Proste sposoby na melancholię, czyli co ma „Warszawa literacka” do wiatraka

Dochodzę do wniosku, ze jestem najgorszym gatunkiem czytelnika – marudzącym, niezadowolonym, mającym za wysokie oczekiwania. Bo znów będzie o rozczarowaniu czytelniczym… Znów książka, na widok której w moim mózgu zapaliło się światełko – „muszę mieć” – wywołała irytację. Piotr Łopuszański i jego Warszawa literacka w okresie międzywojennym to wszak dokładnie to, czego mi do szczęścia potrzeba. Przynajmniej tak by się mogło wydawać. Ale że chwilę wcześniej darłam włosy z głowy nad Warszawą literacką lat międzywojennych Teresy Dąbrowskiej (autorka ma potężne problemy z posługiwaniem się językiem polskim), wąż w mojej kieszeni szepnął – „pożycz najpierw i zobacz”. No więc przynajmniej zaoszczędziwszy, mogłam znieczulać się przy lekturze, żeby irytacja była mniejsza.

Podstawowym problemem jest chaotyczność tej książki. Autor przyjął teoretycznie porządek chronologiczny – ok. Ale całość powinna być przynajmniej o 1/3 (może nawet więcej) krótsza – te same informacje powtarzane są kilka razy w podobnej lub niemal tej samej formie. Do tego brak indeksu osobowego, co powoduje, że chcąc znaleźć konkretną informację, trzeba przewertować całość. No i sporo błędów. Mniejsza np. o błędny numer domu, w którym mieszkał Witkacy (oczywiście powtórzony, jak większość rzeczy w książce), ale wizja Prusa opłakującego śmierć Żeromskiego? „Na wieść o śmierci kolegi autor Emancypantek zapłakał. Cenił go mimo różnic poglądów i uważał za genialnego pisarza. Czuł, że będzie następnym pisarzem, który odejdzie.” (s. 181). Sęk w tym, że Żeromski zmarł w roku 1925, a autor Emancypantek nie żył od maja 1912. No, chyba że przyjmiemy, że Prus jest wiecznie żywy. Do tego naginanie cytatów do tezy – przy opisie mieszkania jednego z poetów dodany jest cytat z wiersza, którego datowanie wskazuje na zupełnie inny okres życia, inny adres. Ale pasuje, to dajemy…

Ciekawostką jest, że jedyną chyba książką z dość szczegółowym streszczeniem (prawie cała strona) jest Szatan z 7 klasy. Można zrozumieć sentyment, ale czemu podane jest błędnie nazwisko głównego bohatera i imię innej postaci? (O tym, że fragment brzmi jak zerżnięty z jakiegoś bryku dla gimnazjalistów, litościwie zmilczmy.)

Ale najbardziej irytujące są wtręty „psychologizujące”, a już najbardziej chyba „diagnoza” i jakże proste remedium pana Ł. dotyczące dolegliwości Tuwima:

No więc wszyscy, którzy cierpicie na melancholię, lećcie malować swoje mieszkania na wesołe kolorki. Chyba też pójdę, może na irytację to też pomoże.

Dodaj komentarz