Podpalacze i geniusze

Zastanawiałem się ostatnio nad różnicą – eksperyment i prowokacja. Jedno i drugie ma na celu przekonanie się, co będzie jeśli (…). Różnica polega na intencjach i przygotowaniu.

A sprowokował (nomen omen – prowokacja) mnie do tego wpis na blogu krytyka. Jeden poeta napisał umiarkowanie dowcipny „wierszyk” zakończony frazą „chuj z nimi”, w złym smaku i bez istotnego konceptu. Prowokacja. Otóż drugi odpowiedział mu innym wierszykiem, w którym frazę o chuju kieruje do autora tego pierwszego. Drugi wierszyk jest w jeszcze gorszym smaku, ale lepszy formalnie – ma budowę 5-7-5, co sugeruje, że autor chciał się zbliżyć do haiku. Mniejsza o to, parafrazując – chuj z nimi oboma.

A no właśnie nie, bo ów głupi „wierszyk” numer 1, którego autorem jest słaby poeta (acz nieprzeciętny prowokator) Piotr Macierzyński wywołał już co najmniej dwie polemiki. Tę przytoczoną powyżej i – znacznie lepszą, a również wierszowaną – polemikę Wioletty Grzegorzewskiej (LINK). Może też parę innych, o których nie wiem. Dali się sprowokować. Warto?

A może lepszym pytaniem niż „warto?” jest pytanie, czy da się tego uniknąć. Bo prowokatorów tyle, co mrówków i ciągle ktoś daje się nabrać. Trollowanie na forach internetowych jest najlepszym przykładem. Wystarczy walnąć coś głupiego i już się dzieje. Z ostatnich wynalazków sławny już felieton Przemysława Witkowskiego o zabijaniu starych poetów. Starych, to znaczy współczesnych, ale nieco bardziej starych niż Witkowski, który zresztą za moment sam będzie stary. (Pisałem już o tym TU).

Wszystko wskazuje na to, że Witkowski na dobrą sprawę sam nie bardzo wie, o czym mówi. Co parę lat przychodzą jacyś „młodzi”, którzy chcą wykurzyć jakichś „starych” pod byle pretekstem, czasem siląc się na naukowe nazewnictwo, ale to tylko pretekst. Rzadko jest w tym sensowna teoria, zwykle po prostu rozpychanie łokciami i walka o dominację. Witkowski generalnie plecie bzdury, ale… w tym co pisze jest jednak jakaś racja, nawet jeśli piszący jej nie ogarnia. Polemikę podjęli m.in. Joanna Orska, Julia Fiedorczuk, Cezary Domarus, Marcin Świetlicki i Jacek Bierut.  Może więc (wracając do pytania o paręnaście linijek wyżej) – warto?

Podobno jest coś takiego, jak kompleks Herostratesa i właśnie tym bym tłumaczył podobne wybryki. Najśmieszniejsze jest, że w ten sposób rzeczywiście można rozbić jakiś stereotyp, przejść do historii lub wytworzyć nowy punkt widzenia. To nie znaczy, że podpalacze są jakimiś Leonardami da Vinci zdolnymi swoim mózgiem zmienić bieg historii. Akropol zburzono nie dlatego, że jakiś geniusz wymarzył sobie nowy, piękniejszy. Był to akt wandalizmu, efekt wojny, a Perykles uparł się na odbudowę w znacznie potężniejszej formie. Fakt jednak jest taki, że najpierw ktoś rozwalił to mniejsze i gorsze, a dopiero potem ktoś inny postawił lepsze i większe. „Zawdzięczamy” więc dewastatorom lepsze w miejsce gorszego. Niektórymi z nich rządzi naiwna ciekawość – jak się wsadzi kij w szprychy, to może z roweru powstanie samolot? I trach. Życie jest niepojęte i raz na ileśset takich przypadków rzeczywiście – powstaje.

Inna wersja niż dewastacja: stałym motywem amerykańskich filmów jest jakiś mało rozgarnięty facet, który zupełnie niechcący mówi coś, co komuś obok nasuwa zupełnie niespodziewane rozwiązanie problemu, choć ów gamoń nigdy nie pojmie, co takiego właściwie powiedział. Jeśli problem się rozwiąże – chwała im obu.

Herostratesi mogą oczywiście idealizować swoje czyny, opowiadać, że podpalają, bo czas na zmiany, bo mają wizję nowych świątyń. Bo są głosem ludu. Bo walczą z korupcją, z komuną, z globalizacją, o wolny Tybet albo o prawo chomików do spożycia sałaty nie pryskanej pestycydami. W każdej rewolucji jest jakiś pierwiastek zwykłej rozpierduchy, a każda rozpierducha ma w sobie zalążek idei. Proporcje bywają różne, a nawet bardzo różne.

Jasne, że wolałbym, aby postęp odbywał się dzięki geniuszom, a nie wandalom lub przypadkom. Dzięki eksperymentom (też nie wszystkim), a nie dzięki prowokacjom. Ale prawa historii są nieubłagane, co naturalnie nie zmusza mnie do polubienia podpalaczy. Ani dla docenienia ich „twórczego wysiłku”, który jest niczym innym jak próbą zaistnienia na skróty. A nuż pomylą ich z geniuszami. A nuż chlapną jakąś teorię, która okaże się przełomowa. A nuż napisze o nich dziejopis. Zwykle jednak więcej popsują. Lecz i na to nie ma rady.