Drukuj

Otrzymałem ciekawy dokument. Zawdzięczam to znajomym z pewnej powieści, którą napisałem. Zdarzenia w tej powieści rozciągają się na przestrzeni kilku tysięcy lat i to być może dlatego – taki rewanż. Dokument datowany jest na rok 2394 i dotyczy prac archeologicznych w najstarszych warstwach sieci, konkretnie w warstwie 2.0 rozpoczynającej się na poziomie ekspansji Facebooka. Jest interesujący, ponieważ podejmuje próbę opisu pewnych zjawisk od których, jak się wydaje, rozpoczęło się tworzenie obyczajowego i kulturowego zrębu dla nadchodzących dziesięcioleci, w których to świat sieci, a nie przestrzeń realna – jak dotąd, zaczął dyktować kanon. Innymi słowy: jeżeli zasady obyczajowe, moralne, kulturowe do momentu upowszechnienia się Facebooka ze świata realnego płynęły do świata sieci, to od tego momentu, jak się wydaje, zaczął przeważać ruch w odwrotnym kierunku – ze świata sieci do realu. Dokument został sporządzony w języku planetar unicode 7m.4.2 i jest aż nazbyt obszerny. Translator, jaki otrzymałem, nie był przesadnie precyzyjny (być może ze względu na archaiczność języka na jaki przyszło mu przekładać) i tutaj postaram się przekazać jedynie drobny wycinek wniosków. Czy trafnych – nie mnie oceniać.  

„Z tego powodu dochodziło do swoistego pomieszania pojęć. Na atomizację życia, którą ponurym tonem wróżono od chwili wynalezienia internetu, złożyło się wiele czynników. Od tak zwanej II Wojny Światowej kolejne nadchodzące pokolenia miały w dupie poprzednie, przedłużając sobie młodość ile się da i umysłowo pozostając na coraz niższym poziomie rozwoju osobniczego, tak że na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia w bardziej zamożnej części planety mieliśmy do czynienia z grasującymi bandami mentalnych sześciolatek i sześciolatków, skądinąd całkiem dorosłych, z których każdy prędzej dałby drugiemu kopa w tyłek, aniżeli pomógł wstać. Dojrzałość jednak kiedyś do każdego docierała, jako że za coś trzeba było umierać (cyt. za Julio Cortazarem – ówczesnym pisarzem). Zajmowali oni zatem miejsca do tej pory eksploatowanych pasożytniczo matek i ojców, ich samych wysyłając do ośrodków opieki i wchodząc w ich role społeczne z całym zachowanym dziecięcym egoizmem, dziecięcą bezwzględnością, cwaniactwem, sobkostwem i zapatrzeniem w siebie. Zatem byli doskonale przygotowani do zasiedlenia przestrzeni, w której dozwolone byłyby wszystkie przedszkolne zachowania, od dania nielubianemu gnojkowi łopatką w łeb w piaskownicy, wyzwanie jego i jego rodziców od alfonsów i złodziei, poprzez łomot w pięciu na jednego, przywiązanie kotu puszki do ogona, pomniejsze podpalenia na klatce schodowej, aż po zabawy w doktora, czy tatę i mamę. Żadnej pani wychowawczyni nie przewidywano, a jeśli jakakolwiek znalazłaby się i odważyła się na cokolwiek, z miejsca byłaby wyszydzona i przepędzona. W takim właśnie momencie powstał internet – przestrzeń na zamówienie, wręcz wymarzona, bo tam można było na przykład założyć rodzinę, następnie zamknąć ją w domu, podpalić i iść na spacer, a po powrocie założyć nową rodzinę. Rodzina zresztą wcale nie musiała spłonąć, można było zastrzec sobie dodatkowe trzy życia, zabrać dostępne w domu bitcoiny i przenieść się do innej aplikacji, innej gry, innego portalu. Wszystko to przewalało się od świata realnego do wirtualnego i z powrotem powodując uwiąd i zwis dotychczasowych kanonów, a bez kanonów życie staje się i trudne, i coraz mniej bezpieczne.

