W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Wydawnictwo: Stowarzyszenie Salon Literacki
Strony: 52
ISBN: 978-83-933101-1-1
Warszawa 2011
Seria Salonu Literackiego (3)

Informacje

Redakcja: Dorota Ryst i Sławomir Płatek
www.salonliteracki.pl

Na okładce wykorzystano obraz Jerzego Przybyła pt. Wierszba – Drzewo Drzew
Opracowanie graficzne serii: Karolina Zieleniec

Ilustracje: Izabela Kuzyszyn
www.behance.net/fzmatenta

Korekta Koło Edytorów KUL:
Emilia Kaczmarek, Kamila Oleszczuk-Kasperek, Michał Rozmysł
Skład i łamanie KE KUL:
Jolanta Daraż, Dominika Osypanko, Magdalena Stawecka

© Copyright by Izabela Wageman, Warszawa 2011

Druk i oprawa: DANMAR Biuro Edytorsko-Usługowe
www.danmar.waw.pl

Książka wydana ze środków
Urzędu Gminy Reńska Wieś
Powiatowego Banku Spółdzielczego w Kędzierzynie-Koźlu
i Stowarzyszenia Salon Literacki

 


 

Nota od Autora

Urodziłam się w 1976 roku w Wielkopolsce. Mieszkam na Śląsku Opolskim. Przeżywam właśnie tzw. późny debiut. Czy naprawdę taki późny? Było przecież tyle rzeczy do zrobienia…

Przodkowie moi (po kądzieli) pochodzą z Litwy, pięknego, dzikiego i pogańskiego ongiś kraju. Podobno, dopóki człowiek nie pozna swoich korzeni, nie będzie potrafił rozrosnąć się i zakwitnąć. Pewnie dlatego próbuję zbliżyć się i dotknąć tego, co zostało tam, nad Wilią.

Ta książka to próba pokonania przestrzeni obyczajowej, kulturowej, kilometrowej. Za namową upartych ludzi, zdecydowałam się podzielić tym, co zebrałam.

Izabela Wageman

 


 

dobranoc

byłam lipą. piastowałam bogactwa jaj.
majowa korona zasłaniała widok na pragnienia
korzących się kobiet. rozdarły cylinder pnia.
zmarniałam żywicą.

teraz jestem diewo rytszte.

trzon młota. od czasu do czasu rozbijam
słońce na skorupy. korzenie zapleśniały bielą
z opadłych kwiatów. łaba nakt.

 

w oszukiwaniu snu

drobny druk męczył oczy.
było tam o śnie. pewnie na złość
bohaterowie biegali po łąkach

byłam Albertyną to znowu Gilbertą
kotem na wierzbie. wierzbą
spadałam na cztery łapy. zawsze
nieuchwytna myśl że jednak nie ja
pojawiała się i znikała
w tym samym momencie

jak we śnie. na jawie
zdrętwiało mi ramię.

 

znów maj

ile byś dała za haust świeżego powietrza?
w okienku brakuje gwoździ, szybka poluzowana,
można wydłubać kit, nasycić się
panoramą rozmiarów sześć na dziewięć. upić
dymu z komina. dawniej smakował brzozą.

w pobliżu są tory, słychać wycie
głodnych psów, zdziczały – bezpańskie.
tutaj czasem wyje wiatr. kiedy nie wieje,
wciskam kolana pod brodę. potem uczę się chodzić
koło ciebie na czworaka. cztery to nie jest dobra cyfra.

wydrapałam kolejną kreskę na ramie,
jest ich już sześćset trzynaście, a słońce znów zachodzi.
na murze kwitnie czerwona plama
tamaryszku. martwo drapie powietrze.