Edyta Górniak zaśpiewała Nothing Else Matters. Kapłani i szeregowi wyznawcy religii o dadaistycznej nazwie „Metallica” uznali to za szarganie świętości i pewnie tylko chwile dzielą nas od pozwu o urazę uczuć religijnych.
Można do pozwu dopisać od razu mnie, bo uważam, że wykonanie Edyty Górniak jest lepsze niż oryginał, co nie jest znowu wcale tak trudne do zrobienia dla zawodowego muzyka. Piosenka jest niezła, ale nic ponadto.
Nie wszyscy może wiedzą lub pamiętają, że szarganiem „świętego thrashu” zajęła się sama Metallica. Kiedy ukazał się „czarny” album, fani uznali to za pop-metal, zdradę ideałów, komercjalizację, skok na kasę, okaleczanie gatunku. Nie wszyscy co prawda, ale widziałem tę wojnę o „soft-thrash”. Niektórym spodobała się lżejsza formuła skocznych lub naiwnie smętnych piosenek, które można było z dość czystym sumieniem zaliczyć do cięższych odmian metalu, a jednocześnie nie ruszać się poza obręb muzyki łatwo wpadającej w ucho. Z tej drogi Metallica już nie zeszła, czasem tylko jakieś drobne herezje na wszelki wypadek. Nothing Else Matters to utwór lekki w odbiorze, melodyjny, bazujący na szczerych acz pospolitych wzruszeniach. Idealny dla Edyty Górniak, która włożyła w niego trochę serca. I wciąż ma wspaniały głos.
Oryginał bowiem jest mechaniczny, poza solówką dałby się w całości zrobić na dość prostym programie muzycznym w komputerze z samych sampli i automatów. Jak zresztą większość twórczości patronów thrashu i ich naśladowców. Do tego kompletnie chybiony teledysk, mijający się zupełnie z nastrojowością piosenki. Na filmie chłopaki chwalą się drogim samochodem, rozrzucają widelcem jedzenie po podłodze i biegnąc po podwórku z gitarą na szyi próbują grać w koszykówkę. W przerwach grają na instrumentach, robiąc bardzo groźne miny. W równie złym smaku i równie „od czapy” jak video Perfect Strangers Purpli.
Tego właśnie feelingu, który Górniak zaprezentowała brakuje mi w większości metalu, jaki zagrano w ogóle. Jednak szorstkie, szczere dźwięki Master of Puppets dają się jeszcze słuchać, podobnie jak parę innych wynalazków z szerokiej rzeki metalu wszech odmian. Dobre momenty mieli niektórzy wykonawcy posądzani o grunge (Melvins, Alice in Chains), o heavy (Skid Row, Iron Maiden), o thrash (Slayer, Kreator, Megadeath), jednak metal ma przedziwną skłonność do dziecinnienia i manieryzacji. Ledwie się narodził w swojej współczesnej postaci (początek lat 80.), od razu zdziczał i wypluł z siebie takie mutanty jak Bon Jovi i Europe. Ten proces trwa do dziś. Cokolwiek ciekawego metal zrodzi, błyskawicznie jest przekuwane na papkę dla mas, bo masy, jak wspomniałem chcą się identyfikować z kulturą alternatywną (mhhhrrroczni metalowcy), jednocześnie konsumując muzykę o konsystencji czekolady z bitą śmietaną i truskawkami. Tu widzę źródło takich łopatologicznych wykładni „ciemnej strony”, jak black metal, death metal, doom metal. itd, itd. Rodzi się prog metal w dobrym wydaniu (Queensryche) i zaraz pojawia się wersja uproszczona (Dream Theater), a później upośledzona (Ayreon). Rodzi się thrash metal (Metallica), wkrótce pojawia się tania podróbka (też Metallica).
Spór o wykonanie Górniak przypomina mi szpan, który widywałem na wiejskich dyskotekach, kiedy pomieszkiwałem w górach. Około roku 1990 Modern Talking przestał być modny, stał się obciachowy. Bywalcy dyskotek słuchali wtedy Doktora Albana (jeszcze gorsza szmira), ale gardzili Bad Boys Blue i innymi „starociami”. Spór o wyższość Metalliki nad Edytą Górniak ma tyle samo sensu. Piosenkarka pokazała, że przeboje Metalliki z lat 90. nie różnią się od przebojów Bee Gees z lat 80. i ABBY z lat 70. Udowodniła to naukowo, w końcu pokazała prawdziwą naturę tej ckliwej i plastikowej, choć przecież ładnej piosenki. Chwała jej za to.
A propos. Całkiem lubię Bee Gees, czasem słucham w podróży albo robiąc kolację. Bardzo przyjemna muzyka. ABBY i „czarnej” Metalliki też czasem słucham.
Heh, mam dokładnie takie samo zdanie o Mettallice i Nothing Else Matters. Tę przesłodką piosenkę ratuje tylko solo, naprawdę dobre, niemettallicowe, „żarte”, brudne, pełne uczuć, co się ani Hetfieldowi, ani tym bardziej Hammetowi raczej nie zdarzało – dominuje u tych panów mechaniczne szybkostrzelne pitu-pitu. Nie zgodzę się natomiast co do Bon-Jovi. To żaden metal. To amerykańska skomercjalizowana odmiana hard rocka, w wersji pop – lekko, łatwo, słodko i przyjemnie (Sambora jest naprawde dobry, jeśli trzeżwy), tapirowali się wtedy wszyscy. Poza tym – lubię takie teledyski jak Perfect Strangers, naturalnie sam PS także.
czy Bon Jovi byli (są) metalowcami – to oczywiście nie jest jednoznaczne, może i bliżej im do hard rocka, ale z tego co wiem, wypłynęli na fali łagodniejącego metalu, a nie dziwaczejącego hard. chodzi mi więc bardziej o genealogię, a nie ostateczny efekt.
dzięki za odwiedziny 🙂
p.s. New Jersey nawet daje się słuchać, co daje Bon Jovi pewną przewagę nad np. Europe, którzy nie mają ani jednego albumu, jaki bym wytrzymał w całości.
Dokładnie ! Super Wpis 😉 !