Afera! poezjo-podobny wyrób sprzedaje się w Empikach, podczas gdy najlepsze polskie wiersze wychodzą w nakładzie po 400 tomików i leżą na półkach u wydawcy lub pod łóżkiem autora.
Jedni mówią o upadku obyczajów, inni w tonie artykułu Franaszka sprzed paru lat stawiają problem po stronie środowiska:
„(…) docenienie wkładu obu tych książek w poezję i literaturę wymaga rzeczy najtrudniejszej w świecie: odłożenia na bok ego i przyznania się do porażki” pisze Michał Małysa. Pytanie tylko – jaki to rodzaj porażki? Finansowej? Naturalnie, choć wciąż są dobrzy poeci potrafiący zarobić na sprzedaży tomików. Z pewnością jednak mniej niż Ciarkowska, a i tak rzadko się to trafia. Porażka promocyjna? Owszem, także. Jednak i bez tych dwóch beznadziejnych tomików zdarzają się nam poeci celebryci, niektórzy nawet stosunkowo wysoko cenieni w „profesjonalnych” środowiskach; pisałem o tym kiedyś w cyklu hot-spot. Powtarzam jednak pytanie: czy o taki sukces chodzi?
Oczywiście, jak pisze Małysa to może zaboleć w taki najzwyczajniejszy ludzki sposób. Każdy, kto wydaje książkę, chciałby, żeby ta książka była czytana, nawet jeśli oficjalnie opowiada brednie, że ma to gdzieś. Nie, nie ma gdzieś i martwi się, że przegrywa ze szmirą, powtarzam jednak: czy to naprawdę o to chodzi?
Każdy, kto trochę interesuje się kinem kiedyś w życiu trafia na film Złodzieje rowerów. Uważany za arcydzieło neorealizmu włoskiego i w ogóle – arcydzieło kina – wywarł ogromny wpływ na wspomniany nurt, następnie na wiele innych nurtów, w tym na szkołę polską. Nie każdy jednak wie, że kiedy był pokazywany w kinach we Włoszech, sale były puste. Miał jeden z najgorszych wyników oglądalności w swoim czasie. Widziałem kiedyś tę tabelę i powiem szczerze, że filmów, które wtedy były oglądane po prostu nie znam, nawet nie pamiętam tytułów, większość z nich po prostu nie istnieje w historii kina.
Czy chodzi więc o sukces artystyczny? Przejście do historii, wywarcie wpływu, itd? Mogłoby się wydawać, że tak, bo tu Ciarkowska z pewnością jest na przegranej pozycji, jej wpływ na historię poezji (nawet polskiej) będzie mniej więcej taki, jak wpływ filmu Bitwa pod Wiedniem na polską kinematografię. Będzie się o tym mówić dość długo, ale bez przesady, i za każdym razem z zażenowaniem. Każdy z autorów wydających po 400 egz. swoich tomików ma większe szanse „się zaznaczyć” niż Ciarkowska. Czy jednak na pewno o to chodzi? Byłoby to trochę próżne, ale ludzkie, zrozumiałe. Ale może jeszcze inaczej.
Ilu z Was, czytających to jest muzykami? Niewielu, doprawdy, a jednak nie boli Was trochę, że Polacy zamiast wahać się między Bachem, Schonbergiem, Rush i White Stripes po prostu wybierają Zenka Martyniuka? Że jednak nie znają Złodziei rowerów, za to chodzą stadami na Botoks? Tak po prostu społecznie, patrząc na ten naród nie martwi Was jego prymitywizacja, uwielbienie dla złej literatury (nie mówię – prostej, przystępnej, mądrej, tylko po prostu złej, właśnie jak Chłopcy których kocham)? Bo mnie na przykład to martwi. Może więc chodzi o sukces „zaangażowany”, może martwimy się porażką tego biednego społeczeństwa, a nie naszą?
Zanim powiem co o tym myślę, krótkie podsumowanie progresywne: tak, z pewnością poeta to taki artysta, który generalnie zbiera porażki. Szanse na sukces medialny, finansowy czy na zapisanie się w historii są prawie żadne. Wiecie ile ludzi zna tak ważnego i znaczącego poetę jak np. Marcin Baran? Mniej więcej tyle samo, co tak mało znanego poetę, jak Sławomir Płatek, nieistotnego w historii polskiej poezji (choć życie czasem zaskakuje). Będąc poetą przez 5 minut bardziej znanym łatwo pomyśleć, że jest się kimś ważnym i zacząć zadzierać nosa, dlatego na szczęście przychodzi Ciarkowska i pokazuje miejsce w szeregu – medialnym i finansowym.
Ale nie artystycznym. Tak naprawdę nagroda Nike i rekord sprzedaży beznadziejnego tomiku są warte mniej więcej tyle samo. Jedyny sukces, na jaki liczę, to napisanie dobrych wierszy i wydanie dobrej książki. Można mieć stu czytelników, choć wolałbym więcej. Może się sprzedać 5 egzemplarzy, choć wolałbym więcej. Może ta książka nie dostać żadnej nagrody, choć oczywiście wolałbym, żeby dostała. To musi być jednak dobra książka i nie zamienię tego sukcesu na żaden inny. To żadne odkrycie, że Martyniuk, Vega i Ciarkowska mają większe szanse komercyjne. Chińskie zupki też sprzedadzą się lepiej niż zdrowy obiad w dobrej restauracji. Michał i inni: to nie jest porażka, bo mówiąc językiem sportowym startujemy w różnych konkurencjach. Szanujmy się.
Dawno nie czytałem równie żałosnego i pretensjonalnego tekstu, pełnego niedorzeczności. Mówi się, że papier przyjmie wszystko, jak widać – cybeprzestrzeń również, czego dowodem są te napuszone wywody pana pseudokrytyka Płatka.
Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Byłbym wdzięczny, gdyby ta bezkompromisowa krytyka była poparta jakimiś faktami czy argumentami. Na razie przeczytałem jedynie napastliwe ogólniki.
Nie sądzę, żebym doczekał się rzeczowej rozmowy, ale internet, jak sam Pan wspomniał, przyjmie wiele.
PS. Nigdy nie podawałem się za krytyka literackiego, więc pseudo-krytykiem też nie mogę być.
A, przy okazji, być może wiosną będę miał spotkanie autorskie w Poznaniu. Z Suchego Lasu nie jest tak daleko, zapraszam do rozmowy, o ile będzie Pan miał do powiedzenia cos więcej niż inwektywy.