W najnowszym numerze...

×

Wiadomość

Failed loading XML...

Ile jest Gdyni w Nagrodzie Literackiej Gdynia (i inne przygody)
Krótka relacja z drugiego dnia Literaturomanii i kilka ogólnych spostrzeżeń na temat całego festiwalu oraz samej nagrody.

Pierwsze wydarzenie czwartku to spotkanie z księdzem Adamem Bonieckim prowadzone przez Piotra Najsztuba. Najsztub próbował z tej rozmowy zrobić polityczno-religijne show. Pytania były nie tyle intrygujące, co poszukujące sensacji. Po wyczerpaniu ciekawostek, wątków demaskatorskich czy aferalnych, temat nie był pogłębiany, panowie starali się zakończyć etap błyskotliwą puentą, która wywoła śmiech na sali. Raz się udawało, raz – nie. Można było odnieść wrażenie, że Najsztub to dziennikarz, który bardzo dużo wie, ale dużo mniej rozumie, a o roli Kościoła w społeczeństwie rozmawiał w takim tonie jakby była mowa o rytualnym polowaniu na małpy w Kongo. Pełna egzotyka.

Z kolei Boniecki sprawiał wrażenie osoby przywiązującej dużą wagę do tzw. zdrowego rozsądku, co jednak chyba nie wystarcza. Dwa lata temu w Toruniu miało miejsce spotkanie z Wojciechem Bonowiczem poświęcone Tischnerowi. Chciałem wtedy spytać go czy widzi kogoś, kto mógłby zająć opustoszałe miejsca po polskich duchownych – wybitnych intelektualistach - Wojtyle, Tischnerze czy Wyszyńskim. Nie udało mi się wtedy ani zapytać, ani przez kolejne dwa lata dostrzec kogoś takiego. Myślałem, że może Boniecki, ale sposób, w jaki radził sobie podczas tej dyskusji rozczarował mnie. Jego odpowiedzi (o ile padały), były niedoprecyzowane, tworzone ad hoc, pozbawione podbudowy. Najczęściej jednak mówił powoli, z wieloma przerwami, zaczynając zdanie czasem po kilka razy i nie zawsze kończąc. Osoba mająca gruntownie przemyślane poglądy na temat, o którym wie, że będzie rozmawiać, wypowiada się inaczej. Zapamiętałem głównie kilka ciekawostek na temat życia zakonnego i relacji między hierarchami.

Znacznie ciekawsza była dyskusja na temat „Dzieci jako odbiorcy literatury. Lekceważone? Tracone?” Udział wzięli Ewa Białołęcka, Stefan Chwin i Piotr Sommer, prowadziła Katarzyna Janowska, dziennikarka TVP Kultura. Było to znakomite prowadzenie. Janowska nie próbowała wchodzić w centrum, sprowadzała wątki do meritum, podchwytywała najciekawsze myśli i podawała do rozwinięcia. Miała zresztą wdzięcznych rozmówców, którzy nie musieli podpierać się gwiazdorzeniem, ich naturalna erudycja i błyskotliwość nadały dyskusji lekkość, nie przesłaniającą rzetelnych spostrzeżeń.

Ewa Białołęcka zwróciła uwagę na przestarzały język i obyczajowość, które można znaleźć w lekturach szkolnych. Pozornie sensowna lista książek okazuje się zupełnie nieprzystająca do realiów, w których żyją uczniowie. Łatwość dostępu do informacji, realizm treści w środkach przekazu, problemy z jakimi styka się młodzież - wszystko to zupełnie nie znajduje odbicia w obowiązkowych książkach, z których najmłodsza została napisana w 1975 roku.

Szczególnie jednak zainteresowały mnie tezy Stefana Chwina, który jest zdania, że „czytelnictwo nie jest rzeczą wielu”. Mówił o „talencie czytelnika” tak, jak mówi się o „talencie pisarza” i że nie każdy ów talent posiada. Nie sądzę, żeby chodziło o rezygnację z pozyskiwania nowych czytelników, raczej o pewien realizm, który każe nie spodziewać się, że ludzie o dowolnej mentalności, celach życiowych czy wychowaniu będą molami książkowymi. Być może ucieczka od utopii pozwoli lepiej wyzyskać posiadane środki i energię na cele możliwe do realizacji. Najsmutniejsze jest w tym wszystkim tempo dostosowywania się tak przestarzałych struktur jak ministerstwa do nowoczesnych realiów o trudno uchwytnej dynamice.

