Drukuj

Dzieciństwo dopadło mnie dopiero wtedy, gdy zostałem dziadkiem. Pisałem już tu i tam dużo o mojej wnuczce Natalce; teraz ona dobiega zaawansowanego wieku dwóch latek. Chodzi, biega, zaczyna coraz więcej mówić, wiecznie jest uśmiechnięta… Radość, czysta radość!

Ojcostwo tak mnie nie zajmowało jak „dziadkowanie”. Hmm, do wszystkiego trzeba dorosnąć. To dorastanie często polega na tym, że zaczynamy być „dzieckiem podszyci”. To określenie wymyślił w Ferdydurke Gombrowicz. Znaczy: sprawa się powtarza. Tetryczejemy poprzez dziecinnienie.

Zauważyłem wręcz, że dostaję fioła na punkcie dzieci. Mieszkam w takim kompleksie domów, gdzie dzieci jest dużo. Moje okna wychodzą na ogródek jordanowski. A tam istne cuda: piaskownica, zjeżdżalnia, huśtawki i pełno piasku; zupełnie jak nad morzem. Na ławkach wysiadują mamy, babcie, dziadkowie. A ich pociechy cuda tu wyczyniają. Te najmniejsze siedzą w tym piasku i walą weń łopatkami z zapałem godnym perkusisty. Te ciut starsze korzystają ze zjeżdżalni i huśtawek. Są także gonitwy; czasami dochodzi do „konfliktu interesów” i mamusie muszą łagodzić sytuację lub nawet interweniować.

Kiedyś maleństwo mniej więcej jednoroczne siedziało w tym piasku i z zaciętością waliło plastikową łopatką w odwrócone dnem do góry plastikowe wiaderko. Cymes w tym, że ten koncert trwał niemal godzinę. „Syndrom Mozarta” pomyślałem sobie...

I tak codziennie staję na balkonie, a ta filharmonia na dole gra jak najęta.

Przyjdzie zima, ogródek będzie mniej atrakcyjny i bardziej pusty, a nawet bezludny, ale przyjdzie wiosna i da capo al fine wszystko się powtórzy. Wieczny kołowrót kolejnych roczników. W ogródku znów będzie tłoczno i wesoło. Tamte dzieci dorosną i będą ze swoich okien czy balkonów patrzyły na harce swoich wnuków. Może w głębokich zakamarkach ich pamięci i odżyje tamta dawna Filharmonia Dzieciństwa? Najpiękniejsza na świecie.

Ale my, starsi, nosimy w sobie jakiś lęk: czy nic nie zaburzy dzieciństwa kolejnym pokoleniom? Ja dobiegam 70-tki. Moje pokolenie żyje bez wojny, co można uznać w Polsce za historyczny ewenement. Pokolenie wnuków niechaj nigdy z tamtej piaskownicy nie wychodzi…

Moje późne dzieciństwo jest cudowne. Możecie mi pozazdrościć.

Moja starość tańcuje jak chorągiewka na wietrze. Po pierwsze, wydaje jej się, że wszystko wie, choć wciąż niewiele wie. Po drugie, jest jurna, choć fiolki z pigułkami stoją zawsze pod ręką. Po trzecie, chce mi się i tak bardzo nie chce. Po czwarte, nie lubię patrzeć w lustro. Po piąte, chciałbym zapomnieć wiele spraw, których zapomnieć nie umiem i chciałbym sobie wiele przypomnieć, ale też nie umiem. Boy-Żeleński napisał: Gdy się człowiek robi starszy, / Wszystko w nim po trochu parszy-/ wieje; / Ceni sobie spokój miły /I czeka, aż całkiem wyły- /sieje. No to czekam! I się doczekam.

Ale wasze niedoczekanie, że złożę broń. Co to, to nie! Dla nas, ludzi starszych, najważniejsza jest aktywność. Tak zwana „trzecia młodość” bywa czasami niesmaczna, ale lepsza ona niż tetryczenie i opuszczanie rąk.

We wspomnianej Ferdydurke Gombrowicza jest – jak wyżej wspomniałem – taka postać: Filidor dzieckiem podszyty… No, uogólniając, są dwa warianty tego zjawiska: skretyniałe i sympatyczne. Chodzi więc o to, aby starości dodać mądrość i pogodę ducha. Jeśli to się nie uda, to starość potrafi być okropna.

„Menopauza” męska odzywa się mniej więcej po 60-tce. Jej objawem jest tetryczenie. Powolne i zrzędliwe. Ale niekoniecznie obowiązkowe. Znam sporo osób starszych ode mnie, a bardziej niż ja młodzieńczych. Na przykład kolega Wawrzkiewicz – prezes ZLP – jest dla mnie cudnym przykładem starczej młodzieńczości. I to jest model najlepszy.

No więc podrzucam wam tu receptę na przyszłość.

Leszek Żuliński

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.