We are the world

Krótka notka, bo o jednej piosence. Jednej, ale nagranej przez „supergrupę” powołaną tylko na jedną noc.

Lata 80., jak każda dekada, wywołują kilka charakterystycznych skojarzeń. Gwiezdne wojny w kinie i „gwiezdne wojny” Reagana, stan wojenny, natapirowani, wąsaci faceci i głód w Afryce. Matki tłumaczyły swoim dzieciom, że mają więcej jeść, „bo dzieci w Etiopii głodują”.

Rzeczywiście, przez Afrykę przechodziła wielka fala niedożywienia. Niejaki Harry Belafonte, muzyk o którym w sumie nic więcej nie wiem, zainicjował nagranie piosenki, w celu zebrania pieniędzy i dożywienia niedożywionych.

Piosenka przyniosła 63 miliony dolarów dochodu, który został przeznaczony na pomoc dla Afryki. Jest to suma wszystkich wpływów do dnia dzisiejszego. Mieści się w niej nie tylko należność ze sprzedaży singla, ale także darowizny i sprzedaż gadżetów. To nie jest wielka kwota. Pomoc humanitarna Unii Europejskiej dla krajów spoza Unii wynosi ponad miliard euro rocznie. USA ponoszą podobne wydatki. Nie w tym rzecz, ważniejszy był chyba gest, zapewne skłonił wielu ludzi do większej empatii, zainteresował media, zobowiązał polityków przynajmniej do jakichś symbolicznych działań. Poza tym był to rok 1985 i te wydatki były jednak mniejsze niż obecnie.

Co jednak bardzo istotne dla człowieka takiego jak ja – żyjącego w Europie i głodzącego się ewentualnie od czasu do czasu dla zdrowia: to jest świetna piosenka, tak normalnie, do słuchania. To jeden z przykładów wspaniałej współpracy Michaela Jacksona i Quincy Jonesa. Trzy najlepsze płyty Jacksona (Off the Wall, Thriller i Bad) produkował właśnie Jones. W napisaniu utworu brał udział także Lionel Richie.

Ładna melodia i dobra aranżacja dają miejsce na „wyżycie” wielu świetnym wokalistom. Większość z nich wywodziła się z jazzu, bluesa, rocka – stylów, w których bez „feelingu” nie można było się przebić, zwłaszcza kilka dekad temu. Niektórzy w międzyczasie poszli w różne odmiany pop, ale bez szkody dla głosu. Kilku z nich jest mi niemal obcych. Np. James Ingram znalazł się tam przypuszczalnie z tego powodu, że odbierał Grammy (piosenkę nagrano właśnie przy okazji „zlotu” w jednym miejscu wielu muzyków podczas wręczania nagród). Nawet bardziej popowi śpiewacy, jak Daryl Hall wypadają dobrze, a jednym z ładniej „pociągniętych” fragmentów jest partia Steve’a Perryego (tego z Journey). Miękko, melodyjnie zinterpretowana, wcześniej ćwiczona wielokrotnie, choć bardzo krótka (drugi filmik). Centralny punkt to niewiarygodny „dialog” między Steviem Wonderem i Brucem Springsteenem. Można by na podstawie tego fragmentu napisać obszerną pracę o historii bluesa i rocka. Barwa głosów, indywidualne podejście do melodyki, rytmu – tu słychać wszytko, od pierwszych nagrań Blind Willie Johnsona do późnego Skid Row, wszystko co „białe” i wszystko co „czarne”. Jedynym akcentem psującym całość jest histeryczny wjazd Cindy Lauper, która na szczęście dosyć szybko milknie. Nawet fałszujący Bob Dylan nie burzy harmonii, zresztą zastąpiony przez Raya Charlesa. Partie chóralne brzmią jak najlepsze spirituals. Słuchanie tego po prostu sprawia przyjemność. Miałem ostatnio dzień, w którym leciało w kółko.

Warto dodać może słowo o nowej wersji. Ta sama piosenka została nagrana ponownie w roku 2010. Tym razem w większości przez będących na fali młodych muzyków. Brzmi niestety słabo. To są albo głosiki przypominające adeptów prowincjonalnych domów kultury, albo przesadnie wyszlifowane i wyprane z naturalnego wdzięku. Co ciekawe, wbrew obawom wyrapowany fragment jest jednym z lepszych. Poza tym głównie flaki z olejem. Zbieranina nie tyle indywidualności o zróżnicowanych głosach, co dziwaków i hipsterów, których kariery są produktem mody i menedżerów. Czasem jest nudno (utwór jest długi), czasem komicznie, czasem irytująco. Oglądanie tej zbieraniny nieodparcie przypomina lamenty różnych purystów o upadku muzyki rozrywkowej i w ogóle wszelkich sztuk. Nie znoszę tetryków, którzy w kółko powtarzają, jak to dobrze było kiedyś, a jak źle jest teraz. Ale co mam pomyśleć słuchając tej galerii pudelków, nosicieli reklam i eksperymentów krawieckich?

Dlatego wklejam dwa stare filmiki. Jeden to oficjalne wideo do singla. Drugi to fragment sesji. Warto posłuchać i zobaczyć jak to wyglądało od zaplecza. Przy okazji widać kilka alternatywnych wersji jednego kawałka. Tyle roboty na tych parę sekund, a przecież występują zawodowcy! Pierwsza wersja jest makabryczna… I chyba jeden jedyny Jackson nie myli się ani raz.

1 myśl na “We are the world”

  1. I read a lot of interesting content here. Probably you
    spend a lot of time writing, i know how to save you
    a lot of work, there is an online tool that creates
    high quality, google friendly articles in seconds, just type in google – laranitas free content source

Komentarze zostały wyłączone.