Drukuj

W życiu literackim, jak w każdym innym, zdarza nam się mieć kontakty zażyłe. One polegają na tym, że kogoś bliżej poznajemy, a potem z nim się spotykamy, kawkę pijemy, plotkujemy, geszefty załatwiamy itd. Niekoniecznie muszą to być wielkie przyjaźnie, ale po prostu ważne i sympatyczne znajomości.

Miałem ich trochę (i kilka jeszcze mam do dzisiaj), więc o niektórych kilka rzewnych słów.

Zacznę od Tadeusza Urgacza (1926-2011). Był to poeta dużej klasy i nieszablonowy. Taki trochę „leśmianowski”. Wydał sporo książek – cudownych! Chyba nigdy nie pracował; żył z tantiem, bowiem był autorem tekstów do wielu znanych piosenek (m.in.”Jabłuszko pełne snu” i „Czarny Alibaba”). No, on był moim bliskim przyjacielem. Znaliśmy się wiele lat i często spotykaliśmy się. Najczęściej w jego domu na Saskiej Kępie. Buteleczka zawsze pękała, a my jak stare kumochy (i wtedy jeszcze komuchy) mieliśmy sobie wiele do opowiadania. Nierzadko po raz kolejny i po raz kolejny.

Tadek był poetą egocentrycznym. Najlepiej szła mu rozmowa o nim samym. Ale miało to swój wdzięk. Najchętniej słuchałem jego wspominków z wcześniejszych lat. Zostało mi po nim kilka prezentów. M.in. stylowe krzesło, na którym teraz siedzę pisząc ten tekst. Ale najpiękniejsza pamiątka to jego wiersz pt. „Napisz mi gwiazdę”, którego „bahaterami” są moje dzieci. Wydrukowałem go i oprawiłem w ramki – wisi u mnie na ścianie.

Muszę się skracać, bo jeszcze o kilku bliskich mi osobach chcę słów parę powiedzieć. Może teraz o znanym rysowniku, Eryku Lipińskim (1908-1991). Poznałem go dzięki KTT (te inicjały zaraz rozszyfruję), który zatrudnił mnie w tygodniku „Wiadomości Kulturalne”. Redakcja mieściła się przy ul. Brzozowej, za wschodnią ścianą Starówki. Wpadali tu różni ludzie – m.in. Wojciech Siemion (1928-2010), który o rzut beretem miał swój teatr. No, Siemion, to postać na osobną opowieść – bywałem u niego w Petrykozach, miejscu niezwykłym. To w zasadzie nie był dom, tylko muzeum wypełnione obrazami i rzeźbami. Wpadał też czasami do redakcji Eryk Lipiński – rysownik wówczas znany i popularny. Postać wyjątkowa, wielkiej klasy. O wspaniałym poczuciu humoru. Dziś już chyba takich dżentelmenów nie ma.

Kiedyś Lipiński zaprosił mnie do siebie (mieszkał gdzieś na zapleczu ul. Koszykowej), już nie pamiętam, w jakiej sprawie. Ale wiecie, co mi do dzisiaj zostało z tego spotkania? Dowcip opowiedziany przez Pana Eryka. Oto on: małżeństwo siedzi znudzone w swoim mieszkaniu… Ona coraz bardziej stroni od seksu. Umówili się więc, że będą seks uprawiać tylko w te dni tygodnia, w których dźwięczy głoska „r”… No więc tak siedzą sobie i siedzą. Jest niedziela. Ona nagle pyta męża: Zdzisiu, a jaki dzisiaj dzień tygodnia? A on jej odpowiada po długim namyśle: nieRdziela.

Z KTT, czyli Krzysztofem Teodorem Toeplitzem (1933-2010) pracowałem przez kilka lat we wspomnianym tygodniku. Polecił mnie tam Kazimierz Koźniewski. KTT imponował swoim intelektem, talentami, zdroworozsądkowością. Nie był w pełni tego słowa znaczeniu literatem (choć pisywał teksty skądinąd literackie), ale był „człowiekiem kultury”. Miał opinię autorytetu. On w ogóle, jak na tamtejsze czasy, miał „format europejski”.

