polska grafomania vs polskie skundlenie

No i zniknął, miejmy nadzieję na zawsze, blog o polskiej grafomanii. Jeśli ktoś tej efemerydy nie zauważył, to wyjaśniam: pod szyldem tępienia grafomanii zorganizowano anonimową witrynę zajmującą się mobbingiem, czy też mówiąc językiem komunistów – nagonką. Z definicji blog miał zawierać treści negatywne, nieskażoną złą energię, męty, fuzle, żale, najkrócej mówiąc – syf.

(Tu następuje aplauz części widowni)

Sam blog mnie mało zainteresował. Ot, kolejny frustrat, który musi znaleźć słabszego, żeby się poczuć silnym. Zainteresowała mnie za to recepcja. Oczywiście znalazło się paru fanów na liternecie (witryna pokrewna tematycznie) oraz spora, jak wynika z opisów, grupa przyklaskujących tetryków – upatrzyli sobie idola.

Jednym z pierwszych, którzy toto wypatrzyli i wyrazili sprzeciw był jak zawsze będący na bieżąco Leszek Żuliński. Imponuje mi to. Gość wychowany o kilka pokoleń literackich wstecz orientuje się w sieci lepiej niż niejeden dzieciak wykarmiony internetem jak mlekiem. Tyle, że niepotrzebnie zrobił reklamę marginalnemu zjawisku, pisząc o nim na swoim blogu. Przejrzałem to kuriozum, odłożyłem, zapomniałem. A tu pojawiają się kolejne sensacje, dyskusje, reklamy, głosy oburzenia. Po co to komu? Przecież nuda i zawracanie głowy.

Skrajność i margines to niemal synonimy. Autor osławionego bloga chciał być skrajny i przez to wylądował na marginesie. Oczywiście, wszędzie gdzie jest przemoc i seks gromadzą się tłumy, ale to nie liczba wejść na stronę decyduje, kto jest marginesem. Blog „polska grafomania” był marginesem przez to, że zawierał przemoc jako motyw przewodni. Pospólstwo przyleciało jak do rzymskiego cyrku, a tam średnio błyskotliwy bulterier wylewa pomyje w celu – jak twierdzi – ratowania polskiej literatury. Niezależnie od frekwencji to jest i pozostanie marginesem.

Nie zmienia obrazu fakt, że ubliżano głównie środowisku ZLP, w którym wielu pisze rzeczy nie nadające się do publikacji. Stosunki towarzysko – interesowe bywają mdłe, o niektórych ludziach ze ZLePu nie chce mi się nawet gadać. Ale żeby zakładać stronę internetową i pisać tasiemcowe teksty tylko po to, żeby ZLePowcom dosunąć? Toż to dowód słabości, bezradności i niewiedzy, że życie jest za krótkie na takie krucjaty.

Czemu służy „przejechanie się” po mało znanych autorach, którzy nie wywierają wpływu, nie zabierają głosu i ogólnie rzecz biorąc – nie istnieją? Ach, najłatwiej dokopać takiemu, który nie ma jak i czym oddać. Znaleźć sobie paru dziadków z ZLP i „bohatersko” nasrać im na wycieraczki, po czym zwiać zanim ktoś się połapie, kim jest sprawca.

Znam co najmniej kilku autorów z ZLP, którzy są nie tylko sympatyczni, ale też bardzo dobrze piszą. Sprawa w sumie marginalna, bo siła promocyjna ZLP jest prawie żadna. Równie żadna lub nawet bardziej może być siła takiego paszkwilanckiego bloga. Żaden inteligentny krytyk nie potraktuje go poważnie, żaden rozsądny czytelnik też nie. Oczerniani autorzy to najczęściej niezbyt znane nazwiska – po co to tępić, skoro i tak mało zauważalne? Z głośniejszych poetów „dokopano” chyba tylko Beacie Klary, zresztą za tomik, który z trzech ostatnich akurat był najsłabszy, żadnych nagród nie otrzymał, przeszedł do historii bez większego śladu dwa lata temu i po cholerę teraz o tym pisać?

A cel? Czy autor tego bloga był na tyle głupi, żeby mieć nadzieję że słabi autorzy przestaną wydawać książki? Że zniknie grafomania? Pod wpływem paszkwili pisanych marnym stylem przez anonimowego tetryka? Chciał zmienić prawidła historii? Chciał zostać autorytetem?

Hehe.

Nie ma lepszej drogi zwalczania grafomanii niż edukacja. Eksterminacja to zły pomysł. I nie należy się łudzić, że grafomania zniknie, a jeśli ma topnieć, to wymaga działań pozytywnych.

Wracając do tematu: można by pomyśleć, że Polska jest krajem odważnych polemistów. Zajrzawszy na liternet można dostać bólu oczu, kiedy obnoszą się komentatorzy ze swoim tupetem, dynamiką, bezkompromisowością i agresją. Aż tu nagle przychodzi „recenzent” i co się dzieje. Zostaje zawalony błaganiami w stylu „dowal temu”, „dokop tamtej”. Ejże, bezkompromisowi i agresywni rycerze – co się chowacie za plecami jakiegoś frustrata? Dlaczego nikt z was nie napisał co myśli o poezji Jurkowskiego? To w sumie sympatyczny facet, a jego wpływ i zdolności do ewentualnego odwetu – żadne. Musieliście czekać aż jakiś dureń założy bloga za was? No to albo nie czytaliście Jurkowskiego (ale do linczu dołączycie się chętnie i natychmiast) albo milczycie, bo jesteście tchórzami. A wasz idol z żółtego bloga o grafomanii – kim jest? Ni mniej, ni więcej – także tchórzem. Żeby bać się skrytykować Marka Czuku podpisując to swoim nazwiskiem? Marek to spokojny gość, nie będzie ganiał z młotkiem za „recenzentem”, nie odbierze mu wpływów – bo nie decyduje o nich. Jest niegroźny i nie mściwy. Więc czego się boisz mały człowieku? Jeśli dowodzisz, że Czuku jest nikim, a boisz się go, to sam jeszcze bardziej jesteś nikim.

Napisałem kilka negatywnych recenzji moim znajomym (nie paszkwili tylko recenzji). Rzadko to robię, ale bywa. Podpisałem się. Zauważyłem, że żaden z nich się na mnie nie obraził, a niektórzy są nawet wdzięczni. Da się?

Najgorszą zakałą polskiej współczesnej poezji nie jest grafomania. Nie są „układy”, przekupni jurorzy, niekompetentni wydawcy. Najgorszą chorobą, która toczy zaplecze życia literackiego jest dziwny konglomerat głupoty, tchórzostwa i agresji. Watahy zarozumiałych ratlerków. Blog o którym piszę to tylko najbardziej widoczny objaw tej dość powszechnej choroby. Autor chwalił się, że ma po tygodniu rzeszę fanów. To prawda. Ta warcząca rzesza faktycznie istnieje. Właśnie ten fakt jest istotny, a nie samo założenie jednej czy drugiej witryny w sieci.

Wydano tabloid. Doniesienia z kim i gdzie wypiła piwo Beata Klary, co robił 30 lat temu Leszek Żuliński, ile wzrostu ma poeta Grabowski, itd – to dyskusja na poziomie z kim spała Joanna Krupa albo jakie majtki nosi Leopoldo z filmu Woody Allena. Czytelnicy i autorzy tego szmatławca mieli ambicje podnosić poziom polskiej poezji. Wolę grafomanów.