O co właściwie chodzi z wolnością słowa

Temat ostatnio modny z powodu ACTY, faktycznie świat jest ruchomy, nie ma nic stałego. Wywalczone wolności są stale zagrożone, z drugiej strony czyha na nas anarchia, rozpad i zamęt. Stan równowagi jest chwiejny. Napięcie pomiędzy totalną inwigilacją i kontrolą a totalną rozpierduchą staje się coraz silniejsze. Jestem przeciwnikiem obu tych skrajności.

Jestem też przeciwny nadużywaniu zwrotów, które kuszą swoją pojemnością. Słowa – święte krowy – jak wolność, krzyż, naród itd – znakomicie się nadają do wykorzystania przeciw wolności, narodowi, ideałom. Wolność absolutna nie istnieje, ale ograniczenia uwierają tych, którzy czują się silni i mają ochotę dokopać temu lub owemu. Kiedy okazuje się, że owi kopani są silniejsi i bronią się nadspodziewanie skutecznie – agresorzy zaczynają lament nad upadkiem obyczajów. Tak, tak, stary „dobry” zwyczaj wymagania wiele od innych, a wybaczania wiele – sobie.

Przy pomocy słów doprowadzono już wiele narodów do upadku. Doprowadzono też wielu ludzi do ciężkich problemów, a nawet do śmierci. Sprawa jest prosta – ludzie broniący swoich praw do ubliżania innym, do pomówień, oszczerstw i wyzwisk biorą się zwykle z dwóch grup: albo właśnie chcą zrobić komuś krzywdę, ale nie mogą fizycznie (bo za to kara jest dość oczywista), więc usiłują osiągnąć ten sam skutek przy pomocy języka, albo zarabiają pieniądze na wyniszczaniu innych w mediach lub prywatnych rozmowach.

Co chwilę słychać protesty przeciw manipulacjom mediów i polityków, chociaż te manipulacje odbywają się przecież tylko w jeden sposób: słowem. Z jednej strony wznoszone są postulaty o nieograniczoną wolność słowa, z drugiej – walczy się z mobbingiem, który w większości dzieje się w sferze słów. Protesty przeciw cenzurze kończą się bardzo szybko w momencie, kiedy ktoś znajdzie w mailu swojego dziecka zaproszenia na www z dziecięcą pornografią. Rymkiewicz wymachuje krzyżem domagając się swobody wypowiedzi, w tym samym czasie, kiedy jedyną instytucją w Polsce stosującą jawną i szeroką cenzurę jest kościół katolicki (imprimatur). Prawica protestuje, kiedy zawiązuje się usta temuż Rymkiewiczowi, lewica – kiedy ucisza się księdza Bonieckiego. Jedni i drudzy są tego samego zdania, tylko w innych okolicznościach. Mamy do Amerykanów pretensje o „polish jokes”, że są w złym smaku i krzywdzące. W tym samym czasie ubliżamy własnym żołnierzom na misjach zagranicznych i wszczynamy awantury, kiedy protestują przeciwko temu. I jednocześnie czcimy „żołnierzy wyklętych”, którzy właśnie przez rodaków byli zaszczuci i właśnie za granicą walczyli. Skąd tyle niekonsekwencji?

Tak naprawdę rzecz się sprowadza do prostej i brzydkiej prawdy: te wszystkie wołania o wolność słowa i narzekania na chamstwo najczęściej mają jedno źródło: frustraci chcą bezkarnie móc przy****olić komu tylko mają ochotę, a jednocześnie chcieliby, żeby prawo lub obyczaje chroniły ich samych przed podobnymi aktami agresji.

W tym całym odwoływaniu się do paragrafów, idei, napinaniu się na produkcję sofizmatów i karkołomnych uzasadnień filozoficznych dla prostego zbluzgania bliźniego, zapomina się o jednym: jeśli, rodaku, wydzierasz się o wartościach, wolnościach, równościach i innych takich – zachowaj poziom, zwykłą kulturę, dżentelmeństwo, tzw. klasę. Nie ma smutniejszego widoku niż ubłocona świnia obrzucająca obornikiem jeźdźca za karę, że nie doczyścił eleganckiego konia.

2 myśli na “O co właściwie chodzi z wolnością słowa”

  1. Jak zwykle trafne spostrzeżenia co do natury sporów o „wartości”. A można zacytować kiedyś ostatnie zdanie? Oczywiście z podaniem autora. 😉

    1. cytować można zawsze, to się nie kłóci ani z prawem, ani z obyczajami 🙂
      cieszę się, że się podobało.

Komentarze zostały wyłączone.