Dzienniki rumskie 2

 

Jest niedziela. Dziwna pogoda, niby widno, a pochmurnie. Mróz. Piszę na zamówienie wiersz walentynkowy słuchając trzecią godzinę Rare Bird. Spałem krzywo. Coś mnie boli po lewej stronie. Wczoraj mnie bolało po prawej, ta zmienność chroni mnie przed poczuciem monotonii życia.

Rankiem lokalny ordynat czy inny panicz podjechał pod blok swoim wiśniowym BMW i zaczął chyba grzać diesla. Kiedy mieszkałem na Przymorzu tamtejszy ksiądz – terrorysta codziennie budził 5 tys. ludzi dzwonami o 6 rano. W Rumi jest lepiej. W niedzielę wiśniowe BMW przez 15 minut  budziło kilka bloków o 6.50, czyli o 50 minut później niż ksiądz. Panicz, dziedzic, czy tam inny Delfin zabawiając się pedałem gazu „sportowego” silnika wywołał gardłowe lub nosowe kurrrrrrrrwwwaaaaaaaaaaaaaaaa w różnych zakątkach bloku. Potem był już normalny dzień, a lokalny Hołowczyc wrócił około 10, wysiadł z BMW, zapewne dla niepoznaki przebrany za łysego dresiarza, żeby nie wzbudzać sensacji, że to książę. Drugą stroną karocy wydostała się na zewnątrz jego księżniczka, także przebrana. Wehikuł oddalił się w inny zakątek czasu, pewnie żeby wystudzić diesla przed następnym grzaniem, chwilowa belle epoque minęła bez śladu. Za to niedziela  wciąż trwa.

 

2 myśli na “Dzienniki rumskie 2”

  1. niedzieli chyba nie lubię jeszcze bardziej niż poniedziałku. ale Rare Bird lubię od zawsze:)

Komentarze zostały wyłączone.