W tym numerze, zamiast tradycyjnego poetyckiego duetu, prezentujemy cały chór. Ponad 20 autorów zechciało podzielić się swoimi wierszami nawiązującymi do tematu „egzotyka”. Czasem są to asocjacje dość odległe, a może lepiej rzec – zaskakujące. Są w tych wierszach najróżniejsze zakątki świata i jest tęsknota za nimi. Jest całkiem serio, bywa lirycznie, ale i ironicznie. Jedno jest pewne – zestaw jest egzotyczny.
Dorota Ryst
Marta Chociłowska
jesienny chłód –
mój samolot startuje
do ciepłych krajów
Daniel Czepiński
moja podróż do etiopii
uczta krokodyli
nad zakrętem rzeki
naturalny porządek rzeczy
(remiks - źródło "Gazeta Miastecka" 10/2017)
Klaudia Hagemajer
Jeszcze tu jesteś
wytraciłam tempo
myśli zupełnie się nie kleją
odwrotnie do całej reszty
twojej skóry asfaltu szklanki
po tropical macchiato
nic nie zmieniła ucieczka
w cień parasola z logo
które tak lubisz
wytracam tempo
myśli zupełnie się nie kleją
nie ma szansy
na chłodne spojrzenie
dlatego jeszcze tu jesteś
dzięki czy pomimo
lepkości powietrza
słodkich plam na stoliku
tropików na miarę tego lata
Robert Kania
po tsunami
rzeka wylała
na polu morze
martwych ryb
Japonka odwraca głowę
w jej myślach
płynie pstrąg
Urszula Kopeć-Zaborniak
na wysokiej połoninie
tylko raz do roku i tylko na połoninie
rozpala się watrę żywą.
[Stanisław Vincenz]
dzbanki o pękatych brzuścach. ciężarne w kwiatowe
girlandy. talerze wypłaszczone światem tyrolskim.
trójramienne świeczniki z wszczepionym tatuażem.
w dorzeczu Prutu i Czeremoszu powoli cichnie góralska
trembita. zarasta pasterski płaj. przygasa żywa watra.
gruń toczy walkę z alienacją ale czy ona ma sens?
miazga huculskich skorupek zgrzyta pod butami
uśpionej historii. pokrywa warstwą ilustracje w książkach.
nie interesuje już sarkofag na Pisanym Kamieniu.
odchodzą ludzie z rewaszami w dłoniach.
tylko ceramika pokucka wciąż zamieszkuje
kramy z pamiątkami.
Inesa Kruszka
4 lipca w dolinie rzeki Yokoyu
winny był kot, zrzucił pudło z szafy, pocztówka spadła
pismem do góry, kot zaraz po niej na ugiętych łapach,
uskoczył w bok, zniknął. zdawało się, że nie miał ogona
kiwał łapą.
napisałeś, że budujesz dla nas dom, na zdjęciu widzę wejście do jaskini,
próbuję odczytać litery na znaczku, odwracam się na wschód.
ciepłe i zimne prądy, rytuał o delikatnym smaku kiszonki z chińskiej kapusty,
rzodkwi daikon, bakłażanów i imbiru.
wchodzi się nago, wyszorowani mydłem, różowiejemy,
niepewni ewolucji w środku raju jak makaki, uwierzyliśmy w syreny,
na planecie małp egzotycznie wyśniony on,
sen.
Anna Luberda-Kowal
w dolinie cedronu
dzień zacząłby się szczekaniem
gdyby psy szczekały w tym mieście
zamiast tego ciepły turkus wylewa się na mury
nagrobne kremowe płyty rozgrzewa każda godzina
a cisi czworonożni świadkowie pilnują modlitw
pajęczyny rozwieszonej nad grobami
nie ma szeptów łez ani liczonych świec
jedynym śladem kartki pożegnań
od wiatru i psów bronią je drobne kamyki
amulety wyjęte z pamięci
bez znieczulenia
Wanda Masewicz-Pełka
kwiaty agawy
rozsiane na pustyni
ich jedyny czas
Krzysztof Mich
na cyckach Marilyn
wydmy w Namibii mają wieczorem kolor opalonego ciała
Andy mówi że przypominają mu cycki jego dziewczyny
nie dyskutuję z nim nawet jeśli tak jest to rozwiewa je
wiatr wieczorem cycki Marilyn pozbawione są sutków
mimo że pieszczą je miękkie opony terenówek
pozostają nieczułe i oschłe szkoda nam Andy'ego
nie dość że każdy może mieć jego dziewczynę
to jej ręce wiatr obrócił w usychające drzewa
Anna Mochalska
nadal czyli wciąż
jest takie państwo jak salvador
dali. na jego terenie czas ścieka po rękach,
chowa się bowiem w owocach czereśni, które trzeba rozgryźć,
a ubytek soku jest nieunikniony.
zdarzają się tam śmierci ze zwykłego nadmiaru,
gdyż czas gromadzi się w trzewiach i zapycha tętnice.
zdarzają się też śmierci spowodowane przez kruki,
przez posuchy, powodzie i te ze starości.
tam czas liczy się w tonach, tam trzyma się diety,
a każde owocowanie jest świętem narodowym.
tam trwają walki gangów, a gangsterzy pilnują,
żeby sok ściekał po rękach i farbował ulice.
jest takie państwo jak salvador. dalej.
