Drukuj
Carl Phillips

Carl Phillips urodził się w 1959 roku w Everett w stanie Waszyngton na Zachodnim Wybrzeżu. Na uniwersytecie studiował grekę i łacinę, a Tucydydes, Cyceron i Tacyt na długo pozostaną inspiracją jego poezji. Phillips uczył przez kilka lat łaciny i greki w prywatnych szkołach średnich. Później, pod wpływem swojego mentora, Geoffrey Hilla, zainteresował się poezją angielskich poetów metafizycznych. Krytycy odnajdują w jego wierszach odnośniki do motywów z wierszy George’a Herberta.

Phillips wydał kilkanaście wyborów poezji i kilka prac krytyczno-literackich. Jest zdobywcą wielu nagród. Uważa się go za sztandarowego przedstawiciela poetów, którzy deklarują swoją homoseksualną tożsamość. Od kilkunastu lat jest profesorem w renomowanym programie kreatywnego pisania na Washington University w St, Louis.

Jego wiersze nie należą do najłatwiejszych, wymagają skupienia. Nie są też zbyt łatwe do tłumaczenia. Dla czytelników Salony Literackiego wybrałem na luty cztery wiersze z tomiku Podwójny cień, który ukazał się w 2011 roku i był finalistą w konkursie National Book Award. Tak pisał o tych wierszach jeden z recenzentów: „czytanie tych wierszy to syntaktyczna odyseja przez kraje, w których ciało i duch upodabniają się do siebie tak bardzo, że trudno dokonać rozróżnienia. Phillips jest mistrzem szczególnej pobożności: uważnym, zbuntowanym, pełnym nadziei” (Rossell, Harvard Review). Hmm... Nic dodać, nic ująć. Lepiej już przeczytać wiersze!

Janusz Solarz

 


 

O potrzebie snucia marzeń

Tak samo jak blizna upamiętnia to co się wydarzyło,
pamięć sama w sobie jest blizną. Czytaj: Obdarowany
głodem, który był bez końca dopóki się nie skończył,
zniszczył wszystko co mógł zniszczyć. A teraz co? –

Popatrz jak kochanek wchodzi w ukochaną – wchodzi
i wychodzi; popatrz jak nocna czapla z żółtym czubem
pojawia się, brodząc, w polu widzenia, a potem znika:
czy to wszystko na darmo? Coraz trudniej o odpowiedź.
Tak jak ślady pozostałe po bitwie na polu, które trwa
w bezruchu, przeszłość zdaje się być wszędzie. Myślę,
że nadaremność wcale nie musi oznaczać braku
jakiegokolwiek znaczenia. Tyle już lat, a ja

ciągle nie przestaję podnosić porozrzucanych łusek
po wystrzelonych nabojach, tam gdzie się na nie natknę;
ostrożnie, podnoszę każdą z nich ku resztkom światła.

 

Opowiedz mi coś

Być może to jest najwłaściwsza pora, a każde drzewo
to tylko wariacja na temat dominującej formy, tu i teraz,
bezlistność podobniejsza do śmierci niż do snu, mniej
niż śpiew, a bardziej jak pamięć tego co znaczył, kiedyś,
śpiew—i pamięć o nim, to wystarczy. Choć wydaje się
na to za wcześnie, są już pączki na krzewach magnolii –
takie kruche, że przypominają pierwsze poroże jelonka,
które co dopiero zaczęło wzrastać... Kiedy je dotykam,

coś rośnie we mnie, coś co początkowo biorę błędnie
za wdzięczność, a później za żal. To coś opada, aby
w końcu osiąść, jak ptactwo na wodzie, ten sam rodzaj
piękna, który wtóruje zapominaniu obecny w ich locie,
w tym tam-i-z-powrotem, i nawet po wszystkim, kiedy,
na tyle na ile dane mi zrozumieć, ucichną już na dobre.

 

Katedra

I nagle – dziwnym trafem – strach także przepadł.
Tak jak koń zaprzężony do tego co, nieuchronnie, musi go złamać.
Nie było pochodni ani lamp – a mimo to, nic nie było ukryte.
Liście odlatywały tam gdzie wiatr wysyłał je w lot.

 

Jadąc konno

Zgadzam się coraz bardziej: wymuszona decyzja
nie jest prawdziwa. Pieprzyć się; przebaczać. Tak
jakby to było to samo – choć, w gruncie rzeczy, to
jest to samo. Jastrząb nie jest wart mniejszych lub
większych zachwytów dlatego, że zabija raczej niż
dlatego, że robi to z taką elegancją. Tutejsze noce
są tak długie. Nie mam latarki. Nie ma światła.
Zniekształcenie obrazu zawsze działa tak samo.
Jest zarówno rzeczą, która oślepia i formą ślepoty.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.