik.
psy nie latają, zdychają na wietrze.
weź na siebie całą winę,
nie popadaj w samozadowolenie,
nie jesteś kruchą istotą utkaną ze snu,
ale kawałkiem metalu nieznanego
pochodzenia. twoja korozja dokonała się
u wezgłowia narodzin, teraz czas na miękki wzwód
i pyszne ciastka.

 

eskapady

ćwiczymy znikanie (ostatnio nas widzieli),
nic nowego. obecność tutaj powoduje
zmęczenie, migreny, trudności w zasypianiu.
paleta tabletek w kolorach tęczy. wydaje się,
że gorzej nie będzie. nie zjawiać się najlepiej;
pozostawić tę sztukę iluzjonistom.

pora na porachunki, wymazujemy z pamięci
stare bilingi. wyciszamy się, nocne
eskapady po kuchni i przygaszonym pokoju.
wojna podjazdowa. zapalamy kolejne światła

i komunikujemy się wystukując literki.
zagubieni w wymyślonym wymiarze. kończymy
w tym samym miejscu, w którym ktoś zaczął
za nas. nieważne, rozpad następuje zawsze w trakcie.

 

lewitacja

moje ciało jest tylko zakładką,
gdy położysz ją na dłoni,
zsunie się sama.

przestrzeń między nami, to co się nie stało,
dzieje się gdzie indziej. tam jesteśmy odważni
i boimy się tylko być osobno.

w swoich ciałach, w łóżkach odartych z poduszek
i prześcieradeł. tam zawsze będziemy jednym słowem.
w wielu dłoniach zamknięci,

chociaż będą to tylko nasze dłonie.

 

niwa

za murem nie do przeskoczenia
jesteś stary, on młody.
chociaż jest odwrotnie.

zbudował świat, który otaczają drzewa,
kamienie i zwierzęta

jego żona odpoczywa po każdych narodzinach
i formuje kolejne bochenki.
matka przynosi puch
i zaszywa w materiał

jest piękny i bogaty, stoi na brzegu łąk
wypatrując ciebie.
przyjdziesz o czasie, będziesz spał
na jego ziemi.

 

sad

łóżko na którym śpią
jakby nigdy nie chcieli
się obudzić

pachnie kimś kto wyszedł
i nie zamknął

rosa obmywa stopy idących
przez trawy idący przez trawy
nie zostawiają śladów

 

zerwijmy wszystkie

jesteś cichym, pustym miejscem

sierpień obejmuje chłodnymi nocami,
nie pamiętam snów, znów nie pamiętam słów.

lata łapania oddechu,
raz zakrztuszony, ręce do góry,
masaż serca, sztuczne oddychanie.

daję ten oddech, niech będzie z tobą,
wiedz, że nie umrę
za pozwoleniem.

pod język włożone
rozpuszczalne wspomnienia.

niech nas poniesie czerwony
nurt, niech poniesie nas kolorowy
bród,

kwiaty z naszej łąki będą wieńcami.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.