W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...
Kalina Kowalska

Luty w Salonie Literackim jest zdecydowanie kobiecy, bo obie prezentacje są autorstwa autorek (ach cóż za piękna tautologia!!!). Jako pierwsza startuje poetka, z która od zawsze mam problem, bo nigdy nie wiem, jak się naprawdę nazywa. To oczywiście wstępniakowy suchar, ale warto pamiętać, że Kalina Kowalska to Beata Golacik.

Poezja Kaliny/Beaty to poezja kobieca w dobrym tego słowa znaczeniu. Pokazuje doskonale damsko-męskie niuanse w postrzeganiu świata, uczuć, życia.  To takie precjoza poetyckie dobrze ujęte i zredagowane, pełne dobrych, mocnych obrazków, zgrabnych fraz.

Dla siebie zabieram ten doskonały fragmencik:

„Przychodzisz do mnie z innego języka
i muszę siebie uprościć, żebyś zrozumiał choćby tylko tę pierwszą mnie.”
Tak panowie, trafiony, zatopiony.

Gorąco polecam!
Paweł Podlipniak

 


 

Beata Golacik – wiersze publikuje pod pseudonimem Kalina Kowalska. Ukończyła teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim oraz studia podyplomowe z zakresu nauk społecznych (Wyższa Szkoła Dziennikarska im. M. Wańkowicza w Warszawie) i HR (Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Administracji w Lublinie). Nauczycielka w szkole średniej. Pracuje i mieszka w Świdniku.

Zajmuje się również publicystyką literacką – pisze felietony i komentarze recenzenckie do lektur. Prowadzi dwa blogi literackie: Blog kowalski i Beata Golacik – felietony. Publikuje m. in. w lubelskim „Akcencie”, raciborskim „Almanachu Prowincjonalnym”, pomorskim magazynie literacko-artystycznym „Latarnia Morska”, roczniku kulturalnym „Piosenka”. Umieszczona w antologii poetów lubelskich pod redakcją Bogusława Wróblewskiego „Lublin - miasto poetów” (2016). W 2013 r. otrzymała Nagrodę Artystyczną Burmistrza Świdnika.

Autorka tomików poetyckich: Za mną, przede mną (2011), Światło (2012, e-book 2016), Łupki (2013), Złodziejka głosu (2016 wydanie papierowe i e-book).

Strona autorska: http://beatagolacik.autorzy365.pl

 


 

List do Agnieszki

Nie pisałam, bo odkąd stałaś się kobietą trudną
moje słowa są jak ryż dla nowożeńców. Sypią się,
zostawiają ślady na jego nieskazitelnej czerni. Jest taka
czerń, z którą się nie dyskutuje nawet korespondencyjnie.
Tego lata nadarzyła się
świetna okazja żeby nie pisać. Dobre, oszczędne lato.
Pod koniec czerwca Krysi umarło serce. Nie miała
w plecaku drugiego. Chodzi teraz z dziurą pod lewym płucem
– zapada się, ale przecież trzeba oddychać. Jest taki oddech,
z którym się nie dyskutuje.
W lipcu padało. Zauważyłam, że zgoda na deszcz uspokaja.
Urosłam bujna i zielona i można po mnie teraz chodzić
boso aż do późnej jesieni. Co potem – nie wiem. Jest takie
nie wiem, które się bierze pod rękę na poobiednim spacerze
w niedzielę. Zwyczajnie. W wyprasowanych spodniach, w koszulce
pod szyjkę, pobożnie. Nikt się nie ogląda. Noce są chłodne
od połowy sierpnia. Czuję wzbierający we mnie sen i jestem gotowa
wypowiedzieć jak Luther King: I have a dream. Jest taki dream,
z którym się nie dyskutuje. Jest i będzie. Jak dzień.
Obudzi się przede mną i zaśnie po mnie. Będę rodziła mu dzieci.

 

2

stanął przede mną dobry
nagle tak uświęcony
że ściemniałam
po nim
przyszedł prawdziwy
i zapalił światło

 

la luce

powiedziałaś: jestem solarna i w fenickich lustrach
twoich oczu zobaczyłam Italię tak się zaczęła podróż
od spojrzenia poza odbicie od przeczucia
że patrzysz na mnie z drugiej strony – Żulietto
jesteśmy w Wenecji

płyniemy przez niebo gondolierów
białe chmury za którymi podążają wzrokiem
śniadzi chłopcy wołając belle belle
kołyszą się do nich nasze piersi – bellissime

pełne jesteśmy wysycone jak czerwienie owoców granatu
na płótnach malarzy – chwytamy ich dłonie trzymające pędzle
prowadzimy przez łagodny owal twarzy wprost do ust
wysysamy karmin

jesteśmy takie głodne
pachniemy bazylią i miętą
śnimy chleb maczany w oliwie
sól wiersz

 

* * *

znasz-li ten język lity
z liter a tury mocarne
przy nim słabe znasz-li
ten tester quality?

