To wszystko nic więcej niż szereg zbiegów okoliczności, do tego w sumie nieważnych, ale jednak dają do myślenia.
Parę dni temu w ramach łatania dziur w historii kina i jednocześnie w ramach próby zrozumienia fenomenu, jakim są Niemcy z ich skłonnością do zbiorowego transu, tego swoistego narodowego dance macabre, oglądałem Doktora Mabuse. Ze wszystkimi wadami kina niemego (nieuzasadnione dłużyzny, o czym jeszcze wówczas nie wiedziano, kierując się intencją podniesienia realizmu, a także napisy w miejscach, w których są niepotrzebne i brak tam, gdzie by się akurat przydały), jest to znakomity i wiarygodny dreszczowiec – zarówno w warstwie dosłownej, jak i symbolicznej. Mniejsza o to.
Doktor Mabuse jest przestępcą. Wdziera się w niemiecki porządek publiczny z czymś, czego nikt nie rozumie i wprowadza niemałe zamieszanie. Kończy się ten film – prawzorzec wielu innych dreszczowców – sceną, w której policja Republiki Weimarskiej nie jest w stanie poradzić sobie z szajką ostrzeliwującą się z kamienicy i wzywa na pomoc wojsko. Przyjeżdża wojsko – to przemycony po cichu postulat, że wojsko w Niemczech jest niezbędne, a jak wiemy, liczebność armii niemieckiej była wtedy ograniczona w wyniku kontroli Ententy. Kilkudziesięciu facetów w hełmach i mundurach prawie takich samych, jakie znamy z Czterech pancernych, czy Miasta 44 oraz prokurator wyglądający jak pierwowzór tajniaka z Gestapo, z niemałymi problemami pacyfikują tę rewoltę.
Zupełnie przypadkiem oglądałem to pierwszego sierpnia, parę dni temu, w 71 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Oglądam i widzę, jak „bandyci” ostrzeliwują się z nielegalnie zdobytej broni ręcznej, a niemieckie wojsko po kolei zdobywa pomieszczenia, zabijając obrońców. W końcu ich przywódca próbuje uciekać ukrytym przejściem podziemnym, chce się przedostać do kolejnego schronu… kanałami. Zostaje osaczony i pojmany.
Historia zakpiła z tego filmu. Zajmowała się nim, owszem, krytyka szkół psychoanalitycznych, bo aż się o to prosił. Ale nie spotkałem się nigdy z wątkiem tak „heretyckim”, jak doktor Mabuse w pozycji bohatera pozytywnego. Być może gdzieś w czeluściach Od Caligariego do Hitlera Kracauera jest taka myśl, sprawdzę to. A może nie ma. Niewykluczone jednak, że „maszyna” Fritza Langa, ta, która wzbudzała strach w Metroplis jest tą samą maszyną, która wzbudza zaufanie w Doktorze Mabuse, tego samego Fritza Langa. W tym drugim obrazie maszyna ma ludzką twarz, słabości i wątpliwości, kibicujemy jej. To maszyna prawa, porządku społecznego. Ta sama maszyna, ten miły prokurator Wenk zacznie nam niedługo wszczepiać chipy pod skórę, a już teraz archiwizuje wszystkie nasze esemesy i czaty na facebooku. Boi się doktora Mabuse.
Może Niemcy próbowali w ten sposób pozbyć się traumy swojego romantyzmu, tych wszystkich Królów elfów (czy też olch), wszystkiego tego, co było nieuchwytne, a więc poza „maszyną”, której w końcu ulegli, przeprowadzając się do „metropolis”. A nie było piękniejszego romantyzmu niż polski, nie piszę tego jako Polak, tylko jako czytelnik, widz, słuchacz. Może tego bała się Maszyna tworząc obraz mimowolnie proroczy. Przypomina się Hans Castorp, ale nie ten z powieści Manna, tylko ten z powieści Pawła Huellego, ostrzegany przed zderzeniem ze słowiańszczyzną.
Być może „bandyta”, symboliczny doktor Mabuse, geniusz, uczony, „nawiedzony” wcale nie był taki, jakim nam go pokazano. Może nie fałszował pieniędzy, a był to tylko zarzut spreparowany, propagandowy (tak, Wielki Kryzys i Wielka Inflacja, wojna celna, wszystkiemu są winni Żydzi i Słowianie, którzy fałszują niemieckie pieniądze i uwodzą niemieckie kobiety), może to po prostu był „typ” (mową antropologii kultury), którego Niemcy nie byli w stanie kontrolować i nawet pacyfikacja przy pomocy żołnierzy w mundurach i hełmach, jakie znamy z Kanału nie odwołała tego stanu alarmu, lęku przed nieznanym. Czy niedługo potem nazistowskie filmy propagandowe nie pokazywały Żydów i Polaków niemal identycznie, jak demonicznego Doktora? Ale przez chwilę jest spokój, kobieta nie uległa demonowi, prokurator zaprowadził porządek, świat wydaje się stabilny i trwa.
Chyba, że cały ten świat to wizja doktora Mabuse, w której tkwimy, jak w Matrixie, zahipnotyzowani.
Super, dzięki za art:)