W tym wydaniu SL smutne, jesienne wiersze poety Jacka Mączki. Z poezją tego autora zetknąłem się lata temu na Nieszufladzie, gdzie publikował jako Tendzin Tendzin, i od razu doceniłem jego zamiłowanie do drobnych, niezwykle plastycznych detali, z których buduje poetyckie obrazy.
Czasami lakoniczność tych utworów wręcz przypominała haiku, co okazało się sensownym skojarzeniem, kiedy później dowiedziałem się, że Jacek ponoć trenuje kung fu.
Poezja Mączki to poezja skupienia, drobnych obserwacji życia, a z tego wszystkiego przebija owa „przeklęta czułość dla słów”. I nie tylko.
Serdecznie polecam.
Paweł Podlipniak
Jacek Mączka (1965), poeta, literaturoznawca, nauczyciel akademicki i licealny. Autor siedmiu tomów wierszy oraz wydanej przez „Księgarnię Akademicką” w Krakowie monografii Powidła dla Tejrezjasza. W 2016 roku ukazała się w wydawnictwie Teatru Małego w Tychach jego książka poetycka Brudy prać oraz dwujęzyczny polsko-angielski wybór wierszy – Kawałek uważnie A Piece Mindfully (Miniatura, Kraków). Publikował, między innymi, w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym”, „Rzeczypospolitej”, „Więzi”, „Studium”. Laureat Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina i Tyskiej Zimy Poetyckiej. Mieszka w Sanoku.
Pigwówka
Po drodze przestałem palić papierosy,
te w foliowanych kartonowych pudełkach,
które jeszcze w dobie Peerelu były synonimem
luksusu. Skręcam – bibułka i szczypta tytoniu.
Cały kuchenny stół – w farfoclach. Jest w tym
jakaś uczciwość i solenność, która pozwala na namysł.
I pozwala na użycie, na przykład przed chwilą,
słowa coraz bledszego – jak cienka słomkowa herbata
parzona po raz trzeci, całkiem jak plemię Senoi,
które utraciło czas śnienia. Pękł mi na dwoje
ząb i trochę się obawiam, bo życie w tej dużej
przestrzeni, która mi została dana niezupełnie
z mojej woli, nie jest zupełnie łatwe. Na szczęście
po drodze zrobiłem pigwówkę w słoikach po leczu
od matki, z owoców systematycznie zbieranych
wokół domu pani doktor neurolog, nie w pełni
za jej wiedzą i zgodą. Ale przecież znamy się
z dzieciństwa. No i ukochany kot mojego kolegi
na stosie. Pod wpływem wysokiej temperatury,
jego zwłoki stanęły na prostych nogach,
z wyprężonym ogonem. Pomyślałem – koniec końców,
że jest nam po drodze, zupełnie, w tej dużej przestrzeni
żywiołu ognia.
Chłód
Pewnego dnia przegląda się
w przybrzeżnej fali. Chłód wchodzi
w jej stopy. Ciemny punkcik
dryfującego czółna. Wyschnięte
na wiór wiosło. Świat na mgnienie
oka staje się bezdźwięczny.
Od kuchni
Ręce są zręczne. Krojenie kurczaka na talerzu.
Oddzielanie skóry i żółtych grudek tłuszczu.
Pasek wpija się w fałdę na brzuchu.
Nic nie pasuje.
Rozrzuca wszystkie części i wychodzi naprzeciw
pieprzonej nieobecności.
Z odpływu pod wanną – resztki włosów i mydła. Świadectwo
jest potrzebne – musimy założyć istnienie tego kawałka
szkła na podłodze. Człowiek wypruwa sobie żyły
a później zastanawia się, czy było warto – powiedziała
pochylona nad zlewem.
Tomasowi Tranströmerowi
Nie wiedziałem, że umarł poeta
w kraju po drugiej stronie morza.
Siedzę przy stole w kuchni – krople
księżycówki – na zimne światła
przebiśniegów w przydrożnym rowie.
Noc – żelazne pociągi gwiżdżą w oddali.
Poślinionym rogiem chusteczki
wyławiam iskrę z oka.
Oko
Ta przeklęta czułość dla słów
zabiera. Wysoko kołysze się
czarny oczeret. Psy coraz częściej
polegują. Czego się trzymam?
Spróchniały pomost – na dnie –
łódka przywiązana łańcuchem.
Czytam Nocną pogawędkę na łodzi
Hakuina Ekaku i palę aromatyczny
holenderski drum. Kołowacieję
pozbawiony dźwięku świątynnych
dzwonów. Zza okna dobiega
ostre nosowe: „Ty suko, utopie”.
Ta przeklęta czułość dla słów
pozostaje, jakbym przedzierał się
przez czarny oczeret. Kiedy
sprawdzam znaczenie słowa
utopiec w Słowniku języka polskiego
PWN-u online – pojawia się baner:
„Zobacz, kiedy Bóg odpowiada
i jak mamy się modlić”.
Pierwszy dzień szkoły
Jak jasno – nieopodal
wyrasta macierzanka. Nasze
nastoletnie matki grają w klasy. Tęczowe
tabory przemierzają drogi,
wzniecając miałki pył –
dostaje się do oczu i do gardła.
Samochód – obok cmentarza.
Mijasz otwarte drzwi – ona,
rozpartemu za kierownicą robi laskę,
ma zamknięte oczy. Ten wielki
sen dotyka wszystkich, głęboko.
Dźwięki biegną wzdłuż płyt –
bezdomny ustawił na parkingu
zniszczoną przyczepę kempingową
i gra na harmonii, aż dzieciaki zastygły.
Owoce derenia zbierane z wyschniętej
na grudę ziemi. Poruszasz się
w przeciwnym kierunku niż strumień
wyprasowanych koszul i garniturów,
przejętych pierwszym dniem szkoły.
Miękkie światło – jak na starych fotografiach
w kolorze sepii. Może wycofując się ze świata,
naprawdę do świata przychodzimy.
Nie nadążam
Wchodzimy lekko
w tę zimę. A ziemia
bez szmeru usuwa się
spod stóp. Zaoranym
polem przemyka kot.
Patrzę jak obcinasz
paznokcie – tyle martwych
ciebie – nie nadążam
z czułością. Z pewnością
nadejdą lepsze czasy –
upalne żniwa i chmary
muszek owocówek,
które będą nam jeść
z ręki.
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.