Spotkanie z nominowanymi poetami (dotarły tylko trzy osoby - Eda Ostrowska, Marta Podgórnik i Marcin Sendecki) przeprowadziła krótko Joanna Orska. Publiczności zaczynało ubywać i chyba nie tylko mecz Włochy - Niemcy był przyczyną. Ksiądz Adam Boniecki jest postacią sensacyjną, poeci, zwykle - nie. A jeśli już są (jak np. Wencel lub Rymkiewicz), przyciągają znacznie więcej publiczności niż inni, w niczym nie gorsi literacko, ale nie będący bohaterami skandali. Może jest to jednak potwierdzenie tego, co godzinę wcześniej mówił Chwin (również słuchany przez znacznie uszczuplone audytorium po zakończeniu show z Bonieckim) - literatura nie jest dla każdego. Nie zmienia to pewnego rodzaju smutku, który pozostaje po konstatacji, że wielu z tych, dla których jest literatura - nie korzysta z niej.

Stereodram to według definicji ze strony organizatora „specyficzny, minimalistyczny spektakl dla niszowej publiki”. Rzeczywiście, niszowość dawała się odczuć - pozostało na sali kilkanaście osób. Małgorzata Tekiel, pseudonim Tekla, znana mi z koncertu, który grała kilka dni wcześniej w Kutnie (ze Świetlikami) wykonywała riffy na gitarze basowej. Na tym tle Miłosz Biedrzycki czytał swoje wiersze. Nie tylko ja miałem wrażenie, że była to próba dość prostego nawiązania właśnie do Świetlików. Efekt jest dyskusyjny. Biedrzycki nie jest Świetlickim, a nawet gdyby kiedyś mu się udało być, to nie wiem czy warto w tym celu przestawać być Biedrzyckim. Może to kwestia wprawy, wyrobienia, ale na razie nie dostrzegłem charyzmy scenicznej, poeta mylił się czytając swoje teksty, jego głos nie jest „radiowy”, a cała formuła była wciągająca mniej więcej przez pół godziny. Później zrobiło się sennie. Może jest to dobry pomysł, ale zdecydowanie wymaga dopracowania.

Dużo lepiej zabrzmiał Andrzej Sosnowski z zespołem Chain Smokers (dzień trzeci). Muzyka powstaje jako dobrze przygotowana improwizacja. Brzmienie, pomimo obecności tylko trzech muzyków, jest złożone dzięki obecności laptopa i częstym zmianom instrumentów. Pojawiający się i znikający elektroniczny rytm był przeciwstawiony kakofonicznym płaszczyznom gitary i instrumentów dętych. Tego rodzaju snucie motywiczne oparte bardziej na barwie niż melodii doskonale komponowało się z tekstami Sosnowskiego, zbudowanymi przecież podobnie. Jedynym, co zakłócało nieco spójność był głos poety. Podobnych pomysłów na łączenie muzyki z recytacją wierszy jest sporo. Z nowszych - Elektroliryka, Kutabuk, czy wymieniony wcześniej Stereodram. Jak na razie nie słyszałem nikogo poza Świetlickim, kto dysponowałby odpowiednim głosem i ekspresją sceniczną. Wychodzi to lepiej albo gorzej, ale zawsze brakuje czegoś do pełni szczęścia.

Trudno jednoznacznie podsumować imprezę, ale najważniejszym wydaje mi się ustalenie, co tak naprawdę ma z przyznawania Nagród samo miasto. Otóż chyba niewiele. Rzecz mogłaby się dziać w dowolnym mieście Polski, a nawet w szczerym polu. Poza sensacyjną w założeniach rozmową z Bonieckim, na festiwalu pojawiało się w porywach do pięćdziesięciu - sześćdziesięciu obecnych. Chwilami znacznie mniej. Impreza nie wyszła poza mury pomieszczeń, w których się działa. Tradycyjnie w gazecie festiwalowej pojawiały się wiersze laureatów turnieju jednego wiersza z poprzedniego roku i były to jedyne ślady ludzi z Trójmiasta. W tym roku nawet taka skromna reprezentacja nie zaistniała, nie odbył się także turniej.