Jolanta Nawrot
Teraz, wkrótce
Wszyscy pod jedną żarówką. Kłębimy się
jak wełna. Obserwują nas przez szczeble
koty, które zbiegły się tutaj w zdanie
wołające do nieba o znaki
interpunkcyjne. Jesteśmy podłączeni do internetu
jak do kroplówki. W żyłach płyną nam strumienie
świadomości, wpadają w wywiady-rzeki
i uchodzą do oceanów samotności.
Ciepło, jak gdyby był to kraj egzotyczny. I jest. Duszno,
mglisto, że można by zawiesić na chwilę odpowiedź.
Takie z nas oskubane kurczaki, nie inne,
ale jak głosi nieznane przysłowie –
nie wszystko musi być ugotowane i zjedzone.
Szczególnie trudno przełknąć gołąbki pokoju,
w gardle trzepoczą skrzydłami. A koty
ciągle tu są. Lekkie, zwinne, gotowe.
Bogusław Olczak
Zimbabwe ‘97
nie wyśniłem tego poranku
gdy z kamiennego domu
wyszedłem na drewniany ganek
przy rattanowych meblach
pamiętających poprzednie stulecie
podano świeże papaje i mango
zerwane z drzew tuż obok
wieczorem wysłuchałem koncertu
na trzy słonie i resztę dżungli
z grzmotem bębnów w tle
Okuna Okuna
wołały czarnoskóre dzieci
dotykając moich blond włosów
uciekały z krzykiem
może do dziś wspominają
jakie to było egzotyczne
Sławomir Płatek
libre
marzyła o okrętach
piratach egzotycznych
owocach kwiatach nieznanych
rumie i lokaju
dostała
butelkę bez listu
różę od akwizytora
rozbitka przy stoliku obok
barmana – leniwca
i bacardi z colą
też bym odmówił
Paweł Podlipniak
Ósma i pół
Randallowi Jarellowi
Noce niepowstrzymane, noce afrykańskie
pozostawiły zapach słoni w dębowych szufladach.
Coś urodziło się, a potem w trzecim akcie zeszło
zaraz za budynkami w tamtym głośnym mieście,
na które zrzucaliście jeszcze ciepłe bomby.
Ósma powietrzna to dziś tylko karma dla mięczaków
– puste, sparciałe namioty, a pod płótnem próżnia.
Szlauchy sprawnie wypłuczą szpary w trójwymiarze,
dla tych, co powtarzają wirtualny pacierz:
dla kogo jest królestwo, a dla kogo napalm.
Kandaharrrrrrr brzmi jak charkot postrzelonych w płuca,
Babilon – krwawa bańka po weselnych gościach,
nagłówek, za nim wzgórze lub kapliczka,
klucz do zrozumienia czyjejś śmierci, kolejna
okazja, by umyć ręce. Rzekł Pan – Tu macie mapy.
Starliśmy je starannie – aż do nagiej czaszki.
Joanna Pucis
splash
w tym pejzażu są tylko dwa kolory -
szary i niebieski.
niebieskie jest morze, a szary jest most.
most jest ogromny, rozpięty od brzegu do brzegu,
a morze jest płytkie i przejrzyste.
to wszystko tkwi w kadrze mojej własnej fazy rem.
gdyby wokół narysować kwadrat byłoby jak
na obrazie hockney'a.
brakuje tylko różowego patio,
krzesła, cienia, bryzgu wody
i dwóch chudych palm.
Teresa Radziewicz
Sen o Irlandii
A gdybym urodziła się tutaj, gdzie świat zdaje się
składać z wszystkich możliwych odcieni
dwóch kolorów? Niebo, woda i drogi przechodzą
od szarości do turkusu oceanicznych fal,
reszta w zieleni – pozorny spokój pastwisk
i przydomowych ogródków. Co mieszkałoby
we mnie, gdyby los związał mnie z wyspą? Inne
słowa, inni ludzie? Czy język znalazłby przejście
pomiędzy tym, co nie zaistniało a tym, co jest
moje? Wyobrażam sobie codzienne wędrówki
po mleko i chleb, pracę gdzieś w miasteczku,
zdziwienie wyjątkowymi upałami raz na pięć lat,
dzieci sąsiadów wołające: lody, lody, lody,
kiedy na naszej uliczce słychać melodyjkę
samochodu-chłodni. Nasze dzieci
wybiegające z domu z okrzykami:
ice cream! ice cream!
