Klęska

Kiedy byłem małym chłopcem, uczono mnie od przedszkola o wojnie obronnej we wrześniu 1939 (niemiecka nazwa tej wojny to „kampania wrześniowa”). Mówiono o tym wiele, podkreślano bohaterską postawę (tak, wciąż istnieją takie zwroty, jak „bohaterska postawa”) obrońców Westerplatte, Oksywia, Wizny, Warszawy, ale było też mnóstwo źródeł, które pokazywały akcje ofensywne. Bzura, Kock, polskie lotnictwo, które na dobrą sprawę nie poniosło klęski, bo straty były równe po obu stronach, pomimo nieprawdopodobnej przewagi niemieckiej.

To wszystko jednak było stosunkowo mało istotne. Były obchody, było rysowanie żołnierzy i czytanie komiksów, były filmy, potem książki. Ale największe obchody, jakie pamiętam, to był ósmy maja, rocznica zwycięstwa. W ogóle akcentowano zwycięstwa. Lenino (po negatywnej propagandzie lat 90. zrehabilitowane jednak jako zwycięstwo, co nie każdemu się podoba), Wał pomorski, Kołobrzeg (wspaniała batalistyka w Jarzębinie czerwonej), a nawet duma z dywizjonu 303 i Dywizji Maczka zdobywającej Wilhelmshaven – nie robiono z tego tajemnicy, to nie były lata 50.

Oczywiście, panowała patologia w wojsku (do dziś zresztą panuje na różne sposoby), ale propaganda opierała się na ideologii zywcięstwa. To był imperatyw, dlatego zdawkowo mówiono o Powstaniu Warszawskim i Westerplatte, chociaż absolutnie nie zamiatano pod dywan i nie ukrywano. Pod dywan zamiatano rok 1610, 17 września 39, Katyń. Ale propaganda była ustawiona na zwycięstwo. A trzeba przypomnieć, że w latach 70. i 80. mieliśmy taką armię, że każde mocarstwo na świecie zastanowiłoby się pięć razy, zanim by wydało wojnę bez użycia broni atomowej.

Zapaść polskiego wojska trwa już długo i nieprędko się skończy. Wszystkie „ekipy rządzące” przyczyniały się do tego, PO zachowywała się fatalnie, ale to co się dzieje za rządów PiS przechodzi wszelkie pojęcie. Kopiują jeden do jednego II RP. Z jednej strony rozwalanie armii (wyczyny Macierewicza nie dają się opisać w żadnym ludzkim języku), z drugiej – kult klęski. Żołnierze wyklęci, próba zagarnięcia roli „dyżurnej ofiary” w miejsce Żydów, w końcu ustawiczna budowa mitu założycielskiego wokół makabrycznej katastrofy w Smoleńsku.

Jedyna różnica polega na tym, że w 1939 roku polscy poborowi mieli wysokie morale, nie bili ludzi na imprezach sportowych, kadra oficerska wywodziła się z arystokracji (nawet jeśli nadużywała przywilejów), kto oglądał Jutro idziemy do kina i Westerplatte Różewicza, to wie. A teraz mamy armię ze sprzętem tak samo przestarzałym, jak w 1939, tylko mentalnie naród zbydlęciał. I kult klęski, a budżet idzie na pensje, nagrody i kapelanów. Owe sławne 2%.

Nad Berlinem były tylko dwie flagi. Radziecka i Polska. Dużo wokół tego zamieszania i nieporozumień, polskich flag było kilka, podobno Polacy pobili się z Rosjanami na Reichstagu, ale to był mit założycielski mojego pokolenia i kilku wcześniejszych. Teraz najważniejsza jest katastrofa i modlitwa.