Pracowałem przez jakiś czas w specjalistycznym sklepie z winem. Latem często odwiedzali nas Amerykanie. Mieliśmy wina z całej Europy, łącznie z Mołdawią, Ukrainą, Gruzją (to jeszcze Europa? Ale świetne wina!), polskie wódki, miody pitne, nalewki. Nie mówiąc już o znakomitej Hiszpanii, Portugalii czy Włoszech. Amerykanie nieodmiennie kupowali amerykańskie wina, choćby był nikły wybór i dolna półka. Żeby było jaśniej, jeszcze jeden przykład (niedoskonały, bo nie pamiętam tytułu): film. Kilku kowbojów przyjeżdża do Paryża. Dowiadują się, że właśnie grają w kinach jakiś western. Idą więc do kina na western, po czym wracają do Ameryki. Tyle mniej więcej ma Gdynia z Nagrody Literackiej Gdynia. Jest to zjazd krytyków i wydawców z różnych miast, którzy spotykają się kilka razy do roku, między innymi w Gdyni. Poza sekretarzem nie zaproszono do kapituły ani jednego przedstawiciela Trójmiasta - to właściwie tak, jakby ogłosić, że w Trómieście nie ma nikogo o odpowiednich kwalifikacjach. Formuła Nagrody Gdynia marginalizuje Gdynię. Nie jest więc chyba przypadkiem, że na imprezach towarzyszących wręczeniu Nagrody mającej w nazwie miasto - fundatora, nie było ani jednego przedstawiciela znakomitego, gdyńskiego pisma Bliza, sopockiego Toposu i mniej znanego, ale zasłużonego Autografu z Gdańska. Trójmiejskie środowisko literackie nie pojawia się na imprezie w ogóle (poza galą finałową) i nikt tego nie oczekuje, wręcz przeciwnie. Większość z nich nie otrzymało także zaproszeń na finałowy bankiet. To nie kwestia konkurencyjności, bo owa nagroda nie jest przyznawana przez jakieś czasopismo, redakcję. To coś znacznie bardziej skomplikowanego, wyglądającego raczej na bojkot. Rosło mi przez cały festiwal wrażenie, że jestem w piosence Foreigner „Stranger in my own house”.

Dwa lata temu powiesiłem artykuł o tej samej nagrodzie - relację z rozmów z nagrodzonymi, które odbywały się jakiś czas po rozstrzygnięciu. Napisałem, że rozmowy z poetami były po prostu nudne. Miałem później przeświadczenie, że nadużywam narzędzi publicysty, było mi nieswojo. Otwieraliśmy portal, poruszałem się jak dziecko we mgle. Od tego czasu sporo widziałem, słyszałem, czytałem. Ku mojemu zaskoczeniu wracają te same spostrzeżenia (nie tylko moje, było kilkanaście głosów po ostatnich spotkaniach). Prozaicy i eseiści mają coś do powiedzenia. Poeci - nic, a prowadząca rozmowy krytyk była wyraźnie w kłopocie - o co ich pytać. Wyjątkiem była Eda Ostrowska, która po prostu przeczytała kilkanaście wierszy i pozostawiło to nie najgorsze wrażenie. Może powinien się tym zająć jakiś badacz, psycholog, określić na ile to sprawa introwersji, na ile nieprzysiadalności, a na ile szarlatanerii. Może poezja polega na dawaniu pretekstów i w tym geniusz twórcy - że rozszczelnia, a nie prowadzi (jak dawniej). Ale nawet rozszczelnienie wymaga pewnej spostrzegawczości i po tym, co widziałem, zastanawiam się, czy to aby na pewno spostrzegawczość poetów, czy raczej zmobilizowanych do ekstremum krytyków. Zdecydowanie wyjątkiem był Piotr Sommer, którego można było słuchać z prawdziwą przyjemnością.

Sławomir Płatek

 

Relacje z pozostałych dni Literaturomanii:
Literaturomanie w Gdyni – dzień pierwszy
Literaturomanie w Gdyni – dzień trzeci

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.