 

* * *

obyś było niepozorne wiązanie sznurowadeł
na wielkie ciche wyjście na drogę na powrót
na pamięć – moje czułe niebójsięmów

 

* * *

zasadź język w zasadzie
to wszystko
czym możesz chybić

 

To wszystko

Przychodzisz do mnie z innego języka
i muszę siebie uprościć, żebyś zrozumiał
choćby tylko tę pierwszą mnie – w dwóch słowach.
Pytasz, jaka jestem.

Przez kilkanaście dni opieraliśmy się na obrazach, może tylko dzieci
bawiły się na dworze, może jeszcze ktoś wyszedł, bo musimy pracować i wtedy
nie zawsze mamy dostęp, poza tym ekran i relacje na gorąco, płoną, w każdym kanale dym i głosy, głosy, a my w tych kanałach, a my tak bardzo blisko, a przecież mówiliśmy, tylko nikt nas nie słuchał, a teraz patrzcie, patrzymy, czerwony
pasek u dołu, płoną nowe relacje na żywo, młody chłopak opuścił ten świat,
mówił, że nie chce umierać, będzie bohaterem, nie ma wyjścia, z każdej sytuacji
jest jakieś wyjście, szukamy wyjścia, szukają, my w obrazach, liczymy, że znajdą, liczymy, że się nie powtórzy scenariusz, o którym wiemy, że może, my naród,
my honor, my ziemia współczująca, obyśmy się mylili, w obrazach siła i moc,
mówią, mówią, działają w tle, żółte paski, niebieskie paski, u dołu ekranu dzieje się,
piękna pani w hełmie w kolorze piasku pustyni, wstrząśnięta, zajmuje pierwszy plan,
kto ciebie, babo, tam posłał z nienagannym makijażem, my chcemy tła, chcemy wiedzieć, co się dzieje w tle, ono jest tak blisko, głosy, głosy, dymy, ogień,
tu naprawdę nie chodzi o miłość, wierność i że nas nie opuszczą, aż do śmierci.
Może jednak mają jakiś plan B. Może mamy. A ja mam to wszystko ująć
w dwóch słowach – 

jestem zmęczona.

Taka jestem. Tylko w swoim języku mogę jeszcze cokolwiek zrozumieć.
I po raz pierwszy, tu – w wierszu – ryzykuję wspólnotę. Jakąś zbiorowość.
W obrazach. Od kilku dni mówią, wyciszamy fonię. Patrzymy na paski,
żółte, niebieskie, czerwone. Na chwilę wstajemy, żeby pokroić chleb,
posmarować masłem. Co się z nami stało? Nic. Jesteśmy normalni,
może po raz pierwszy, robimy, co się da, robimy to wszystko
i oszczędzamy krew. Kanały płoną, my tu, w bliskim dymie,
posyłamy dzieci do szkoły.

A ty przychodzisz do mnie z innego języka
i pytasz, co teraz robię.

– Siedzę w fotelu i boję się wojny.

 

Klangor

Napisz wiersz, a ja go zapamiętam.
O świcie zbudzi mnie jego żurawi krzyk,
ponad taflą jeziora przemknie ogromny ptak.

Odlatujemy – każde w swoją jesień.

Napisz jeszcze jedną strofę przyszłej wiosny,
do której się przyzwyczaję jak ty do mojej
nieznośnej lekkości płaczu.

Nie zgadzam się na twoją śmierć.
Tylko tyle mogę.

 

Grawer

Tak się uparłam, żeby pisać, jakby chodziło o życie,
nie o pamięć. O samo życie, o ciebie. Jakby mi kazało
zostawić cechę na złocie. To moje kiedyś milczenie

w tym twoim kiedyś patrzeniu. Otulisz mnie ciepłą kołdrą,
ułożysz ręce i głowę przekręcisz do okna, by chociaż jedną
wiązkę światła rozżarzyć w mlecznych szkiełkach oczu.

I kiedy będę przy tobie już tylko kimś, kto oddycha,
prześpię bezradnie cichy gniew. Przeczekam cierpliwie.
Ten kiedyś w tobie smutek w tej kiedyś mojej pustce.

Byś z tego, co zapisałam, mógł wyprowadzić dowód.
Na moje nadal istnienie. W tobie. Jeszcze przez chwilę.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.