Sławomir Płatek urodził się (w roku 1974) i mieszka w Gdańsku. W połowie lat 90. związany z trójmiejską Inicjatywą Poetycką „Almanach” i luźno współpracujący z grupami powstałymi z jej rozpadu.
Nagradzany i wyróżniany w kilkudziesięciu ogólnopolskich konkursach literackich. Od czterech lat prowadzi portal salonliteracki.pl, jest zastępcą redaktora naczelnego. Animator kultury, współtwórca wydarzeń literackich, turniejów jednego wiersza i wieczorów autorskich. Juror w konkursach. Od września 2010 jest prezesem Stowarzyszenia Salon Literacki. W maju 2009 wspólnie z redakcją portalu zorganizował warsztaty literackie w gminie Miastko, które stały się imprezą cykliczną. W kolejnych latach odbyły się następne edycje pod patronatem Wojewody Pomorskiego. Regularnie współpracuje w kolejnych projektach festiwalowych, warsztatowych i innych.
Publikował w periodykach (m. in. Czas Kultury, Fraza, Wakat, Topos, Szafa, Korespondencja z ojcem, Migotania, Arterie, Bliza, Gazeta Kulturalna), almanachach i kilkudziesięciu zbiorach pokonkursowych.
Zajmuje się także promocją kultury gastronomicznej. Prowadzi kursy, prezentacje i degustacje winiarsko - kulinarne. Zorganizował m. in. Dni Portugalskie w Gdańsku w roku 2006. Obejmowały wernisaże, degustacje win i potraw portugalskich, koncert fado i pokaz kina portugalskiego. Dni Portugalskie uzyskały patronat ambasady Portugalii. Wspólnie z restauracją Zeppelin prowadził w latach 2006 - 2010 Trójmiejską Akademię Wina. Jest publicystą serwisu Koneserzy.
Autor tomów wierszy: Bez imienia, ukazała się w listopadzie 2010. W połowie 2012 roku kolejna - Prześwietlenie pod pseudonimem Anna Kalina Modrakis. Następnie awaria migawki oraz Wiersze dla Sophie Marceau i innych kobiet z którymi spałem (2013).
bez imienia
kiedyś wieszali tu druty nad torami. teraz tory rdzewieją
na ziemi jałowej innej niż tamta. tyle niepotrzebnej ziemi
odzyskanej. zawiesiste myśli jak dym ze spalonych w piecu
opon i jak ta ziemia osierocona bez imienia bo cóż to za imię
„obok kaszub”. dom po niemcach grunty po reformie. blizny
po ludziach. zwapniałe szramy fundamentów. gnijące
jabłka rozczapierzonych sadów. różne kształty i nazwy
krzyży. mieszkam w miejscu które nazywa się ostateczne
rozwiązanie kwestii łemkowskiej. kiedyś wieszali tam
ludzi za język. myślę że też nie chciałbym wracać lub oglądać
zdjęć znowu wybaczać skoro ziemia wybaczyła
i rodzi komu innemu. jak ich kobiety i domy.
czereśnie stoją. wykarczowali fundamenty.
to na pewno za tego żołnierza. nikt mu nie pomógł wszyscy tylko
patrzyli. nie mogę słuchać. patrzeć też bym pewnie nie mógł.
umierał paskudnie jak u tetmajera czy reymonta. rana w brzuch.
nie ma o czym gadać wszystko już napisano. nic nowego
pod słońcem śmierci i książki powtarzają się. i wędrówki ludów.
śnią mu się beskidy. mówi że już nigdy i że to na pewno
za tego żołnierza. pyta jak tam teraz wygląda. pięknie
opowiadam o znalezionych w trawie
papirusach kamieniach zapisanych
nurtem rzek i o czereśniach
stuletnich tylko nic
o cmentarzach.
w jego domu
stoi mój
dom.
przedpokój
odkąd zacząłem myśleć o sobie
zamieszkałem w przedpokoju
okazało się bowiem
że prowadzi stąd wiele korytarzy do różnych pomieszczeń
jeden z nich głęboko pod ziemię
i ten korytarz
zresztą nieważne
spędzam czas jednak głównie w przedpokoju
zamontowałem nawet ubikację i kran
a wczoraj przyniosłem czajnik i pudełko herbaty
zaglądam do korytarzy i wracam
myślę czasem że mógłbym na przykład wycierać kurze
wynosić śmieci
zmywać naczynia
żebym tylko mógł dostać jakiś niewielki choć
pokój
ducha
rubato
znów kiczowato i zimowo witasz mnie scenami
dziecięcymi schumanna. zimą zawsze chcesz mieć dzieci.
