Drukuj

Raczej bohaterowie kierują mną. Powiedzmy, że widzę jakiegoś bohatera, który już istnieje i poznaję w nim kogoś, kogo znałem, a czasami dwóch ludzi, połączonych, ale potem to się kończy. Bo bohater zaczyna działać na własny rachunek. Mówi coś… I nigdy nie wiem, co powie, kiedy piszę jakiś dialog. Naprawdę, to zależy od nich. Ja tylko spisuję, co mówią”.[1]

Julio Cortázar, w wywiadzie udzielonym „The Art of Fiction” w 1984 roku. Ale zacznę jeszcze inaczej.

Zawsze celuj wyżej i strzelaj celniej niż wydaje ci się, że możesz. Nie zajmuj się byciem lepszym od swoich współczesnych czy poprzedników. Próbuj być lepszy od siebie. Artysta to stworzenie kierowane przez demony. Nie wie, dlaczego go wybrały i zwykle jest zbyt zajęty, by się nad tym zastanawiać. Jest niemoralny do tego stopnia, że będzie kradł, pożyczał, żebrał albo rabował wszystkich, byle tylko dokończyć swoją pracę”. William Faulkner, w wywiadzie z 1956 roku.

Jeszcze raz Julio Cortázar, z tego samego wywiadu. „Dla mnie literatura to forma gry… Istnieją dwa rodzaje gry: na przykład futbol, czyli po prostu gra, oraz bardzo głębokie i poważne gry. Kiedy dzieci grają, choć przecież się wtedy bawią, biorą to bardzo serio. To ważne, dla nich tak istotne, jak za dziesięć lat istotna będzie miłość. Literatura taka właśnie jest – to gra, ale taka, w którą wkładasz całe życie. Dla tej gry można zrobić wszystko”.

I jeszcze jeden cytat. „Pisarz to kawał dziwki. Nawet własną matkę sprzeda za dobrą opowieść”.[2]

Pierwszy cytat jest niesłychanie ważny, aby choć spróbować oddać uwarunkowania, przeżycia, impresje, pragnienia – te wszystkie désirs towarzyszące tworzeniu, ale pytanie, od którego należy zacząć, jest inne, choć – oczywiście – zawsze to samo. Coś staje przed nami, ukazuje się naszej jaźni, nie skrywa niczego, a my nie pojmujemy dlaczego jest to takie, jakie jest. Co takiego jest w tworzeniu opowieści, że dla tworzącego ją, dla kreatora, ma tak niesłychanie silną, narkotyczną wręcz moc. Bo tworzenie opowieści jest jak narkotyk – wiem o tym dość.

Opowieść fikcyjna wymaga wykreowania dla siebie przestrzeni. Właściwie jest to rodzaj powstającego świata, którego wszystkie niezbędne do funkcjonowania elementy są ulokowane… no właśnie. Gdzie? W jaźni? Zapewne tak, bo nie znamy innego miejsca, w którym mogłyby one być ulokowane i dostępne osobie wiodącej opowieść. Gdzie, jeśli nie w wyobraźni, w przestrzeni imaginacyjnej otwartej na sny, rojenia, fantazmaty, otwartej zresztą nieustannie, bo przecież co noc umysł każdego z nas wyrusza na wyprawę po kolejne złote runo snu, albo dzieląc się rano z pełnym już teraz świadomości „ja” okruchami wrażeń z wyprawy albo nie dzieląc się wcale, zatem gdzie, jeśli nie tam, w kazamatach, lochach i sztolniach pełnych wyobrażeniowych potencjałów można wykreować cały świat, całe światy?

Czy jest jakieś inne miejsce?

