świat terry’ego

jadę sobie któregoś jesiennego dnia szybką koleją miejską, po ciężkim dniu pracy umysłowej. kolej miejska nie wygląda bynajmniej jak metro, ani żaden inny subway, nic z tych rzeczy. kiedy siadasz na utytłany całorocznie fotel, czujesz zapach dzieciństwa i zastanawiasz się czy zabierzesz go ze sobą na płaszczu z h&m, czy też nie. przejażdżki koleją mają jednak swój urok, bo w kilkanaście ledwie minut spotykasz całe sznurki ludzi. każdy ma na twarzy wypisaną swoją historię dnia i nie są to historie szczególnie wesołe. wesoły bądź nie, czujesz się wtedy zwierzęciem stadnym.

w takich oto okolicznościach przyrody, w podróży trwającej zaledwie 12 minut dwa razy dziennie, przenoszę się w inną przestrzeń świadomości. przenoszę się w świat terry’ego pratchetta. właściwie to każdy gdzieś się przenosi, sąsiad z boku jest np. w świecie nirwany, co słychać na pół przedziału kolejowego. pan w sfatygowanym swetrze, stojący po lewej, jest natomiast w świecie gulaszu, a dwie otyłe panie na przeciw są aktualnie u cioci tereski w olsztynie. wiem, stanęłam sobie z boku i nie jestem w niczym odkrywcza; każdy ma swój świat, z którym wsiada do wagonu i wysiada, kiedy mu się zechce. każdy ciągnie za sobą swoją przestrzeń niczym rękaw pełen wydychanego powietrza atmosferycznego. każdy coś ciągnie. jakiś cień.

dzisiaj, na jednej z ostatnich stacji, kolej stoi o dwie minuty dłużej. milkną wtedy silniki, a przez otwarte na peron drzwi dochodzi miauczenie małego kotka. oczekiwanie na odjazd trwa wtedy jakieś pół godziny.

czemu koty nie wynalazły swojej kolejki miejskiej?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *