Lublin jest zwierzęciem

Nie wiem, czy to skromność tej edycji Miasta Poezji (organizatorzy nie dostali dotacji), czy jakieś inne, prywatne okoliczności mnie tak nastroiły. To prawda, że mniej spotkań to więcej czasu dla siebie. Byłem tu niecałe trzy dni, a naspacerowałem się więcej niż przy tygodniowym pobycie, bo i tak długie mi się przytrafiały. Były to jednak edycje zawalone od rana do wieczora bardziej i mniej oficjalnymi spotkaniami, rozmowami, sprawami do załatwienia.

Zostałem więc znienacka sam na sam z Lublinem. Dziwny to był dla mnie czas. To wciąż moje ulubione miasto na świecie, także mój ulubiony festiwal. Szczerze jednak muszę dodać, że przyjeżdżałem tu także z powodów czysto osobistych, niezwiązanych z poezją i było to dla mnie równie ważną motywacją. Nie miałem dotąd kiedy pomyśleć, że te osobiste powody przecież dawno już przestały być aktualne. Sama wiedza nie wystarcza, to trzeba odczuć, mieć czas przerobić. Snułem się tak po tym Lublinie i zastanawiałem się, jak to się stało, że świadomość dociera do mnie dopiero po ładnych paru latach. I czy naprawdę nadal mam po co tu przyjeżdżać. Czy jeszcze chcę.

Lublin jest dla mnie miejscem kumulacji znaków, mam tu poukrywanych po kątach nieprzeliczone ilości wspomnień. Gdziekolwiek się ruszę, atakują mnie stężone emocje, atakują wściekle i nakładają się jedne na drugie. Tego już się nie da wytrzymać, jak pisał Pasewicz – można zwariować od tej gadaniny. Robię się tu kłębowiskiem sam nie wiem czego i ledwo nad tym panuję. Na tym etapie emocje przestają być pozytywne i negatywne, są jedynie przytłaczająco silne.20160603_154255

W tym poczuciu, wewnątrz niego, siedziało jeszcze inne, drugie poczucie – nieokreślonego schyłku, taki dekadentyzm czy katastrofizm, który z pewnością nie ma nic wspólnego z samym festiwalem. Po raz pierwszy po prostu pomyślałem, że poezja jest dla mnie wyeksploatowanym złożem. Że nic więcej już tu dla siebie nie znajdę. Że wziąłem z poezji wszystko, co miałem do wzięcia. Jesienią wyjdzie mój nowy tomik, ale to są wiersze sprzed dwóch – trzech lat. Przez ostatnie trzy lata napisałem tylko cztery teksty i nie mam pewności, czy to są dobre utwory. Przestają mnie interesować spory o debiuty, nagrody literackie. A że jest to obieg przede wszystkim towarzyski (bynajmniej nie literacki ani rynkowy), przestaje mnie też interesować życie towarzyskie poetów. Pozostało mi parę pięknych przyjaźni, parę dobrych znajomości i paru wrogów, choć są to wrogowie nie takiego formatu, z jakiego byłbym dumny (w przeciwieństwie do przyjaciół, więc bilans, jak by nie patrzeć, jest pozytywny).

Ostatniego wieczoru umawiałem się z paroma młodymi poetami z grupy Nowy bruk na festiwal Fala poprzeczna. Zdejmuję to ze swojej głowy i zostawiam im – ja będę tylko pomagał, ale o niczym nie decydował. Wydawało mi się, że postawiłem sprawę w miarę przejrzyście i merytorycznie, ale jedna z dziewczyn powiedziała, że brzmiało to tak, jakbym odczytywał testament i za chwilę miał sobie strzelić w łeb.

Najpierw zacząłem zaprzeczać, tłumaczyć, że nic z tych rzeczy, ale później pomyślałem, że jednak coś w tym jest. Z jednej strony – co to jest trzy lata bez pisania, skoro wcześniej wydało się cztery tomiki w cztery lata. Może więc wrócę do pisania, a może nie. Gdybym już nie przyjechał na kolejne Miasto Poezji ani na kolejne, ani na żadne inne, to chcę podziękować tym, którzy mnie tu zapraszali, którzy przyjeżdżali ze mną i tym, których tu spotykałem. Może czas zrobić przerwę, nie wiem. Mam teraz rok czasu, żeby to przemyśleć, a wyjeżdżam z wielkim materiałem do przemyślenia. Czas, jak zawsze, rozstrzygnie.

3 myśli na “Lublin jest zwierzęciem”

  1. Nie uwolnisz się od pisania, bo chęć popełnienia tego szaleństwa jest podobna takiej niedorzeczności, że nie chciałbyś dostrzegać, czuć, mieć tych momentów w życiu, które dają sens jestestwu.

    Pozdrawiam.

Komentarze zostały wyłączone.