Andrzej Nowak – Polska bez TSA

Jest mnóstwo takich polskich płyt. Kawałek (zwykle jednoosobowy, czasem – kilku) oddziela się od niezłego (czasem znakomitego) zespołu i robi płytę solową. Niekiedy jest to kawałek doskonały. Jan Borysewicz. Jacek Krzaklewski z Perfectu. Andrzej Nowak z TSA. Kwaśniewski, którzy przewinął się przez Kult. Wszystkich łączy między innymi to, że robią bardzo słabe solowe płyty. Poprawne, ale szkolne, bez porywu, kurczowo przywiązane do konwencji, akedemickie lub po prostu mdłe. To dotyczy nie tylko gitarzystów. Hołdys, Markowski, Piekarczyk, Kora, jakaś plaga. Dziś o Andrzeju Nowaku właśnie, bo jest nowa płyta „Polska (urodziłem się w Polsce)”.

Nowak zrobił ją pod szyldem Złe Psy, jest to zespół przez niego założony. Nie dziwota, TSA niewiele robi, człowieka roznosi pewnie energia twórcza. Pierwszą płytę „Forever” (co to za tytuł? fatalny…) wydali w 2002 roku. Jest stylizowana na amerykański hard rock, tak sobie zagrana (poprawnie technicznie, ale nic więcej), bardzo źle zaśpiewana. Druga niewiele się różni. Jasne, brzmi inaczej, ale poza szablon nie wychodzi. To silenie się na amerykańszczyznę jest o tyle dziwne, że Nowak szeroko opowiada o swoim przywiązaniu sentymentalnym do ojczyzny, deklaruje też używanie polskiego sprzętu. I śpiewa po polsku, nawet cover Johnny B. Goode. Ale muzycznie usiłuje robić to, co Amerykanie i robi to słabiej niż oni.

Gitarzystą jest wybitnym. A raczej – potrafi być, bywa, może być. Widziałem go na żywo na festiwalu Hard Rock Heroes w zeszłym roku. Fenomenalna gra, doskonałe wyczucie publiczności, opanowanie sceny, brzmienie, feeling. Ale tam był z TSA. Żal flaki ściska, jak słyszę tego samego faceta, próbującego udawać jakiegoś anonimowego, szeregowego gitarzystę z USA, krzycząc, że kocha Polskę. Ani jednej porządnej solówki, niewiele ciekawych, energetycznych riffów. Ani jednego naprawdę ciekawego pomysłu muzycznego, który byłby świeży i „brał”. Jest głośno, ale to nie przekłada się na tzw. power. Wszystko schematyczne, a obrazu katastrofy dopełnia straszliwy śpiew. Żeby tylko śpiew. Ale teksty… wiem, że rock nie wymaga pisarstwa na poziomie Czesława Miłosza, ale do cholery gdzieś jest granica ględzenia. Pewien poziom grafomanii uchodzi już tylko w piosenkach disco polo do uwodzenia mało rozgarniętych gimnazjalistek na wiejskich dyskotekach. Ogromna większość opisywanej płyty epatuje opowieściami nie wartymi przytoczenia.

„kolorowy świat

ciągle kręci się

jak obejmiesz mnie

pomaluję cię”

Może nie byłoby tak źle, gdyby właśnie nie warstwa wokalno – słowna. Bardzo się rozczarowałem. I skoro już się powołałem na różne solowe popisy byłych członków różnych zespołów, to (podsumowując) mimo wszystko, z całym zestawem wad i słabości Borysewicz solo jest lepszy niż Nowak solo. Krzaklewski, Sygitowicz, Hołdys też. Chyba tylko Jackowski bez Maanamu i Yanina bez Sojki są tak słabi jak Nowak bez TSA. Ale! Ale chyba żaden z nich w swojej grupie nie był tak dobry, jak Nowak w swojej. Więc i takie cuda się zdarzają.

Jeden kawałek z pierwszej płyty: