Drukuj

Gdzieś na przełomie lat 60. i 70. pojawił się wyjątkowy tandem. Tworzyli go Andrzej K. Waśkiewicz i Jerzy Leszin-Koperski (Leszin to przydomek, jaki Jurek sam sobie wymyślił). Łączyło ich jedno: pasja literacka i temperament organizatorski. Dzieliło poza tym wszystko, a zwłaszcza temperamenty. Andrzej był dobrze wykształconym polonistą, wybitnym krytykiem i poetą oraz osobnikiem niezwykle zrównoważonym i racjonalnym. Jurek był cholerykiem i ekstrawertykiem, szaławiłą i „cudownym wariatem”. Też pisał wiersze, artykuły itp., choć Andrzej miał na tym polu markę eksperta klasy wyższej. Jak się dogadywali, nie wiem. Ale wspaniale się uzupełniali.

Kolejny fenomen: działali w Warszawie. Z tym, że Jurek (urodzony w Płońsku, a wykształcony w Toruniu) tu mieszkał, a Andrzej pierwszą połowę twórczego życia przeżył w kilku lubuskich miasteczkach, potem w Zielonej Górze, a drugą połowę – w Gdańsku. Jednak w Warszawie przebywał niemal na co dzień, w każdym razie spędzał tu sporo dni w miesiącu. Tak czy owak nie odczuwało się jego nieobecności. Nie było wtedy komputerów, Internetu, telefonów komórkowych, a oni sobie świetnie radzili.

Kiedy ja na początku lat 70-tych wpychałem się debiutancko do literatury, oni dwaj mieli swoje gniazdo w kamienicy Kraszewskiego na Mokotowskiej. Tam był studencki Klub „Hybrydy”. Dali im jakiś pokoik, gdzie urodziły się ciekawe czasopisma: „Widzenia”, „Nowe Widzenia”, „Orientacja”, potem „Integracje” – obaj je redagowali. Te dwa ostatnie to były solidnie robione i ładnie wydawane kwartalniki o formacie dzisiejszych łódzkich „Arterii”. A wszystko działo się pod baldachimem kultury studenckiej, bardzo zresztą wtedy ciekawej i żywotnej. Nawiasem mówiąc, wszystkim zainteresowanym tamtymi czasami polecam wyjątkową książkę (a w zasadzie księgę) pt. Kultura studencka. Zjawisko – Twórcy – Instytucje – rzecz ta ukazała się pod redakcją prof. Edwarda Chudzińskiego w Krakowie, w roku 2011, i liczy sobie 432 strony w dużym formacie; dokument rzadkiej pojemności i klasy! Nazwiska Waśkiewicza i Leszina fruwają tam, że hej.

Potem obaj przenieśli się na ul. Ordynacką, gdzie była siedziba Zrzeszenia Studentów Polskich. Dobre miejsce na zapleczu Nowego Światu. Tam po prostu robili to, co zawsze, czyli propagowali studencki (i nie tylko) ruch literacki, wydawali serie tomikowe i opracowania. W końcu Waśkiewicz trafił pod skrzydła Młodzieżowej Agencji Wydawniczej, a Leszin znalazł jakieś „biuro” dla siebie w dwutygodniku „Medyk” na ulicy Oczki. W sumie niczego to nie zmieniło – dalej robili swoje. Tu wymienię tylko dwie główne inicjatywy: wymyślili serię poetycką „Generacje”, w której ukazało się sporo debiutantów, dziś znanych poetów, oraz co roku (w latach 1973-1985) wypuszczali almanach pt. „Debiuty”. Ten almanach to była skrupulatna robota – coroczna prezentacja i omówienie wszystkich kolejnych książek debiutanckich. Mnie zaprezentowali w „Debiutach 1975”; wtedy nas, debiutantów poetyckich, było 35; dzisiaj już nie dałoby się czegoś takiego wydawać… Te „Debiuty” to bezcenna kronika tamtych lat poetyckich. Od czasu do czasu tandem wypuszczał też antologie innego typu. Wymienić tu muszę dziełka wyjątkowej wagi: antologię „Wnętrze świata” wraz z suplementem „Tak – Nie” (1971), „O sztukę czasu, w którym żyjemy” (1976) i serię „Pokolenie, które wstępuje 1975-1980” (1981).

Wygląda więc na to, że działalność edytorska stanowiła główną zasługę Waśkiewicza i Leszina. No, ale nie tylko, bowiem obaj wciąż komentowali życie literackie, pisali artykuły, recenzje itd. Waśkiewicz był krytykiem i eseistą wybitnym, niektóre jego książki (np. „Modele i formuła”, 1978 ) powinny być lekturą obowiązkową każdego polonisty.

W latach 80. Waśkiewicz przeniósł się z Zielonej Góry do Gdańska, co w zasadzie nie zmieniło zasadniczo jego sytuacji ani aktywności literackiej. Ale ważne jest to, że w roku 1988 powołał do życia dwumiesięcznik „Autograf”, który ukazuje się do dzisiaj i prowadzony jest przez żonę Andrzeja – Annę Sobecką. Także w Gdańsku AKW całymi latami szefował składowi jurorskiemu znanego do dziś konkursu „Czerwonej Róży”. W tamtych latach konkurs ten miał wielką renomę. W roku 1985 otrzymałem z rąk Andrzeja laur Czerwonej Róży w dziedzinie krytyki literackiej, który był mi uroczyście wręczony w Klubie „Żak”. A potem to i ja byłem przez wiele lat jurorem w tym konkursie. Przyjaźniliśmy się i kontaktowaliśmy na co dzień. Dla „Autografu” napisałem sporo tekścików. Ciągnęło się to latami. No i miałem jeszcze z Andrzejem jedną osobliwą przygodę: w roku 2004 Związek Literatów Polskich wysłał nas na dwa tygodnie do Chin. Pałeczkami nie mogłem nauczyć się jeść, a on już na drugi dzień zamiatał nimi jak rodowity Chińczyk…

Andrzej często do mnie telefonował. Były to długie rozmowy. Lubił telefoniczne pogaduszki. Jakbym je dotąd słyszał w uszach. Jego przedwczesna śmierć w lipcu 2012 roku była dla mnie szokiem.

Śmierć Jurka Koperskiego też – zmarł w marcu 2013. Zaczepiony był sporo lat o wspomnianego „Medyka” (tu przypomnę, że jeszcze wcześniej redagował toruńskiego „Helikona” i „Nowe Żagary”), potem założył wydawnictwo „Anagram”, które do dzisiaj prowadzone jest przez jego córkę, Magdę Koperską.

Współpraca Jurka i Andrzeja powoli wygasała. Przyszły inne czasy i inne formacje. Inne klimaty. Przyszły choroby. Dziś ten tandem jawi mi się jako coś osobliwego i niebywałego. Oni dwaj wywoływali poetyckie ruchy górotwórcze. Ich energetyczność i kompetencja były nie z tej planety. Ech, przeminął ten zupełnie niezły okres. Może Wam się coś takiego przytrafi? Trzymam kciuki. Ale z wami ten kłopot, że jesteście niepoliczalni. Nas za starych czasów można było policzyć, postawić w szeregu, zewidencjonować i podsumować. Was jest milion! Ale to też na swój sposób ładne…

Leszek Żuliński

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.