Black metal (czarno widzę)

W filmie „Kłamca, kłamca” jest taka scena, gdzie nowy facet głównej laski próbuje zabawić jej syna. Wcześniej tata skutecznie straszył go (ale tak dla zabawy, młody to uwielbiał) „szponem”, zwyczajnie z ręki robił tego szpona. Teraz nowy tatuś próbuje tej samej sztuczki, ale… no jakoś inaczej. Młody najpierw wygląda na znudzonego, a potem na zniesmaczonego. A stary próbuje się ratować tekstem „to jest szpon… masz się bać!”.

To jest cała heca z black metalem. Oni mówią „teraz masz się bać” albo „teraz ma być smutno”. Odwalanie roboty. Całe ich rzemiosło muzyczne sprowadza się do powielania stereotypów. I to takich z gatunku podstawowych. Że akord molowy jest „smutny”, a durowy „wesoły”, że mrok jest „straszny”, że zło jest „brzydkie” itd.

Hałas jest wyrażany hałasem, smutek – smętnym zawodzeniem, patos jest patetyczny, potwory – potworne. Jeśli wokalista chce jakoś zobrazować krzyk, to… krzyczy. I bynajmniej nie jest to robione źle. Instrumentaliści często grają bardzo sprawnie, a growlowcy mają stalowe gardła. Cóż z tego, skoro przedstawiony świat jest jednocześnie brzydki i wyidealizowany. Brzydki, bo to z założenia „brzydki” metal. Wyidealizowany, bo patos nigdy nie jest tak patetyczny, krzyk tak krzykliwy (growlowy), smutek tak smętny itd. Może jedynie w bajkach dla dzieci. Otóż to. Blackmetalowcy piszą bajki i to zwykle najeżone uproszczeniami, jeśli nie, wręcz – dziecinadą. Bo jak inaczej traktować tego rodzaju granie: najpierw ilustrujemy melancholijny wieczór (pobrzdękując jakiś molowy akord z klawiszowym podkładem zerżniętym bezpośrednio z jakiegoś horroru). Potem smętna dziewica zawodzi za swoim ukochanym (damski wokal, cieniutki głosik jakiejś studentki ze sznytami na nadgarstkach i ośmioma kolczykami w lewej brwi), po czym dostajemy sygnał, że zaraz stanie się coś potwornego (mocno przesterowana gitara i „wybuchające” bębny, a następnie wpada ryczący potwór (uorrauorraaauorrraaaa wydziera się growlem męski wokal niczym Tygrysek z Kubusia Puchatka). Nastrój grozy podkreślony nawalaniem perkusisty 400 razy na sekundę i bardzo mocno przesterowanymi gitarami, męski wokal drze się coraz bardziej drąco, kobiecy (prawdopodobnie dziewica wstępuje do nieba) ćwierka coraz ćwierkliwiej. Bębny zwalniają, walą teraz buch!… buch!… buch!… dołączają smyczki… wystarczy? Jakbym oglądał japońską kreskówkę z potworami. W latach 70, w przedszkolu przeżywaliśmy rysunkową „Załogę G”. No to jest ten sam poziom przedstawiania spraw i budowania emocji.

Może po prostu życie uczy, że takich uproszczeń nie ma. Patos, dramat, kontemplacja – to wszystko istnieje, ale ma kompletnie inną twarz. Werterowski romantyzm jest kiczem, powtarzam to i będę w kółko. Nie ja to wymyśliłem, toteż nie mam oporu, że palnąłem bzdurę. Ale człowiek, który mi to powiedział – oświecił mnie. Sam bym nie miał odwagi.

O patosie i dramacie można rozmawiać językiem Różewicza i powojennego Miłosza, można je rozważać na przykładach filmów tzw. polskiej szkoły. Można wreszcie poszukać muzyki, w której nie operuje się pozorami, uproszczeniami, nie odwala się roboty. Ode to Venus, Niemena. Lizard, King Crimson. OM 1 i 2 Queensryche (chociaż 1 ma parę słabszych miejsc, ale nie schodzi poniżej poziomu przyzwoitości). W końcu taka perła jak Awaken z płyty Going for the One, Yes, a grozę ciekawiej oddają opisane tu wcześniej Recoil, czy Diamanda Galas. I inni 🙂

Dam jeszcze jeden przykład. Naoglądałem się w życiu (za młodu w kościołach, potem w publikacjach religijnych, w końcu w pop kulturze) przedstawień demonów. Paskudne gęby z rogami, zdeformowane tolkienowskie orki przypominające prosiaki, różne, różne brzydactwa, które miałby być bardzo straszne. Nie działało, ale pewnego razu w jednej z książek trafiłem na inne wyobrażenie Szatana. Przystojny blondyn o twarzy oficera gestapo z falującymi włosami, w długiej białej szacie. Wtedy na chwilę ogarnęło mnie przerażenie.

Przykład nie ten, który opisywałem (nie mogę tego znaleźć), ale też niezły, acz bez facetki. Przy okazji – to, co teraz nazywa się black metalem często nie ma wiele wspólnego z dawniejszymi wyobrażeniami. Ale tu, jak mówią znawcy – klasyk. Strasznie straszny, no.