powiało mi od morza

Nie po raz pierwszy, i zapewne nie ostatni, narzekam, ze ta czy owa książka się zestarzała. Sięgnęłam wczoraj po klasykę, sam Żeromski, Wiatr od morza… Uczciwie przyznaję, że niewiele pamiętałam z tej książki. Że Smętek, że polskość wybrzeża, że pisane w euforii po odzyskaniu wolności. Obraz miałam więc, jak widać, bardzo mętny. I licząc na świeżą morską bryzę, srodze się zawiodłam. Przede wszystkim, abstrahując od treści, język którym wielce szanowny pan klasyk to napisał, może wykończyć najdalej po kilku stronach. Zdania wygięte i powichrowane jako te sosny nadmorskie… Ni to staropolszczyzna ni młodopolszczyzna. Ni to baśń ni poezja. Co ja zresztą będę… Oddam głos Żeromskiemu:
Miękka kidzena, zielonawa powłoka zwiędłych wodorostów, wypchnięta z toni rozpościerała się na wzór kobierca, żeby snadź ostre kamyki z głębokiego wymiecione odmętu bosej stopy nie skrzywdziły. Równe, powłóczyste, ciężkie morze, na rewach i mieliznach żółte, na głębinach ciemnomodre, w cieniu obłoków zielone, przeistaczało się w przystań cichą, w rozkosz spojrzenia.(…) Zataczały się ku sobie w źrenicy patrzącej na te dwie krzywe linie, jak gdyby rzęsa górna i rzęsa dolna nad okiem niewysłowionej piękności. I otwierało się ku wiosennemu słońcu oko morza wiosenne, niebjęte, nienapatrzone, samo w sobie doskonałe. Błękit niebieski i światło niebieskie przeniknęły wody i ziemię dalekie czyniąc z nich jedyną istność piękności.
I tak dalej… Przez prawie 300 stron. Mam nadzieje, że są koneserzy, których to zachwyci, ja jednak nie zmogłam. I choć miałam pomysł, żeby na krótkim urlopie w Orłowie, gdzie rodził się Wiatr od morza poczytać tę właśnie książkę, myślę teraz, że lepiej posiedzieć nad morzem i pogapić się na wodę.

orlowo

Dodaj komentarz