W najnowszym numerze...

×

Ostrzeżenie

JFile::read: Nie można otworzyć pliku: http://spacery.salonliteracki.pl/wydarzenia/feed/.
×

Wiadomość

Failed loading XML...
Jakub Sajkowski

Jak już wspomniałem, do pary Tomaszowi Mielcarkowi daję Kubę Sajkowskiego, którego wiersze „mówią” nieco innym językiem poetyckim. To przede wszystkim utwory „miejskie”, migawki z życia mieszczucha, więc i teren przez nie „ogarnięty”, rejestry języka są zupełnie inne.
Większość z tych prezentowanych dziś na SL pochodzi w tomiku „Google Translator” (jednego z najlepszych tomików ostatnich kilku lat) i ich zawartość doskonale pasuje do tego tytułu – są dzisiejsze aż do bólu. Odtruwają jesień.

Polecam je równie mocno.
Paweł Podlipniak

 


 

Jakub Sajkowski (ur. 1985) – poeta, lektor języków, tłumacz, recenzent. Redaktor działu krytycznego w „sZAFie”. Wydał książki poetyckie: Ślizgawki (2010), Google Translator (2015). Wiersze publikował m.in. w „Pro Arte”, „Arteriach”, „Dwutygodniku”, “Art Papierze”, na stronie internetowej Biura Literackiego oraz w lokalnym wydaniu „Gazety Wyborczej”. Finalista i laureat kilku konkursów poetyckich, ostatnio im. Klemensa Janickiego, „O Laur Czerwonej Róży”, oraz Konkursu Krytycznoliterackiego Pulsu Literatury w Łodzi. Laureat stypendium artystycznego miasta Poznania. Prowadzi blogi: literackiego: http://czytnikliteracki.blogspot.com/, oraz podróżniczego: http://greenhorn-poland.blogspot.com/

 


 

Cell Phone

Jesteśmy już trochę wcięci, kolega mówi:
stary, kurwa, tym wierszem dotykasz spraw ostatecznych.
Komórka, na której zapisuję kluczowe frazy,
oznajmia: osiągnąłeś już maksymalną ilość notatek.

Jesteśmy wcięci, w mowie
półtora centymetra od krawędzi, w piśmie przestrzeń paragrafów,

wchodzących w życie z opóźnieniem. Przykro nam, to już koniec,
w dziesięć minut wykupiono wszystkie towary promocyjne.
Komórka, w której zasypiamy,
pełna jest puchu i pustych opakowań.

 

Pedicure

Ma bilet do Hongkongu, ale zamiast lecieć,
jest kompletnie pijany i dzwoni na straż pożarną:
jestem małym, samotnym kotkiem, czy mógłby mnie Pan
zdjąć z drzewa?
Tak naprawdę bardziej przypomina słonia,

ma grubą i popękaną skórę na piętach, oraz absurdalną pamięć, obsesję
wierszy pełnych doraźnego, hermetycznego konkretu,
jak twarz mamy koleżanki z podstawówki,
o której wie tyle, że pracowała w policyjnej izbie dziecka
(na dzień dobry odpowiada niepewnie, jakby nie poznała,

jakby znała za dobrze). Mógłby skorzystać z usług pedicure,
oczyścić się, wyluzować, usiąść przed podróżą. Lecz jego kot
chowa się pod łóżkiem w porze karmienia. Wścieka się:
przestań uciekać przede mną, neurotyczny chuju.

 

(***) Dziewczęta nie wierzą w moje penerstwo,

Dziewczęta nie wierzą w moje penerstwo,
bo miałem dziadka profesora który pisał o Włochach, i potrafił
żonglować językami na wykładach. Bez ostrzeżenia

odszedł gdy miałem 17 lat i pisałem gówniarskie wiersze.
Odziedziczyłem po nim rozedrganą gestykulację.

Pamiętasz? Jak Kubuś odpowiadał przy tablicy
to czasem ze zdenerwowania oskubał całą gąbkę.
Już nie mam jak nasiąkać, ale wczuwam się, piszę, manifestuję:

Wiwat melancholio penerów z Winograd!
Wiwat melanchujnio penerów z Winograd!

O wszystkim zapominam, gdy spotykam kolegę z ławki,
w ramach odpowiedzialności społecznej żałuję mu złotówki do wina.
Żeś się kurwa wykształcił, słyszałem. Dobrze słyszałeś.
Miałem dziadka profesora,

odziedziczyłem po nim całe jego roztargnienie.  

 

Discovery

JL

Wakacje, wracam na parę dni do domu
rodzinnego. Mam żółtą koszulkę, wychodzę z piwem na podwórze,
widzi mnie cała wieś wracająca właśnie
z pogrzebu dziewczynki, którą znali tutaj wszyscy

oprócz mnie. Odstawiam piwo, myśląc: To jest moja nauczycielka biologii?
Strasznie się roztyła, może przez tę tragedię.
Składam kondolencje i dowiaduję się że to jednak nie ona,

że nie ma nikogo kto by objaśnił, kto byłby
bliżej ziemi. Dopiero w pociągu powrotnym poznaję środki ostrożności,
wpatrując się w okno jak w ekran telewizora. W razie zagrożenia

szybkę zbić młotkiem. Zatrzymać pociąg kręcąc zaworem w prawo
aż do poczucia oporu. Nieuzasadnione życie
będzie surowo karane.