dzieci to banał. podobnie jak ten chaotyczny niemiecki romantyzm.
wolę chopina. właściwie nie był romantykiem. to mit. nie znosił
beethovena a za rubato lewej ręki karał surowo
złorzecząc po polsku. werter pewnie by się zastrzelił
po takiej lekcji a schumann utopił albo trafił do wariatkowa.
panie chopin kapelusze z głów tylko dlaczego u pana
musi być porządek. tak popsuli muzykę a zimą znów
słuchamy scen dziecięcych. niech nas zasypie śnieg. banał.
jesteś w polsce mów do mnie lepszą metaforą. nigdy nie wiadomo
czy jakiś kiczowaty mengele nie weźmie tego dosłownie.
ichtys
dzień po śmierci Jezusa
rzymski urzędnik miejski
tertius albius kalwus zakupił trzy dorodne ryby
i spożył je wspólnie z żoną i dziećmi
na kolację
był to już szósty rok jego małżeństwa
i dziewiętnasty rok panowania tyberiusza
w domu miłość i zdrowi synowie
ryby ofiarowują swoje ciało dla tych co wierzą
w ich wartość odżywczą
tertius urzędował do czasów wespazjana
po czym umarł tysiąc dziewięćset trzydzieści pięć lat temu
i nie ma o nim żadnego zapisu
nad domniemanym grobem rybaka postawiono
bazylikę z fasadą maderny która zaburza jakże ważne
proporcje harmonijnej konstrukcji
eschatologia po obu stronach edyktu nantejskiego
dowodzi że w umieraniu nie chodzi o śmierć
dowód ma długość trzydziestu dwóch kilometrów
półek bibliotecznych
południe
dzwony
jednego z kilku milionów kościołów
nie modlę się chociaż może jest coś
w spokojnej wodzie jak czas i bóstwo
siedzę nad stawem z wędką
jest rok 2010 po Chrystusie
i 1996 od intronizowania tyberiusza
oraz 1977 odkąd
tertius albius kalwus zakupił trzy dorodne ryby
i spożył je wspólnie z żoną i dziećmi
na kolację
nie swój
nie patrz ludziom na ręce. to krępujące
kiedy ktoś tak po prostu widzi przyszłość
odkąd wiedzą kim jestem znowu wierzą
w czary i zabobony. trzymają z dala ode mnie
swoje kobiety o pogańskich biodrach
przyszłość jest żałośnie przewidywalna
twarze gazety rozkłady jazdy
protokoły. pełne są przyszłości
a wystarczy spytać
odkąd wiedzą kim jestem
patrzą mi na ręce
widzą kogoś innego
na moim miejscu
patriota
arystokrata w rękawiczkach
jedwabiach i srebrach. cichaczem
szuka po wsiach ujadania
pijanych skrzypiec.
słucham pianisty w eleganckim lokalu.
jestem dumny. piję
drogą polską wódkę. najdroższą
ojczyznę zamykam w pudełku
czekoladek. dzwoni komórka.
wysmarkuję nos w pachnącą chusteczkę.
wszystko czego dotknę
ma na imię Chopin.
za oknem
po drugiej stronie kałuży
śmierdzący akordeonista
za kilka monet z orłem
gra etiudę C-dur.
wniebowstąpienie
pozornie wszystko jest tym czym było.
zieleń jest zielona błękit błękitny. mączne
chmury strząsają ostatnie pozory. na ptaki
czekają jeże gniazd. jednak z drugiej strony
niż zawsze. gałęzie przez powiekę spełzają
do brzucha. kopuła ciąży w dół. ptaki do góry
nogami na wspak szpak wyjada ikabor. lub odwrotnie
może to ja jestem po niewłaściwej stronie kropli.
bezdech
wszystko co nieruchome na coś czeka.
nie dążą donikąd krzesła i dramatycznie
rozpostarte palce szypułek obdarte do kości
z winogron. to taki moment tuż przed
czymś czego nie dowiem się nigdy ale
zatrzymuję się coraz częściej wobec
osłupiałych widelców zapartego tchu
poduszek napiętych do ostatnich granic
pistacji zbitych w stadko na porażonym
katatonią szkle stolika. ja też nie mogę
już nie wierzyć nie mieć nadziei na jakieś
cokolwiek. choćby że za chwilę 2+2 ≠ 4
Aktualny numer - Strona główna |
Powrót do poprzedniej strony |
© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.