W najnowszym numerze...
Wydawnictwa Salonu Literackiego
piąte
- Autor: Rafał Derda
- Wydawnictwo: Stowarzyszenie Salon Literacki
- Strony: 56
- ISBN: 978-83-941209-0-0
- Warszawa 2014
- Seria Salonu Literackiego (21)
Informacje
Redakcja: Sławomir Płatek
Redaktorzy serii: Dorota Ryst, Sławomir Płatek
www.salonliteracki.pl
Projekt okładki: Arkadiusz Łuszczyk
Zdjęcie na czwartej stronie okładki: Marlena Derda
© Copyright by Rafał Derda, Warszawa 2014
Druk i oprawa: DANMAR Biuro Edytorsko-Usługowe
www.danmar.waw.pl
Książka sfinansowana ze środków Stowarzyszenia Salon Literacki
Nota od Autora
Urodziłem się w 1978 roku w Koninie. Jestem autorem kilkudziesięciu publikacji poetyckich, prozatorskich oraz krytyczno-literackich (m.in. w „Odrze”, „Czasie kultury”, „Akcencie”, „Kresach”, „Imparcie”) oraz redaktorem naczelnym literackiego kwartalnika internetowego „Instynkt”. Współpracuję z pismami „Szafa” oraz „Inter”. „piąte” jest moim pierwszym pełnowymiarowym tomikiem poetyckim.
Rafał Derda
pyry nie pomarańcze
piąte przychodzi i chce być opiewane
ciepłe pepsi żółte żuki zimne flaki belargot
piąte przychodzi i szepcze chcę tego
chcę stacji kolejowych jako domów kultury
chcę by cienki nylon przykrywał grube łydki
chcę tego chcę pomnika wyszyńskiego
chcę przyjść tutaj i chcę być opiewane
ciepłe pepsi żółte żuki zimne flaki belargot.
wielki tydzień
szczyt bloku był kuleja uderzał w niego pięścią
bo nie wytrzymywał wytrzymasz mówiliśmy
i wierzyliśmy w niego kiedy pękały bandaże
i słychać było kostki o beton skóra
skóra beton o skórę kostki
z braku laku pobożnie było w niego wierzyć
bo potrafił oddawać za nas betonowi
a my staliśmy jak wierni na czuwaniu
jak całe miasto w sobotę ze święconką
beton bandaże skóra
beton bandaże kostki.
pani mama śniegu
na początku był śnieg tam go pochowano
kiedy trzydzieści sześć złapało ich w pułapkę
a on jako jedyny nie chciał uciec z placu
tydzień wcześniej grał dobosza w przedstawieniu
więc wiedział że dobosz musi zawsze iść przed szereg
lecz nie cofa się nigdy więc on też się nie cofnął
i reszta mogła spokojnie ukryć się za szczytem
całe dwadzieścia osiem i całe trzydzieści
dwa bloki połączone w nierozerwalnej unii
wszyscy znikli za szczytem ale potem wrócili
by usypać doboszowi zimowy kurhan pod drzewem
a lament był tak wielki że zbiegły się kobiety
wśród nich pani mama co rozpoznała syna
w domu cicho zdejmował przemoczone spodnie
bo pani mama płakała jakby umarł naprawdę
a ja do dzisiaj nie jestem tego pewien.