Kolejna jesienna odsłona salonowych „Prezentacji” wypada po zmianie czasu na zimowy, dlatego też w tym numerze „napuszczam” na siebie dwóch równorzędnych przeciwników Tomasza Mielcarka i Jakuba Sajkowskiego, którzy na poetyckim rynku działają już od pewnego czasu i można powiedzieć o nich, iż są rozpoznawalni, ale ich debiuty wypadły stosunkowo niedawno.
Zacznę od Tomasza Mielcarka, którego wiersze tak dokładnie wstrzeliły mi się w jesienną, listopadową aurę. Tę porę roku można w nich dosłownie poczuć, są pełne rdzy i przemijania. Smutne, ale pełne delikatnego liryzmu. Naprawdę idealne na jesienne wieczory do herbaty z rumem i czytania przy świetle lampki nocnej.
Polecam.
Paweł Podlipniak
Tomasz Mielcarek (ur. 1974 w Szczecinku) poeta, tłumacz, dziennikarz niezależny. Członek Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Działa w Londyńskiej grupie artystycznej KaMPe. Współpracuje z miesięcznikiem Salon Literacki. Wielokrotnie antologizowany i nagradzany; jego wiersze były przekładane na język angielski, białoruski, bułgarski, niemiecki, rosyjski i słowacki.
Laureat konkursu im. Jacka Bierezina (2013)
Opublikowana w 2014 r. Obecność/Presence (wyd. Dom Literatury w Łodzi/Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi; przełożył na język angielski David Malcolm) otrzymała Nagrodę Poetycką Złoty Środek Poezji im. Artura Fryza na najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2014.
Jesień
Każdy poszedł w swoją stronę; my zostaliśmy.
Wiele razy pytałem, czy nie chciałabyś wyjechać,
zamienić środek lasu na środek drogi.
Wczoraj nareszcie naprawiłem furtkę;
nie trzeba będzie już przeganiać z podwórka
natrętnego psa sąsiadów.
Zanim nadejdzie zima, spędzimy kilka dni,
robiąc soki z jeżyn, a ja naprawię dach szopy
i narąbię drewna na opał.
Tymczasem, po drugiej stronie rzeki, kombajn wgryza się w pole,
a ty siedzisz okrakiem na taborecie
i obierasz kurę. Jej pióra to suche liście.
Wieczorny spacer
Szarość, nie można już odróżnić nieba od ziemi; dobra od zła.
Mijam zagrabioną przez kogoś stertę liści,
w którą dzieci rzucają kamieniami;
później wyschnięty dzwon na wieży starego kościoła
i betonowe nabrzeże, do którego, jak drewniana kłoda,
przymarzł martwy kawałek rzeki.
Burza
To wszystko dzieje się teraz poza mną, wywraca do góry nogami.
„Tamta historia o chorym chłopcu była prawdziwa.
Nikt nie ma prawa wątpić w szczerość naszych intencji”.
Wyłączam telewizor i słucham, jak krzepnie wieczór.
Gdzieś w oddali wiatr łamie ptakom skrzydła.
Ktoś w obawie przed burzą szybko zamyka okno.
Nadchodzi noc, zimna jak dół w wilgotnym lesie.
Twarda jak czas, zamieniony w kamień.
Papusza
Skromny jest płomień świecy, w mroku już bez tchu
Claude Roy, „Płomyczek”*
Dzisiaj jest zimniej niż zwykle;
twoja skóra pęka głośniej.
Strach skrapla się
w twoich oczach tak szybko,
że nie zostaje już nic,
na co można by było patrzeć.
Wysychasz samotnie
jak płomień świecy;
naga,
w oknie pustego pokoju.
* przeł. Krystyna Rodowska
Rudzik
To, co głęboko w nas, i to, co widać gołym okiem.
Odruchowo zmiotłem ręką z nagrobka
piasek i wyschnięte igiełki świerku.
Gdy żyła, siadała przed domem i opowiadała
o dzieciach, którym strach odebrał mowę,
i o kobietach ogolonych na zapałkę.
Mówiła o twarzach spalonych bólem;
o oczach bez śladu życia. Słuchali jej wszyscy.
Zaciskając usta, wycierali o spodnie
spocone dłonie. Później, niespodziewanie,
przyszły długa zima i nagła choroba.
Tak łatwo było zapomnieć.
Teraz przychodzę tutaj raz w tygodniu,
żeby pielęgnować gniazdo,
które w koronie nagrobnego krzyża uwił mały rudzik.
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.