Dzienniki rumskie 1

 

Odświeżam sobie serial Czerwony karzeł. 20 lat temu oglądałem go w telewizji lokalnej (zamiast chodzić do pracy, miałem nielimitowane godziny) i zaśmiewałem się na śmierć. Nadal mnie śmieszy. Jest piątkowy wieczór, odwilż. Za oknem syf i ciemno. Nie chce się ruszać. Trzeba jednak posprzątać ogródek. Między odcinkami. Ogródek za balkonem to jakieś 30 m2. Ogródek, w którym dawno nic nie rośnie oprócz trawy, którą za 15 zł. dwa razy do roku ścinają „na lewo” panowie z kosiarkami w czasie, kiedy ścinają także miejskie trawniki. Teraz jednak trawa jest bura i sflaczała, bo to luty, prawdziwy polski-rumiański luty, bez śniegu, ciemny, mokry i brudny. Spod stopniałych połaci wyłazi „produkcja” moich sąsiadów z wyższych pięter i rumskich przechodniów. 6 butelek od różnych piw, kilka puszek, opakowanie po tamponach którejś z moich sąsiadek, niedopałki (rzuca je jedna stara i brzydka małpa z 4 piętra, piramidy niedopałków), igła ze strzykawką, woreczki, całe stosy gnijącego jedzenia. Wypełnia się tym worek, jakieś 40 litrów. Po takim sprzątaniu przez tydzień jest czysto, później ktoś rzuci coś, inni zauważą śmieć i zaczną dorzucać. To takie jakby symboliczne „witamy w Rumi”.

Dzienniki rumskie dopiero się zaczynają, będzie gorzej, zostańcie z nami!

Witamy w Rumi!