Nikt nie woła (reż. Kazimierz Kutz)

 

Otworzono dwa kanały na youtube. „Tor”, z dość bylejakimi filmami (choć niektóre warto) i „Kadr” ze znacznie lepszymi. Proszę mnie nie potępiać i się nie śmiać, dziś po raz pierwszy oglądałem Nikt nie woła.

Kopalnia kadrów. Można by z tego filmu zrobić kilkanaście wystaw fotografii i każda byłaby kandydatem do wszystkich możliwych grand prix. Wiele ujęć jest zaburzonych. Mają w sobie zero cech ideału, ani śladu szkolnego trójpodziału i innych akademizmów. Jednocześnie – ani jednego błędu. Doskonałość, która nie ma żadnych przyjętych cech doskonałości. Są to kadry malarskie w pewien specyficzny sposób. Stare fotografie rodzinne i portretowe były modelowane kiedyś w charakterystycznym stylu. Na odbitkę nanoszono farbę. Powstawały takie pół-zdjęcia, pół-obrazy. To jest ten typ malarskości kadru. Tego nie przebił ani Wajda, ani Bertolucci, ani Wachowscy. A mówimy o skali arcymistrzowskiej.

Cała „teatralność” scenografii i ustawienie, sceniczność ruchu aktorów – są naturalne i przejmujące. To jest to, co znacznie później próbował robić Tarkowski w późnych filmach i uzyskiwał jedynie pozę, pretensjonalną napuszoność, fałsz. Tarkowski w takich filmach jak Ofiarowanie jest wręcz szkodliwy, artystycznie ląduje w kanale wobec Nikt nie woła.

Operatorem kamery był Antoni Nurzyński. Zdjęcia – Jerzy Wójcik. Obaj czytali Flauberta (Nie pytałem. Ale czytali, choćby w scenie z krową za drzwiami to widać).

Często pojawiają się asymetryczne kadry, podzielone dokładnie lub z drobnym dysonansem na pół – czyli zaburzające tzw. trójpodział, kadry wprowadzające pośrodku kolumnę zamiast interkolumnium. To są dwa filmy na raz. Te momenty są decydujące, chociaż trwają niekiedy ułamek sekundy. Może ja za mało wiem o filmie, ale z tego co ja wiem, to tylko Antonioni robił to czasem równie dobrze. Oba kadry jednego kadru płyną równolegle, nie znalazłem dotąd równie dobrej propozycji dualizmu w narracji filmowej. Miałem kiedyś przyjaciela, który robił takie zdjęcia.

Treść. Facet bez konkurencji. Marzenie faceta. Pytanie – co z tym zrobi. Odpowiedzią jest fabuła i jest to niegłupia odpowiedź. Bo i facet jest niegłupi, a dokładniej niegłupi jest scenariusz. Nie, to nie koniec, to tylko pretekst fabuły.

Bardzo, bardzo włoski film, tak włoski jak najlepsze polskie filmy z tamtego czasu. I lepszy niż Złodzieje rowerów, lepszy niż każdy jeden Antonioni i lepszy od wszystkich Fellinich przed 8 i 1/2.

Subtelnie i z niezwykłą intuicją zarysowana sytuacja na Ziemiach Odzyskanych. Różę warto obejrzeć, ale należy mieć komplet. Może po „lekturze” Prawa i pięści oraz Popiołu i diamentu (i paru innych filmów) – ten nie wnosi wiele, ale jednak wnosi. Nie tylko estetycznie. To ewidentnie Popiół i diament, tylko lepiej zrobiony. Nie, żebym jakoś potępiał dzieło Wajdy, jest wielkie i perfekcyjne. A jednak ma swoją drugą, alternatywną wersję i alternatywa jest ciekawszą propozycją. Wszystkiego tego, co musimy wiedzieć, musimy się też domyślić (u Wajdy jest to powiedziane – choć pięknie, u Kutza sami sobie dopowiadamy). Muzyka Wojciecha Kilara jest pierwszej próby. I sam fakt potraktowania komunizmu z takim dystansem i w tak artystyczny sposób, któremu nawet cenzura nie zdołała podskoczyć – kapelusze.

Główny bohater nieprzypadkowo nazywa się Bożek. Przyjrzenie się fabule wyjaśnia to dostatecznie. W ogóle film jest „hłaskowski”. Nie licząc wszystkiego, co wajdowskie i co z Howarda Hawksa – lub może co wziął western z polskiej szkoły. Łącznie z tym kolesiem z banjo w knajpie. Miażdżące.

Nawet nie próbuję dotknąć wszystkich aspektów i odcieni tego dzieła. Po cholerę. Piszę o tym, co wzięło mnie najmocniej. Polecam każdemu – jak nie to, to co innego. Weźmie was, o ile wasza skala sięga poza nową polską produkcję „Prezydent”. Toż zamach! (przepraszam, rozmach).

Niech mi ktoś powie, czy ten film się kończy dobrze czy źle. Ale nie tak ewidentnie. Tak naprawdę, no co, kurna. Wybierzcie sobie. Prawda, że wybieracie smutną opcję?