Zanim podejmę próbę odpowiedzi na to pytanie, próbę stworzenia pewnego paradygmatu zawartości przestrzeni imaginacyjnej opowiem, jak w moim wypadku kształtuje się relacja pomiędzy opowiadającym a opowiadanym. Czytelników proszę o wybaczenie, że odchodzę od realnych problemów współcześnie tworzonej literatury tylko po to, aby uporządkować coraz bardziej spiętrzone relacje pomiędzy światem a pisarzem… Źle! Pomiędzy światami a pisarzem – w tym wypadku mną. Ponieważ pierwsze, co mi się nasuwa, to regularnie powtarzające się wrażenie ich zupełnej realności. Może nie równoważnej realności świata otaczającego mnie po obudzeniu, ale tej samej klasy. Poza tym, kiedy właściwie się budzę? Kiedy podnoszę głowę znad klawiatury? A może właśnie wtedy zasypiam i czasami właśnie takie mam wrażenie, niesłychanie silne.

Mówi Schopenhauer: „ … że zatem ów niezmierzony świat zewnętrzny istnieje tylko w świadomości poznających (go) istot, że zatem jest związany z istnieniem indywiduów, które są fundamentem jego istnienia, do tego stopnia, że w tym sensie świat można uważać wręcz za uposażenie tylko, akcydens zawsze przecież indywidualnej świadomości… ”.[1]

Oraz jeszcze to: „Nie ma istotnej różnicy pomiędzy zdarzeniem doznanym, a wyobrażonym. Obecnie oba nie istnieją”. Kwestia wyobraźni, powiedziałbym.

Wydaje się, że wyposażenie do dalszego rozwinięcia myśli jest dostateczne. Kontynuujmy. Wrażenia, na których zasadza się refleksja nad kreowaniem opowieści są dwojakiego rodzaju i tworzą dla – wówczas – metaświadomości, bo przecież obejmuje ona nie jeden, a co najmniej dwa światy, dwa odmienne stany. Pierwszy zasadza się na wrażeniu obserwowania zdarzeń dziejących się w rzeczywistym czasie powieściowym, czasami w nich uczestniczenia. Bohater, jeśli w pierwszej osobie, najczęściej jest również narratorem – komentatorem dziejącej się rzeczywistości i wówczas ja – autor, z reguły nie w pełni świadomie, wchodzę w bohatera, zasiedlam go niejako i nawet jeśli wiem , co on powie albo uczyni (bo przecież jestem nim), to przecież nie do końca, bo on – ja otoczony jest kontrbohaterami, którzy samodzielnie kreują rzeczywistość powieściową, a mnie pozostaje reagować, czyli wiedzieć chwilę wcześniej, niż bohater. Ale on też wie chwilę wcześniej, zatem różnica to żadna. Czasami wiem, co się zdarzy, ale niemal nigdy nie wiem – jak. O tym decyduje czas powieściowy i zdarzenia niezależne, wśród których porusza się bohater – czyli wówczas ja. Wrażenie jest obezwładniające do tego stopnia, że pisząc jedną z powieści w środku nocy wstałem od netbooka i poszedłem do sypialni sprawdzić, czy bohaterka powieści śpi. Nie czy tam jest, a czy zasnęła. W nocy przyśniło mi się, że ona coś mówi do mnie przez sen. Jest to poruszanie się pomiędzy światami: powieściowym i realnym, albo powieściowym – wyobrażeniowym i realnym, który, według Schopenhauera, istnieje również wyłącznie jako wyobrażenie. Stają się one w jakiś sposób sobie równoważne.