Teresa Rudowicz
Jasna Polana
ta podróż od początku niech będzie niezwykła.
ucieknijmy z Dworca Kurskiego pociągiem,
innym niż wszystkie, i zapomnijmy o Moskwie.
w mieście nie znajdziemy zielonej pałeczki
– tajemnicy wiecznego szczęścia.
to jest możliwe tylko tutaj. na ławeczce
z widokiem na las – opowiesz mi Jasną Polanę
tak, że ją zobaczę.
pójdziemy skrajem rezerwatu, ciasno spleceni
staniemy się murawiejnymi braćmi.
przy mogile będziemy już pewni; stary Lew
miał rację:wszystko na świecie jest zabawą.
wszystko, oprócz tego[1].
[1] Lew Tołstoj Dzienniki.
Dorota Ryst
rozmówki
nic co obce nie jest mi obce. powtarzam kérem
megvágott három méter. studiuję
rozmówki polsko-obce. wiem że zginę bez znajomości
języków. nie zdobędę wielkiego świata
skurczonego do rozmiarów zwiędłej pomarańczy. murcho
turuncu. mieszam turecki z portugalskim.mówisz
że google przetłumaczą wszystko. nie wierzę
w cuda a co dopiero w programy tłumaczące
mi że cuda się zdarzają. więc powtarzam. wszystko
może zależeć od tego czy będę umiała powiedzieć proszę
mi uciąć trzy metry.
Jadwiga Siwińska-Pacak
z życia lodowego
człowiek arktyczny wie
kiedy góra lodowa pęka
szczelina otwiera tunel
pokłady małż chwilowo bez wody
człowiek arktyczny musi zdążyć
przed przypływem wynieść pełny worek
rodzina będzie nakarmiona
góra lodowa zamyka wejście
człowiek arktyczny stoi z harpunem
w bezruchu nad przeręblem
wie że foka podpłynie
najedzone psy pociągną sanie
Andrzej Szaflicki
widok na dom z tarasem
dobra matka i żona nie wypłynie w daleki rejs
nie dla niej kulawy jack i rum w przygodnej tawernie
w domowym ogródku hoduje róże wiatrów
spod porozrzucanych lalek wymiata ostatnie drobiny nierozsądku
pośród puzzli i marzeń bez recyklingu więdnie szarym t-shirtem
w zbyt suchym doku
wieczorem
zza horyzontu przypływa do niej poświata w kolorze niezrozumiałym
zakłóca spokój
kilwaterem wersów wskazuje kierunek
buntu
Zuzanna Truchlewska
daleka podróż –
na walizkach i torbach
przysiadł motyl
Agnieszka Tyczyńska
Kalkomania egzotyczna
Już tylko dwa kilometry od najbliższej drogi
i czas się skraca.
Kiedyś było dalej, teraz bezzębna staruszka
z papierosem i dialektem w ustach
przeprawia przez rozległą rzekę
do świata bawołów.
Czteroletni chłopiec smaga powolne zwierzę –
poganiacz od urodzenia gdzieś z głębi wioski.
Na placu pośrodku niskich chat taniec –
nierozpoznawalne gesty, przytupnięcia już nie skutkują
burzą i plonami.
Satelity przyciągają.
Dzieciaki w koszulkach mejd in czajna
mnożą się w wielkim mieście,
a do łapek słodkich od Coca Coli
lepi się świat.
Izabela Wageman
dobranoc
byłam lipą. piastowałam bogactwa jaj
majowa korona zasłaniała widok na pragnienia
korzących się kobiet. rozdarły cylinder pnia
zmarniałam żywicą.
teraz jestem Diewo rykszte.
trzon młota. od czasu do czasu rozbijam
słońce na skorupy. korzenie zapleśniały bielą
z opadłych kwiatów. łabanakt.
Anita Katarzyna Wiśniewska
Zwrotnikowy suchy
kierowniczka mojej zmiany przeglądając badoo.com
(a może tindera lub sympatię)
poznała faceta lat trzydzieści pięć
bez nałogów lubiącego psy i kuchnię chińską
i dzieci.
kierowniczka mojej zmiany przeglądając badoo.com
poznała faceta. ma na imię: Amir.
ona wierzy w książęta. w myślach mierzy suknię
(a przecież źle jej w bieli) i projektuje ogród.
siada pod palmą z puszką Żywca w dłoni.
jest jego główną kadin. jest jedyną.
kierowniczka mojej zmiany przeglądając badoo.com
rozmawia po francusku. czasem po angielsku.
blokuje Amira. śpi z Pierrem
(w myślach już kupuje pachnące croissanty).
Miguel miga gdzieś w tle. później także znika
tak jak Lars Jerry Sven i paru innych.
przestaję liczyć facetów z badoo.com
choć ciągle o nich słyszę. ściany są bardzo cienkie.
rozjeżdżam się po kraju. z roku na rok
coraz mniej kręci mnie egzotyka.
Leszek Żuliński
Na krawędzi
ekfraza do obrazu
Anny Weroniki Kos „Na krawędzi”
dochodzę do brzegu morza
ziemia coraz bardziej miękka
horyzont płaski jak wykres encefalografu
szum w uszach narasta
grząsko
ale nie ma odwrotu
drogę z widokiem na morze
zamieniam w drogę z widokiem na może
fot. Arek Łuszczyk
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.