 

W akcji „Znicz”

proponujemy Państwu kredyty „chwilówki” –
już madonna czeka na was pod cmentarzem. Mur -
gołe szprychy parasola, nie chroni przed deszczem,

nie zmienia to jednak poczucia pewności.
Jak się tworzy knot? Proponuję model:
spirali długów. Niech płoną 

w pustych ramach drewnianych okien,
pustych framugach grobów, niech oświetlają drogę
do pompy na cmentarzu, która skrzypi

jak nieoliwiony łańcuch. I co, tak łatwo pękniesz?
Puścisz rączkę swojego banku? Zobacz,
aureola posągu nie potrzebuje rusztowania,

nikt nie naciąga płachty parasola.
Nikt nie naciąga ciebie, to nówka, nieśmigana,
błyszcząca i śliska jak ze sztucznego lodu.

 

Zacznijmy od sklepu z pamiątkami

na przykład  pantofelek dla zakochanej rozwielitki,
został w miasteczku,
gdzie nie ma już zamku ani katedry,

za to na ruinach wybudowano miniatury,
są ogrodzone płotem pod napięciem.
Mówisz idź stąd, zasłaniasz kościół –

ale czy zdjęcie jest potrzebne,
jeśli taki kościółek zmieści się w twojej torebce? Jeśli jego iglicą
mogłabyś malować usta? To dlaczego ich nie słuchasz?

Słucham, kochana, Boskie jest to, co mówisz,
ale nie pomogę ci w odtworzeniu niczego,
w uprawie twojej maleńkiej grządki,

mój plecak nie pomieściłby tylu ubrań roboczych.
Za to mogę ci pomóc w umyciu sztucznych kwiatów,

może coś jeszcze się nadaje,
może coś jeszcze zostało z pogrzebu twojego  ojca. 

 

Open air

Pies trzyma w pysku papierówkę, lecz jej nie je,
bawi się, przenosi z miejsca na miejsce,
każe sobie odebrać. No to co, gramy? Apage

apaszko smyczy, wężu owinięty wokół szyi,
będą cię nosić, będziesz się zlewać ze skórą
ludzi tego miasta. Paris Hilton Winograd.
Paris Hilton Dębca. Paris Hilton

Grunwaldu. Mogłoby na tej przestrzeni powstać wszystko,
na razie jest coś pomiędzy trasą
do elitarnych wyscigów konnych, a polem
do końskich zalotów zapijaczonego brygadzisty.

Chciałbym być dla nich miły, ale z braku drzwi
muszę otwierać przed dziewczynami
klapy do śmietników. To miejsce

jest jednym wielkim placem budowy,
stadionem w kształcie wielkiej larwy
żerującej na mięsie tego miasta.

 

(***) Niosę ci pigwówkę i szachy

M. M. B.

Niosę ci pigwówkę i szachy.
Parę lat temu takie połączenie byłoby karkołomne, wtedy
upijałem się dwoma piwami. Pojechałem jednak do Rosji,
Twarze tamtych ludzi mówiły: pociesz mnie jakoś, bo ocipieję,

w końcu usiadłem z nimi do wspólnego stołu,
piłem wódkę z plastikowego kubka, zagryzaliśmy kawałkami pomarańczy.
Wczoraj też miałem pomarańczę, przyjaciółka dała mi ją na drogę,

lecz cóż mi po niej? Nikt w przedziale nie chciał, bym się z nim dzielił.
Jedynie pies mi mordę lizał, było to tyleż interesowne, co nieskuteczne
(było to już po fakcie, nie wolno dokarmiać zwierząt). A teraz

niosę pigwówkę i szachy. Technikę gry
mam nieco tylko poprawioną. Jest w niej konsekwencja
choć zupełnie nie ma wyczucia.

 

Z resztą

Przychodzę do ciebie dla sportu, z dyskiem
którym ustrzeliłem ptaka w czasach pokoju;
z dyskopatią, talerzem jajecznicy, ciężkim kacem; przychodzę

z niedoborem ściętego białka, ledwie
zarysem świata, zaryską
zapałki trzymanej w zębach, aby nie wybuchnąć

przy krojeniu cebuli; przychodzę opatulony w warstwy ubrań,
oklejony serduszkami WOŚP, przychodzę 

odklejony, odbity od aury twojej łazienki
z odświeżaczem o zapachu lawendy odstraszającej mole

i inne jednostki miary liczności; przychodzę, wpadam, rozmieniam się
do puszek po alkoholu,
urn zbierających resztę
przeznaczaną na szczeliny pomp, respiratorów 

 

Księga wyjścia

Daj mi „Gazetę Poznańską”, chcę zobaczyć, kto umarł – mówi ojciec,
jakby to miała być kronika towarzyska, a przecież wiadomo, że zmarli
są równie kontaktowi jak ci od ankiet, którzy mnie konsekwentnie ignorują,
każą stawać w ostatnim rzędzie. Mam metr dziewięćdziesiąt wzrostu

i wszystko bym zasłaniał, również odpowiedź na pytanie:
czy kiedykolwiek myślał Pan o sensie, o treści swojego życia?
– choć trawiłem ją w sobie tak długo, że stała się duszna.
Ludzie bardzo długo czytają rachunki z restauracji, mielą te cyferki,

robaczki tuszu. Ja z tej odległości nic nie widzę,
uciekają przed wzrokiem. Mam zawroty głowy,
przyjemne mrowienie

w cielsku złożonym do snu, opasłym
jak wszystkie biblie świata.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.