Drugi nie jest uczestniczeniem w opowieści, a jej odtwarzaniem, albo odtwarzaniem relacji o niej. Jest przypominaniem sobie czegoś, co się zdarzyło, z moim uczestnictwem, albo bez niego. Jest opowieścią o opowieści, która już miała miejsce, miała swój czas. Wrażenia są podobne, niemniej dystans jest większy. Częściej wówczas autor zajmuje pozycję demiurga – ułomnego boga, który stara się utrzymać bohaterów w psychologicznych (bo niekoniecznie sytuacyjnych i rzeczowych) ramach opowieści. Jest to rodzaj role-play-game, gry fabularnej w której ów demiurg – autor – mistrz ceremonii stara się utrzymać bohaterów w ryzach na tyle, aby kreowane przez nich sytuacje wiodły do przewidywanego przez niego końca. Czasami się to udaje, czasami nie. Często wówczas bohaterowie takiej opowieści przypominają postacie z realnego świata – nazwijmy go „światem jeden”. To jest sytuacja, którą opisuje Julio Cortázar w cytowanym fragmencie wywiadu. Często też wówczas pojawia się funkcja „narratora przechodniego” – autor przenosi osobę komentatora rzeczywistości z jednego bohatera na innego jakby ciekawiąc się, co który z nich myśli o sytuacji i starając się z każdego z nich tę myśl wydobyć. Powstające w przestrzeni refleksyjnej zderzenia są często zdumiewające i potrafią nieoczekiwanie i znacząco wpływać na rozwój sytuacji. Demiurg demonstruje tutaj dwoistość: z jednej strony dąży do stworzenia pewnej „kody” zamykającej sytuację powieściową zgodnie z jego zamierzeniem, z drugiej zaś prowokuje bohaterów do imaginacyjnego sugerowania odmiennych dróg rozwoju konfliktu dopytując się, co oni myślą. Do jakiego świata wówczas wraca demiurg podnosząc wzrok znad klawiatury? Do świata, w którym bar jest ciągle otwarty, w którym można wypić kolejną szklaneczkę i wrócić w głąb opowieści. Koniecznie.

To zdumiewająca gra, o niezwykłej sile emocjonalnej, zmuszająca do nieustannego wysiłku aby w opowieści być lepszym od samego siebie. Na co dzień zupełnie przeciętny człowiek, wcale często nieśmiały, odziany w barwy ochronne, albo przeciwnie – pokrywający własne niepewności wobec świata – „świata jeden” – lekceważącą arogancją, kiedy tylko powraca do „świata dwa” staje się zupełnie inną osobą. Przy czym zauważyć należy, że świat dziejący się w realnym czasie opowieści fikcyjnej zależy od twórcy mniej więcej w tym samym stopniu co świat dziejący się w realnym czasie opowieści rzeczywistej – opowieści historycznej – co starałem się wcześniej wykazać i jeśli wykorzystać cenne zestawienie Paula Ricoeura. Gdzież zatem różnica? Opowieść historyczna – rzeczywista opowiada się sama, opowieść fikcyjną opowiada powieściopisarz. On staje się wówczas artystą świata, tym faulknerowskim, nie tyle – moim zdaniem – wybranym, co opętanym przez demony. Kreując światy, opowiadając o nich nie zawraca sobie głowy przystawianiem siebie do innych twórców, przeszłych czy współczesnych. Jedyną konkurencję dla siebie dostrzega w samym sobie – chce być lepszy od siebie samego. Dla tego celu poświęci literalnie wszystko – biografie twórców są pełne krachów, jakie przeżywali. A dlaczego? Odpowiedź zawiera refleksja Julio Cortázara – bo to jest gra. Ta gra, w którą grają dzieci nie tyle wcielając się w wybrane postacie, ile będąc nimi w sensie rzeczywistym – każdy z nas to pamięta. Można być kimś innym i to do tego stopnia, że można stracić pamięć bycia gdzie indziej i jeszcze kimś innym. Można dla takiego celu poświęcić wszystko. Pisarz to kawał dziwki i nie ma takiej rzeczy, której nie sprzeda za dobrą opowieść. A jeszcze… Nawet zapomniawszy, że według Schopenhauera świat jest wyobrażeniem – każdy świat, to przecież istniejący kiedyś świat przeżywany dzisiaj nie istnieje tak samo, jak nie istnieje świat opowiadany. Oba nie istnieją, albo też oba istnieją w taki sam sposób.

Jerzy Alski

 


[1] Wypowiedzi Julio Cortázara i Williama Faulknera zostały zaczerpnięte z pozycji: Sztuka powieści. Wywiady z pisarzami z „The Paris Review”, Książkowe Klimaty, Wrocław 2016.

[2] Wyróżnienia kursywą przy których nie podano osoby, są mojego autorstwa.

[3] Artur Schopenhauer, „O samobójstwie i inne pisma pomniejsze”, Wydawnictwo A, Kraków 2000.

 

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.