KTT nie był „brat-łata”, jednak miał poczucie humoru. Jego zdroworozsądkowość imponowała. Jego kreatywność także. Trudno powiedzieć, że się z nim przyjaźniłem, ale na pewno bardzo się akceptowaliśmy. Miałem okazję kilkakrotnie być u niego w domu, w Łomiankach pod Warszawą – tam jak na dłoni było widać wspomnianą „kulturowość”. Ach, ten imponujący księgozbiór, i to na dodatek pedantycznie ułożony, te obrazy (m.in. Olgi Boznańskiej) itp. Gdzieś i jakoś te „formaty” powoli nam uciekają. A całe nasze „biuro” szemrze w komputerze. I nawet mało kto już siedzi na takim krześle, jakie sprezentował mi Urgacz.

Wracając do KTT – był to „multiinstrumentalista”. Wikipedia wymienia: dziennikarz, pisarz i działacz polityczny, felietonista, publicysta, krytyk filmowy, autor scenariuszy filmowych (m.in. serialu „Czterdziestolatek”), sztuk teatralnych i programów telewizyjnych… No! Idźcie podobną drogą!

A ja jeszcze kilka słów o Kazimierzu Koźniewskim (1919-2005). To też była ważna postać w moim życiu. Człowiek o ciekawej biografii, który debiutował w latach 30-tych w „Kuźni Młodych” – czasopiśmie młodzieży szkolnej, gdzie m.in. można było znaleźć takich początkujących autorów, jak Kazimierz Brandys, Zygmunt Kałużyński, Jan Kott, Jan Twardowski czy Wojciech Żukrowski. Potem Koźniewski miał piękny „życiorys wojenny”, a jeszcze potem publicystyczny. On zatrudnił mnie w tygodniku „Tu i teraz”. To pismo było czymś w rodzaju „forpoczty” wspomnianych wyżej „Wiadomości Kulturalnych”. Tam zespół redakcyjny to były znane nazwiska.

U Kazimierza w domu zdarzyło mi się być kilka razy. Raz z KTT. Wiecie, z dzisiejszej perspektywy tamte spotkania wydają mi się arcyważne.

Na koniec chciałbym wspomnieć o Ryszardzie Ulickim (1943-2016). On był latami filarem życia kulturalnego w Koszalinie. Z żoną Marią prowadzili także miesięcznik pt. „Miesięcznik”. Ale Rysiu jedną nogą mieszkał w Warszawie, był posłem czterech kadencji, „aktywistą” ZAiKsu, ZAKRu, ZLP.

Napisał sporo książek prozatorskich i poetyckich. Dobrych, bo takich „stąpających po ziemi”. Zapewne wszyscy go znacie jako tekściarza piosenkowego – tego miał w dorobku około 800 utworów. Wymienię tylko dwa teksty: „Kolorowe jarmarki” i „Pozwól mi Panie”. Wystarczy? Sam Rysiu to był zresztą człowiek-orkiestra. Tytan pracy, który zarządzał, przewodniczył, aktywował, pisał, śpiewał, recytował, chyba nawet stepował… I na gitarze grał.

Rysia kochałem jak brata. On był też jedną wielką beczką humoru. Więcej się przy nim śmialiśmy niż rozmawialiśmy.

Ech, te zażyłe kontakty! Tak sobie myślę, że chyba nie ma nic lepszego…

Droga Młodzieży Salonowoliteracka, zapewne dziwicie się, że nie znaleźliście tu żadnego ze swoich autorytetów. Ano tak musiało być: każde pokolenie ma własne autorytety. Zachęcam was, abyście je mieli i po latach taką jak ja łezkę z oka utoczyli.

Leszek Żuliński

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.