Wiodącą rolę pełnił wspomniany Facebook – wirtualna machina do mielenia emocji spostrzeżeń i refleksji, w której każdy mógł wyrazić swój osobny punkt widzenia i kazać spadać na drzewo tym, którzy byli zdania odmiennego, mógł się użalić nad sobą i wyzwać od ostatnich swoich krzywdzicieli i mniejsza, rzeczywistych czy wyimaginowanych (a pokrzywdzeni byli wszyscy: kobiety, mężczyźni, dzieci, koty, psy, myśliwi, ryby, rośliny, zgubione portfele i klucze, okulary, kotlety mielone, pączki i wszystko to miało wybranych i wskazanych katów – tu należy wyliczyć odpowiednio), wreszcie mógł napaść bez dania racji na kogokolwiek – ot tak, dla jaj. Z drugiej strony szerzyła się hipokryzja i lizidupstwo, świat wirtualny stał się wylęgarnią serduszek, buziaków i uścisków, niczym muchy lęgnących się na materiale budzącym niesmak nawet w mało wyrobionym estecie. Wszystko to burzyło dotychczasowy porządek świata, aż go zburzyło doszczętnie i porządku nie było ani trochę. Sztandarowe pytanie „jak żyć” zgubiło wszystkie swoje dotychczasowe odpowiedzi poza jedną: należy żyć przyjemnie, nie oglądając się na nikogo i na nic.

W tej sytuacji z kątów przestrzeni i teraz już nieważne, realnej czy wirtualnej, zaczęło wypełzać poczucie niepokoju, zagubienia, wręcz przerażenia tym, co będzie dalej. W tej wirtualnej zaczęły mnożyć się hasłowe poradniki, z jednej strony spełniające infantylne kanony – najczęściej były to obrazki roznegliżowanych pannic o zamyślonym wyrazie twarzy, z drugiej zaopatrzone były w podpisy próbujące to i owo przypomnieć z dawnych czasów – stać cię na więcej, mieć to nie wszystko, kocham rodzinę i tak dalej. Powodzenie owych tablic z hasłowo wyrażaną tęsknotą za bardziej uporządkowanymi czasami było wielkie – szczególnie na Facebooku właśnie. Były ozdabiane setkami serduszek, a jeśli ktoś dorzucił szyderczo wykrzywioną gębę – macie to, czego chcieliście – był przepędzany z użyciem słów w owych czasach powszechnie uważanych za obelżywe. Tak to biegło, ale istniał jeszcze jeden czynnik, który czas najwyższy wprowadzić.

Ówczesny bardziej zaawansowany świat stawał się urzeczowiony coraz bardziej. Według niektórych obserwatorów do granic absurdu, ale wyobrażenie w danym okresie historycznym jest zawsze takie samo – do granic, w następnym natomiast absurd staje się jeszcze większy i znowu nie mieści się w pojęciu. Tak, z grubsza, dokonuje się postęp. Zawodowi badacze trendów i tendencji dostrzegli powodzenie powszechnie wywieszanych w internecie tablic nawołujących do wznowienia wiary w cokolwiek poza indywidualną przyjemnością i postanowili na tym zarobić.

Tak pojawił się wiadomy zbiorek spostrzeżeń ujętych w formę wierszowaną. W relacji do ciągle jeszcze uprawianej po rozmaitych niszach kulturowych poezji poszukującej idealnej metafory, ten zbiorek wierszy miał kilka przewag. Przede wszystkim nie szukał metafory – korzystał z form obiegowych, zawartych choćby we wspomnianych memach wywieszanych gromadnie na fb i robił to dobrze. Niczego nie odkrywał – ukazywał tęsknoty znane jeszcze niedawno, a zapomniane w potokach codziennego spamu lejącego się wszędzie na wszystkich. Był prosty – wyrażał proste refleksje i proste emocje, a takie trafiają do rzesz. Był rodzajem Marsylianki à rebours: nie potrzebujesz nowego smartfona, potrzebujesz nowego spojrzenia na samego siebie, czy też potrzebujesz przypomnieć sobie kim jesteś – z pewnością nie przedłużeniem smartfona. Nawracał do rozumianych po szekspirowsku miłości, rozpaczy, niepokoju, – i wyrażał je w sposób intymny, wyciszony, prosty. Był w tonie ckliwym i sentymentalnym – ale to działa zawsze. Był w swojej klasie dobry, czytelny, spełniał pożyteczną rolę, był – z racji pomieszanego porządku świata – oczekiwany.

