Drukuj

Zapowiadany przeze mnie od paru miesięcy temat doczekał się w końcu realizacji – fenomen młodych muzyków z USA,  znanych pod szyldem Greta van Fleet zatacza coraz szersze kręgi. Pytanie brzmi, czy jest to zasługa ich muzyki samej w sobie (trzeba przyznać, że jest to kawał dobrego rocka w starym stylu), czy może źródło popularności grupy tkwi w nie dającym się ukryć wpływie jednego z największych i najbardziej wpływowych zespołów w dziejach rocka – mowa tu oczywiście o Led Zeppelin. Śpiew Josha Kiszki jest bowiem łudząco podobny do głosu Roberta Planta, całokształt zaś twórczości jest mocno zakorzeniony w hard rocku, tak, jakby chłopaków wyciągnęli prosto z przełomu lat 60 i 70 ubiegłego wieku (fakt, że komentatorzy próbują trochę wróżyć, znamy bowiem tylko debiutancką EP-kę Grety, niemniej to wystarczyło, żeby ich pełnoprawny debiut stał się jedną z najbardziej oczekiwanych płyt tego roku).

Bo czyż potrzebujemy nowych Zeppelinów? Czyż Zeppelini nie dali nam wszystkiego, co można było w tym nurcie uzyskać? Mam może nieco innych faworytów do zostania zespołem-legendą pierwszej połowy XXI wieku (chociaż nie lubię daleko wybiegać w przyszłość, a gust mam może nieprzystający do zastanej rzeczywistości), Faktem jest, że muzycy Grety van Fleet mają przed sobą trudne zadanie – wydostać się z okowów porównań do legendy i zacząć robić swoje. Grupa dobrze rokuje, nie zmienia to jednak faktu, że jeszcze na dobre się nie zdefiniowała.

Poruszam ten temat, zgoła nieliteracki, wiedziony potrzebą spojrzenia na problem z szerszej perspektywy. Jeżeli bowiem jednym z wątków rozważań o kulturze jest aspekt przekazu międzypokoleniowego, musimy zapytać o wpływ twórców starszych na młodszych, oraz na konsekwencje tego wpływu. Uzasadnione mogą być obawy o to, że wielu młodych prochu nie wymyśli, podążając utartymi przez poprzedników ścieżkami, i mam z tyłu głowy ten lęk o Gretę van Fleet – że mierząc się z porównaniami do legendy, mogą tego nie udźwignąć (aczkolwiek trzymam za nich kciuki).

Pytanie – jak nawiązywać do klasyków, nie tracąc świeżości, autentyzmu, nie porzucać własnych propozycji? Jednym z przykładów, jaki nasuwa mi się na myśl, jest zespół Ancient Sky – również amerykański. W przekroju ich twórczości można znaleźć odniesienia do rocka alternatywnego, ale też psychodelicznego czy wręcz mocnego, stonerowego uderzenia spod znaku Kyuss, przy czym skojarzenia te nie są aż tak oczywiste, a z biegiem lat grupa wykształciła pewne charakterystyczne dla siebie nuty. Tak jak Greta – nie wymyślili prochu, ale dzieją się w tej muzyce szalenie ciekawe rzeczy.

Te same dylematy mają przełożenie również na inne dziedziny kultury i sztuki, w tym na literaturę i poezję – co jest niewątpliwe. Żyjemy w takich szczęśliwych czasach, że mamy od kogo czerpać, ale otaczająca nas rzeczywistość dostarcza nam dostatecznie dużo jakościowych bodźców, żeby przetwarzać zarówno je same, jak i wpływy zastanych klasyków na swoje sposoby, dysponujemy przy tym wieloma narzędziami kilkadziesiąt lat temu jeszcze u nas nieznanymi. Obiecujących młodych poetów mógłbym wymienić mnóstwo, o części z nich pisałem zresztą kiedyś na łamach 2Miesięcznika.

Do czego zmierzam w tym krótkim wywodzie? Ano – trzeba dbać o to, kogo się słucha, czyta, a nawet widuje. Trzeba też dbać o tę cząstkę swojej tożsamości, która nadaje sznyt temu, co robimy. Chociaż mam obawy, to wierzę, że zarówno Greta van Fleet, jak i moi cudowni koledzy, wspaniałe koleżanki po piórze zrobią wiele dobrych rzeczy na swoich poletkach. Black Smoke Rising mogę polecić do posłuchania, a kogo warto czytać, to już Czytelnik z pewnością doskonale wie.

Tym optymistycznym akcentem kończąc, pozdrawiam:

Marcin Kleinszmidt

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.