„dlaczego deep purple nie grają child of the time”

 

To jest dosłownie zacytowany wynik z wyszukiwarki, po którym ktoś trafił na mojego bloga. Zdarzają się takie wyniki wyszukiwania, które aż się proszą, żeby do nich dopisać artykuł. Bo akurat o tym nie pisałem i szukający raczej nie znalazł u mnie odpowiedzi. Proszę więc, zainspirowany pytaniem – odpowiadam:

Prześledziłem dostępne programy koncertów z ostatnich 10 lat i faktycznie, Child in Time (tak brzmi prawidłowo tytuł piosenki) nie ma. Zanim spróbuję to wyjaśnić, parę słów o samym utworze.

Uznawany jest za największe dzieło Deep Purple i jeden z najlepszych, najważniejszych i naj-w-ogóle – utworów w historii rocka. Definiowanie go jako „ballady” jest dziwactwem, trzeba pamiętać, że pod koniec lat 60. nie było tak prostackiej definicji hard rocka, jak później precyzował Blackmore w Rainbow. Mieszały się przeróżne wpływy psychodelii i prog-rocka, wydłużanie utworów, zmiany tempa i dynamiki były kanonem a nie świętem.

To jednak, co „rozwaliło” wszystkich, to eksperymenty wokalne Iana Gillana. Był to śpiewak o tenorowej skali i nieopisanie czystej, potężnej emisji. Absolutny brylant, rzadki talent. Jestem zdania, że to najlepszy głos rocka od Woodstock do końca lat 70. czyli wtedy, kiedy konkurencja była największa. Głos miał niezwykle silny, była to jednak siła bez wysiłku. Paradoks. Dar, którego nie miał Coverdale (nadrobił ciężką pracą przez lata). Porównując ich obu, właśnie praca rzuca się w oczy głównie. Coverdale miał mniejszy talent (czy nawet anatomicznie nie był tak predestynowany), uzupełnił go olbrzymim wysiłkiem w ćwiczeniach. Gillan postępował dokładnie odwrotnie. Stopniowo tracił i barwę, i skalę, jakby niezupełnie się tym przejmując. Coverdale do dziś wyciąga wszystko.

Wielu wokalistów rocka posługiwało się specyficznym, męskim głosem zwanym falset. To pozostałość po mutacji, fragment dziecięcego dyszkantu, około oktawy wyższy niż „normalny” głos dorosłego mężczyzny. Falseciści zastępują także dawnych kastratów w ich partiach operowych. Prawie nigdy zresztą nie jest to głos o tej czystości i sile, jak prawdziwy męski sopran u tych, którzy nie przeszli mutacji. Sławne „laaa laaa laaa” Davida Byrona z Uriah Heep w July Mornig i innych utworach jest najlepszym przykładem. Popiskiwania, raczej komiczne. Falsetu używał często wokalista King Diamond, inni czasem też, ale rzadko. Piszczący falset nikomu chwały nie przynosi. Należy go też odróżnić od bardzo wysokiego tenoru, wyższego niż teoria przewiduje (u kobiet byłaby to pełna skala altu), którego używał m.in. Robert Plant, David Coverdale, Steve Walsh czy Czesław Niemen. Sęk w tym, że falset Gillana nie był piszczący. Był pełny, wybrzmiały, przejmujący i nikt z tych, co w późniejszych latach „wyciągali” partie Child in Time w coverach, nie zrobił tego z równym mistrzostwem. W moim prywatnym odczuciu barwa jego wokalizy w tym i innych utworach na początku lat 70. nie ustępowała znakomitym sopranistkom dysponującym tzw. sopranem dramatycznym. Oczywiście znawca opery obraziłby się być może. A może nie.

Gdzieś około 1972 roku Gillan ostatecznie wypracował stabilną barwę i przestał fałszować, co jeszcze rok – dwa wcześniej bywało u niego irytujące. Wytrzymał tak parę lat i zaczął tracić to, co się traci najpierw – skalę. Wielu wokalistów imponujących w młodości rozpiętością ambitusu, z czasem zaczyna mieć problem z zaśpiewaniem własnych utworów. Gillan jednak tracił także barwę. Jego śpiew na Perfect Strangers, to… łabędzi śpiew, któremu i tak już daleko do tego sprzed dekady. Kiedy Joe Lynn Turner zastąpił go przy mikrofonie, muzyka Deep Purple stała się słabsza, ale śpiew – nareszcie brzmiał tak, jak powinien brzmieć w rockowym zespole.

Plotka głosi, że Blackmore jako powód pozbycia się Gillana podawał „brak głosu” i chociaż wiadomo, że tłem konfliktu były sprawy prywatnych napięć między nimi, to argument nie był bezzasadny. Gillan śpiewał już bardzo źle, inna sprawa, że Blackmore grał wówczas chyba jeszcze gorzej niż Gillan śpiewał.

Child in Time w tych okolicznościach nie miało racji bytu. W latach 80. i 90. na koncertach najwyższych partii sopranowych Gillan nie wyciągał, powtarzał te odrobinę niższe, a główną linię prowadziła gitara – o kilka półtonów wyżej. W ten sposób brzmiało podobnie jak w oryginale, chociaż głosu nie starczało. Wręcz można powiedzieć, że brzmiało bogaciej ze względu na polifoniczny dwugłos. Potem jednak było jeszcze gorzej, nawet wspomaganie zespołu nie rekompensowało rażąco złego śpiewu.

Wklejam wersję z 1995 roku, na której słychać tę utratę skali i ratowanie jej gitarą Morse’a, który zresztą zagrał tu świetne, dynamiczne solo. Nieco później, w 1998 nagrano ostatni album, na którym Gillan radził sobie dobrze, powiedziałbym wręcz, że przeżył krótki renesans, tak dobrze nie brzmiał od Perfect Strangers – chodzi o płytę Abandon. Od tego czasu można w dość ogólnikowy sposób stwierdzić, że już niczego nie zaśpiewał. Zobaczymy jednak co pokaże na nowej, zapowiadanej na 2013 rok płycie Purpli.

Ciekawostka – w roku bodajże 1976 Ian Gillan nagrał jedną z kilku swoich solowych płyt… jazzrockowych. Nosiła tytuł Child in Time, zawierała tytułowe nagranie utrzymane w konwencji fusion. To był w ogóle cykl ciekawych płyt. Później Gillan poszedł już w hard rock i „wypłynął” nieco takimi albumami jak Toolbox. Pokazał jednak, że dopóki miał głos, sprawdzał się nawet w okolicach jazzu. Dla ciekawych podaje tytuły tych płyt:

Child in Time

Clear Air Turbulence

Scarabus

Sam utwór wiąże się z jeszcze jedną ciekawostką – źródłem inspiracji. Ale o tym przy innej okazji. A teraz już obiecany link z 1995 – to i tak jeden z lepszych „późnych Gillanów”. Oceńcie sami:

 

2 myśli na “„dlaczego deep purple nie grają child of the time””

  1. „Sam utwór wiąże się z jeszcze jedną ciekawostką – źródłem inspiracji”…”źródło inspiracji” brzmi tutaj jak eufemizm, biorąc pod uwagę podobieństwo…ale, to już Twoja opowieść Sławku, w tym miejscu przerywam…:)

    1. 🙂 to prawda, jest to pewien eufemizm 🙂 ale że sprawa niemal od początku była jawna, to… no zresztą 🙂

Komentarze zostały wyłączone.