Oczekiwania spełniono i tym zajęli się spece od marketingu i promocji. W końcu wszystko to było już wcześniej zapisane i krążyło po całej sieci. Wystarczyło znaleźć kogoś, kto to ładnie w całość zbierze, a następnie wypromować. Co zrobiono – masy były zachwycone. W odróżnieniu od poetów, tych tworzących poezję ciągle poszukującą idealnej metafory. Poezję niszową, ponieważ niewielu ją czytało, recytowało, tym bardziej podziwiało, a jeszcze bardziej doszukiwało się poetyckiego waloru w coraz bardziej hermetycznych frazach. Niemniej, poezja nie mogła być inna, ponieważ przeszła taką a nie inną drogę i ta droga była w niej zawarta, odmiennie niż w tamtych wierszach, które były rodzajem cofnięcia się – kroku w bok i do tyłu. I tu właśnie doszło do swoistego pomieszania pojęć”.

Istnieje poezja i istnieją wiersze. Nie oznacza to wcale, że zbiór wszystkich wierszy zawarty jest w zbiorze poezji – ujmując rzecz matematycznie. Poezja wyraża pewną emocję i refleksję za pomocą metafory, wiersze również wyrażają pewną emocję i refleksję, ale tylko niektóre są metaforą, innym wystarcza wyrażenie emocji i refleksji. I to wcale nie jest źle – przeciwnie! Takie wiersze to dodatkowy szczebel w drabinie na szczyt poetyckiego obrazowania. Najpierw przedszkolne rymowanki, potem piosenki, kiedyś przy ognisku, teraz z Youtube,  następnie wyrażenie wierszem emocji i uczuć, dalej metafora i może Emily Dickinson, Zbigniew Herbert, Ezra Pound. Sukces marketingowy, a co za tym idzie czytelniczy tych wierszy, jest potencjalnym sukcesem wszystkich wierszy, tych z następnych szczebli też. Może przede wszystkim – też. Oddaliwszy się raz od spamu, odbiorca wczytany w te – oddające w prosty sposób emocję i refleksję wiersze – zapewne spojrzy wyżej: co tam takiego może jeszcze być? Wejdzie na następny szczebel i znajdzie Emily Dickinson, być może znajdzie kogoś innego, kto opowie mu o sennym, niepochwytnym znaczeniu metafory. Stanie się nowym odbiorcą, czytelnikiem poezji, może właśnie tej, która dzisiaj krąży jedynie po niszach. Oto jeszcze jedna rola tych wierszy – edukacyjna. A że niektórych oburza nadmiernymi uproszczeniami, sentymentalizmem? Wielu z nas zaczynało od elementarza Falskiego, a proszę, gdzie doszliśmy. Elementarze są niezbędne, bo nawet jeśli na początku tylko cukier jest słodki, trzeba nauczyć się o tym opowiadać i to zapisywać. Później przyjdzie czas i na metaforę.

A przypomnienie emocji coraz bardziej umykających ze współczesnego świata? Każdy sposób jest dobry, ten akurat chwilami nawet ładny. Jak powiedziała pewna piękna poetka i krytyk literatury: przecież może się z tego wykluć nowa Pawlikowska-Jasnorzewska. Droga niekrótka, ale…

Jerzy Alski

PS: Wyczyny translatora na raporcie archeologicznym ujęte są w cudzysłów. Purystów językowych przepraszam w jego imieniu.

 

Aktualny numer - Strona główna

Powrót do poprzedniej strony


© 2010-2019 Stowarzyszenie Salon Literacki.
Kopiowanie treści zawartych w serwisie wyłącznie za zgodą Redakcji i podaniem źródła pod cytowanym fragmentem, w przypadku portali internetowych - linkiem do serwisu salonliteracki.pl.